Czy w słowniku może pojawić się słowo „pampers” jako określenie jednorazowych pieluch? Według Procter&Gamble – nie.
Twórcy strony dobryslownik.pl otrzymali od prawników P&G pismo w sprawie słowa „pampers” z żądaniem, by wyraz nie był używany „w sposób rodzajowy/opisowy, czyli jako definicja dla pieluch jednorazowych”. PAMPERS jest bowiem zarejestrowanym znakiem towarowym.
„Czy można zakazać używania słowa w takim znaczeniu, jakie nie pasuje danej firmie? Ostatecznie żadna firma nie ma wpływu na to, jak ludzie używają słów. Ale czy może mieć wpływ na treść słownika?” – zastanawia się Łukasz Szałkiewicz, jeden z autorów bloga.
Jak czytamy, marki P&G dzięki reklamie i promocji stały się znane na całym świecie. Firma zarejestrowała wiele znaków towarowych, również PAMPERS, który w Polsce jest chroniony od 1977 roku. „I teraz P&G nie podoba się, że znak towarowy PAMPERS jest stosowany w sposób rodzajowy na stronach Dobrego słownika” – zauważa autor tekstu.
P&G uzasadnia w piśmie, że używanie określenia PAMPERS „jako określenia rodzajowego dla pieluch jednorazowych może spowodować poważny uszczerbek dla interesów P&G, przyczyniając się do utraty praw wyłącznych do tego znaku towarowego”.
Jak czytamy, firma żąda od autorów bloga zamieszczenia informacji, że PAMPERS jest zastrzeżonym znakiem towarowym zarejestrowanym na rzecz P&G. Autor tekstu przypuszcza, że inne słowniki online (m.in. sjp.pwn.pl i sjp.pl) także otrzymały podobne pismo – w ich definicjach jest bowiem informacja o zastrzeżonym znaku towarowym.
Dalej czytamy, że drugie żądanie firmy dotyczy „zobowiązania się do zaprzestania na prowadzonym portalu internetowym używania wyrazu „pampers” w »sposób rodzajowy/opisowy«”. Autor rozumie to tak, że kancelaria oczekuje, że Dobry słownik nie będzie podawał, że pampersy to jednorazowe pieluchy.
Dodaje też, że strona ma na celu opisywanie językowej rzeczywistości (uzusu). „Czyżbyśmy mieli pomijać znaczenie obecne żywej mowie, bo… tak każe nam wielka, globalna firma?” – zastanawia się.
Jak dalej czytamy, w nazwy produktów często stają się nazwami zwyczajowymi przez swoją dużą popularność i jest to naturalny proces językowy. „Mamy takie nazwy przedmiotów, które dzisiaj już w ogóle nie kojarzą nam się bezpośrednio z jakąś marką, chociaż od takiej powstały. I tego nie da się powstrzymać żadnymi nakazami czy zakazami” – zauważa Szałkiewicz.
Na blogu opublikowano również komentarz Mikołaja Lecha, rzecznika patentowego, który podkreśla, że takie pismo nie jest zaskoczeniem, a P&G „nie ma dużego pola manewru”. „Jeżeli nie będzie podejmować aktywnych działań w celu obrony swojego znaku towarowego, autentycznie go straci” – zauważa. Dodaje też, że duża popularność marki „może doprowadzić do tego, że konsumenci zaczną ją kojarzyć jako nazwę określonego rodzaju produktów, a nie jedną z wielu marek”. Jeśli tak się stanie, określeniem „pampers” będzie mogł oficjalnie posługiwać się każdy producent pieluch, a P&G „straci monopol prawny na swój renomowany znak towarowy”. Specjalista przypomina też, że tak było w przypadku marek takich jak aspiryna, jojo czy krówki.
Autorzy bloga tłumaczą także, że nie spełniają wszystkich żądań kancelarii, jednak zrobili więcej, niż firma mogła oczekiwać. „Nie tylko bowiem umieściliśmy informację o znaku towarowym, ale też dodaliśmy osobne hasło, które oddaje »firmową« stronę całej sprawy” – czytamy. Autorzy nie zamierzają też usuwać pierwszego hasła „pampers” ani jego definicji, bo ich zdaniem byloby to absurdalne i oznaczałoby „kastrację czy cenzurę języka”. „Ufamy, że w ogóle nie o to chodziło kancelarii prawnej” – podsumowuje autor wpisu. (mb)