Nagranie z rzekomego kolegium Kanału Zero, które opublikował Zbigniew Stonoga, wywołało burzę w sieci. Krzysztof Stanowski, który wszystko to ukartował, uderza w dziennikarzy. Główny wniosek jest taki: wiele jeszcze trzeba zrobić w kwestii rozpoznawania fałszywych informacji – przyznają eksperci.
W poniedziałkowy wieczór, 5 sierpnia 2024 roku, Zbigniew Stonoga opublikował nagranie, które miało pochodzić z kolegium redakcyjnego Kanału Zero. W nagraniu słychać, jak twórca medium Krzysztof Stanowski instruuje swoich pracowników, by nie omawiali spraw Funduszu Sprawiedliwości i Zbigniewa Ziobry, sugerując m.in., że są tematy, których „nie należy ruszać”. Nagranie szybko rozeszło się w mediach społecznościowych, gdzie udostępniali je m.in. dziennikarze.
Internauci wychwycili jednak w nagraniu nieścisłości, które sugerowały, że może być ono nieprawdziwe – chodziło m.in. o niezgodność dat wspominanych przed redakcję wydarzeń. We wtorek rano Krzysztof Stanowski potwierdził te przypuszczenia – jak stwierdził, była to „prowokacja”, która „ośmieszyła dziennikarzy”. Twórca Kanału Zero opublikował film, w którym drwi ze Zbigniewa Stonogi, wsiadając do niebieskiego lamborghini – takiego samego, jakie Stonoga oferował za dostarczone materiały na temat Stanowskiego.
Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach. Jak przeanalizował dla nas Instytut Monitorowania Mediów, od poniedziałku do piątku (9 sierpnia, do godziny 13:30) pojawiło się ponad 7,4 tys. publikacji na temat Krzysztofa Stanowskiego w kontekście Zbigniewa Stonogi, z czego ponad 4,2 tys. zamieszczono 6 sierpnia, czyli następnego dnia po publikacji omawianego nagrania. Najbardziej intensywna dyskusja toczyła się w serwisie X, z którego pochodzi blisko 84 proc. wzmianek.
Zasięg wszystkich publikacji w analizowanym okresie IMM szacuje na ponad 2,6 mln potencjalnych kontaktów z przekazem, a ich ekwiwalent reklamowy to ponad 5,7 mln zł.
Wśród mediów o największym zasięgu, które opisywały temat, są m.in. „Rzeczpospolita”, Wirtualna Polska, Interia, gazeta.pl, wPolityce czy DoRzeczy – wynika z analizy IMM.
„Prowokacja” wywołała też gorącą dyskusję w sieci – zarówno na temat działania Stanowskiego, jak i szerszego problemu dezinformacji i rozpowszechniania fake newsów. Nagranie jako prawdziwe potraktowali bowiem znani dziennikarze, komentując lub udostępniając je w mediach społecznościowych.
Obnażono problem gonitwy za newsami
Marcel Kiełtyka, specjalista ds. komunikacji oraz członek zarządu Stowarzyszenia Demagog, zwraca uwagę, że w tej sytuacji zabrakło podstawowej weryfikacji faktów i źródeł. „W gruncie rzeczy już na samym początku powinniśmy sceptycznie podejść do samego źródła tej informacji. Informacje podawane przez osobę wielokrotnie skazywaną np. za oszustwa (sic!) powinny na wstępie zostać sprawdzone w przynajmniej drugim niezależnym źródle. Tak samo powinien zostać zweryfikowany sam materiał, który – jak się później okazało – zawierał nieścisłości dotyczące chronologii prezentowanych wydarzeń, które mogły wskazywać na manipulację. Już nawet z tego powodu taki materiał nie powinien zostać uznany za wiarygodny” – wskazuje.
Jak jednak zauważa przedstawiciel organizacji fact-checkingowej, tak się nie stało i to nawet w przypadku kilku dziennikarzy, „których praca powinna polegać m.in. właśnie na weryfikacji informacji”. „To oni powinni być odpowiedzialni za sprawdzenie treści, to oni powinni być filtrem wyłapującym fake news, manipulacje i prowokacje” – podkreśla. Jak mówi, w tej sytuacji jednak „zadziałał mechanizm generujący skrajne emocje i doprowadził do tego, że pewna wizja świata przesłoniła zdrowy rozsądek i potrzebę fact-checkingu”.
