W sieci powstaje coraz więcej tzw. czarnych list pracodawców. Dla internautów to miejsce do wylewania frustracji, dla pracodawców – kolejny powód do walki o wizerunek. O tym, czy jest to chwilowa moda, czytamy w Polityce.
Ewa Wilk, autorka artykułu, przypomina że moda na czarne listy pracodawców, czyli stron z niepochlebnymi opiniami pod adresem firm, pojawiła się pod koniec 2014 roku. Autorzy niepochlebnych wpisów najczęściej przedstawiali się jako byli pracownicy, ale tez obecni i potencjalni. Jakiego typu posty się tam znajdują? Posądzenia o mobbing, przymusowy bezpłatny urlop, brak odzieży ochronnej – wymienia Wilk i dodaje, że strony, na których użytkownicy dzielą się swoimi opiniami o firmach cieszy się zainteresowaniem około 200 tys. fanów.
Założyciele tego typu forów nie mają wątpliwości, że ich intencje są dobre. „O to w zakładaniu czarnych list chodzi: żeby było gdzie wylać rozgoryczenie, wściekłość, poczucie poniżenia. Ostrzec innych: nie szukajcie tam pracy” – czytamy dalej. Krytykowani jednak są nie tylko pracodawcy, ale często też urzędy pracy, które w opinii niektórych internautów cytowanych przez tygodnik, „istnieją tylko po to, by ludzie tam pracujący mieli pracę”.
Co na to pracodawcy? Niektórzy próbują dotrzeć do administratorów i prosić o usunięcie wspisów, zdarzają się też grozby sądowe. I to często działa, bo jak dodaje autorka, choć polskie sądy dopuszczają się dowodów na zniesławienie, to facebookowych użytkowników czasem odstrasza samo wspomnienie o pozwie.
Jak czytamy, rozmówcy tygodnika zaprzeczyli, że wykorzystują tego typu strony do konkurencji biznesowej. Jeremi Mordasiewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan wskazuje na inne źródło problemu – duże różnice w poziomach wynagradzania. „Starsi pracownicy mają stuprocentowo stabilne zatrudnienie, a młodsi – stuprocentowo elastyczne” – dodaje. (mw)