Państwowa Komisja Wyborcza gani partie za naginanie prawa, ale i tak przyjmuje bez zastrzeżeń ich sprawozdania finansowe z ubiegłorocznej kampanii wyborczej. Prym w tego typu promocji wiedzie PO – donosi Dziennik Polski.
PKW nie znalazła żadnych uchybień w sprawozdaniu PO, ale w uzasadnieniu do swojej uchwały w tej sprawie przypomniała przypadek posła Łukasza Gibały (startującego z list PO, teraz będącego członkiem Ruchu Palikota). Nie dość, że poseł rozpoczął swoją kampanię w czerwcu, mimo że legalnie kampania ruszyła dopiero w sierpniu, to jeszcze w całym Krakowie zawisły billboardy z jego wizerunkiem za kwotę 300 tys. zł, która nie znalazła się w wydatkach Platformy. Mało tego – jego oficjalny, wyznaczony na kampanię limit środków wynosił 1.5 tys. zł. Ostatecznie Gibała na promocję wydał 52 tys. zł, bo… kilku kandydatów PO odstąpiło mu swoje limity, a pomocy udzielił także wuj – dzisiejszy minister sprawiedliwości, Jarosław Gowin.
Gibała na zarzuty odpowiada krótko – postępował zgodnie z prawem. Ale że zdaje sobie sprawę, że to prawo jest ułomne i wymaga poprawy, sam gotów jest się za to zabrać. „Jeśli dojdzie do nowelizacji kodeksu wyborczego, na pewno ją poprę” – przekonuje. „Za” opowiada się także wiceprzewodniczący małopolskiej Platformy, Andrzej Gut-Mostowy, o którym autorzy tekstu piszą, że „też nie jest bez skazy”. Przykładów na omijanie przepisów jest jednak więcej. Jednym z nich może być prowadzona przez PiS „akcja informacyjna” pt. „Słowa prawdy” lub billboardy z Grzegorzem Napieralskim i Katarzyną Piekarską, które zawisły w całym kraju jeszcze przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. Z powodzeniem do tego grona zaliczyć można również PSL, które podczas inscenizacji bitwy pod Grunwaldem rozdawało wodę z logo partii. (es)