Politycy wydają się przekonani, że doskonale znają odbiorców. Co więcej, nie boją się mówić o tym otwarcie. Z jednej strony chcą ich do siebie przekonać, z drugiej zaś – publicznie przyznają się do stosowanej wobec nich manipulacji.
Jak informuje Polityka, elektorat traktowany jest jak „ciemny lud” i można sterować jego emocjami. Przedstawiciele różnych partii składając obietnice jednocześnie mając świadomość, że są one nie do spełnienia czy narzucając wygodne dla siebie tematy niejako dyrygują wyborcami. Zadanie to według polityków nie jest trudne, bo elektorat składa się z „idiotów” – czytamy. Potwierdzenie tego może stanowić wypowiedź przypisywana Kazimierzowi Marcinkiewiczowi – „nieważne, czy się robi, czy mówi”. Politycy postrzegają odbiorców jako ludzi naiwnych, którzy uwierzą we wszystko, co powie dany dyplomata, a jeśli „nie wiedzą, to trzeba ich uświadomić” – czytamy dalej.
Politycy sądzą, że to oni decydują, co ma wiedzieć odbiorca. To dla niego marketingowcy „ocieplają” wizerunki danych osobowości ze środowiska politycznego – wspomina źródło. Ten i podobne do niego zabiegi służą do wywołania pożądanych i ponadto przewidywanych reakcji. Autor artykułu zwraca uwagę na brak obaw ze strony polityków o złośliwą reakcję obywateli, którzy mogliby się zbuntować przeciwko traktowaniu ich jako „głupców”. Wręcz przeciwnie, „jawnie oceniane są, i to z podziwem, wszystkie chwyty, które świadczą o sprawności kampanijnej i o umiejętności robienia ludzi w balona”.
W obronie elektoratu staje zasada pochodząca z marketingu korporacyjnego, mówiąca, że „nawet znajomość metod manipulacji nie uodparnia odbiorcy na ich działanie” – wspomina Polityka. Dyplomaci są świadomi uległości odbiorców, i to wykorzystują. Jednak nie tylko o posłuszeństwo chodzi. Według polityków elektorat „nie potrafi ogarnąć całości sytuacji swojej i kraju” – dodaje źródło. Wynika z tego, że odbiorca nie zdaje sobie sprawy, że istnieją powiązania przyczynowo-skutkowe np. „reanimuje się stocznie, wesprze polski przemysł, stworzy ustawowo milion miejsc pracy, da się 500 zł na dziecko, ale te wydatki nie mają nic wspólnego z podatkami obywateli i ubytkami w budżecie” – czytamy.
Na potwierdzenie tego sposobu myślenia, określanego jako „osobne” autor artykułu przytacza kilka przykładów. Wspomina o wypowiedzi Pawła Kukiza, który na antenie na pytanie od przedstawiciela PiS-u skąd weźmie pieniądze na spełnienie złożonych obietnic, odpowiedział: stamtąd, skąd wy. A „ciemny lud to kupi” – zapewnił Jacek Kurski, który później wyparł się tych słów. Podobnie jest z oddzielaniem sylwetek Andrzeja Dudy i Beaty Szydło od Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. Odbiorcy wierzą w osobne działania, pomijając fakt, że „obowiązuje ich ten sam partyjny program”.
Jak dowiadujemy się z Polityki, dyplomaci wierzą, że obywatele nie pamiętają tego, co było wcześniej i „oceniają oni pamięć wyborców na rok, najwyżej dwa”. Pis natomiast za idealnego odbiorcę uważa „kogoś zanurzonego w przeszłości, wyczulonego godnościowo, pełnego uraz i nieufnego wobec inności”. Tygodnik informuje także, że według polityków liczą się przede wszystkim emocje. Kontrowersja wygrywa z nudną powagą. Uwypuklanie własnych osiągnięć oraz wytykanie i nagłaśnianie potknięć konkurentów, bo „zwłaszcza negatywne emocje mają destrukcyjną siłę” to podstawowe sposoby wpływania na opinię publiczną.
Obraz naiwnego odbiorcy dopełnia jeszcze jedna zauważana przez polityków cecha. Chodzi o materializm – podaje Rzeczpospolita. Dowodem na to jest obserwacja, że Polaków interesują decyzje polityczne, ale głównie te związane z „pracą, płacą, podatkami, świadczeniami i kredytami”. Jak czytamy, elektorat „ma się skupić na obiecanej kasie” – tego chce PiS. Z końcowej części artykułu dowiadujemy się, że nie chodzi jednak o zmienianie odbiorców według własnego uznania, ale o dostosowywanie się do nich.