„Biedronka – niedawno znienawidzony symbol pracowniczego wyzysku – właśnie otwiera tysięczny sklep. Dzięki PR-owcom mało kto pamięta jej przewinienia” – czytamy w Przekroju. Cztery lata temu prawie stu pracowników oskarżyło Biedronkę o niepłacenie za nadgodziny, a dziennikarze pisali o niej „obozy pracy”. Sieć zdecydowała się na pomoc specjalistów od zażegnywania kryzysów, gdy zły wizerunek zaczął przekładać się na wyniki finansowe. Jak podaje tygodnik, PR-owcy szacują, że agencja ratująca Biedronkę zarobiła od 6 do 7 milionów złotych. „Walka z kryzysem rozpoczęła się od tego, że firma w ogóle zaczęła udzielać informacji o sobie, że przestała być takim zamkniętym bastionem. Potem wystarczyło mówić o tym, co robimy dobrego” – wyjaśnia Paweł Tymiński, rzecznik prasowy sieci.
Przemysław Mitraszewski, specjalista od kryzysowego PR-u w Lighthouse Consultants, uważa, że w większości polskich firm przeważają dwie strategie: „głowa w piasek” (udawanie, że nic się nie stało) i „morda w kubeł i tak trzymać przez trzy dni” (skierowane do pracowników).
Zdaniem Mitraszewskiego, dopiero gdy „wybucha pożar”, firmy zaczynają rozpaczliwie poszukiwać cudotwórcy. Dariusz Chomka z Edelmana radzi, by w sytuacji, gdy wina leży po stronie firmy, poinformować konsumentów i media, przyznać się do winy i przeprosić. (jcm)