Jak wyjaśnia Kiełtyka, „prowokacja” została skomentowana jako fakt ze względu na mechanizmy, które występują przy wielu innych fake newsach pojawiających się w sieci: odwołanie się do emocji, zgodność informacji z naszymi przekonaniami, pogoń za newsem, klikami i potrzeba bycia pierwszym. „Myślę, że to główne grzechy dzisiejszych mediów. Jednak od przedstawicieli zawodu zaufania, jakim jest dziennikarz, powinniśmy wymagać więcej” – uważa Kiełtyka. Przedstawiciel Stowarzyszenia Demagog podkreśla też, że istotny jest sposób reakcji na podanie nieprawdziwej informacji. „Ta reakcja niestety w wielu przypadkach nie była odpowiednia. Do dzisiaj nie wszyscy usunęli nieprawdziwe wpisy ani nie sprostowali fake newsa” – wskazuje.
Marcel Kiełtyka zauważa jednak, że było też wiele mediów, które zadziałały poprawnie – nie podały dalej niesprawdzonego filmu, bo oceniły, że nie mają wystarczająco dużo faktów, aby potwierdzić rzetelność materiału. „Nie opublikowały artykułów z krzykliwymi nagłówkami, nie robiły relacji live, spekulując na podstawie domysłów. Tam na całe szczęście zadziałały odpowiednie mechanizmy” – wskazuje. Jak dodaje, w „prowokację” uwierzyli też zwykli ludzie i zdaniem przedstawiciela Demagoga – mieli do tego prawo. „Bo to właśnie media powinny pełnić tutaj funkcję strażnika eliminującego fake news” – podkreśla ekspert.
Krzysztof Kozłowski, Senior Account Manager w zespole public relations agencji TAILORS Group, podkreśla, „że teza, jakoby w tę prowokację uwierzyły największe redakcje w Polsce, jest przesadzona – prędzej możemy mówić o garstce”. „Niesprawiedliwością byłoby więc wrzucać wszystkich do jednego worka i poddawać krytyce” – mówi.
Klaudia Charzyńska, ekspertka PR i media literacy, dodaje, że zaufanie do dziennikarzy już jest alarmująco niskie. „Skoro poprzez kolejne akcje wywołuje się w widzach przekonanie, że nie warto nawet poszukiwać wśród nich tych, którzy są wiarygodni i ich praca coś wnosi, to jak sytuacja polskich mediów ma się poprawić?” – zastanawia się Charzyńska. „Twórczość Stanowskiego przyczynia się do tabloidyzacji polityki, do osłabiania solidnych, dobrze udokumentowanych argumentacji (jak wobec Ostatniego Pokolenia) i zniechęca do patrzenia na świat z otwartością na więcej kolorów niż czarny i biały” – ocenia. I dodaje: „Tak duży sukces zasięgowy można wykorzystać w imię realnie potrzebnych zmian. To nie są czasy na chłopski rozum i mamy tego dowody, o czym informują niektórzy dziennikarze – nie tak głośni, bo zajęci mozolną pracą”. „Stanowski zniechęca i odwraca uwagę ludzi od tego, żeby za tymi odrobinę trudniejszymi treściami się rozejrzeć. Na pokład Kanału Zero zaprosił osoby z podobnym podejściem do swojej obecności w mediach – jak Gwiazdowski, który prezentuje wąskie i nieaktualne wydanie ekonomii, czy Wolski, który w najgorętszej dyskusji o rosyjskiej agresji rzucał prognozami, które się nie sprawdzały i nie czuł się zobowiązany do żadnych wyjaśnień. Kanał jest świetnie zrealizowany, ale to głównie rozrywka przebrana za opiniotwórczość” – komentuje Charzyńska.
Stanowski nie zyska
Krzysztof Kozłowski jest zdania, że „cała sytuacja nie wyszła Stanowskiemu na dobre”. „Zarówno dystrybucja, jak i odbiór informacji w internecie różnią się od tych znanych nam ze świata rzeczywistego, głównie ze względu na łatwość manipulacji i długotrwały rezonans dezinformacji. Podczas gdy w medialnym mainstreamie można się spodziewać szybkiego zakończenia tej sprawy, na internetowych grupach i forach temat ten będzie żył jeszcze miesiącami, a nawet latami” – zauważa ekspert. Jak dodaje, manipulacja fragmentami nagrania oraz opieszałość internautów w weryfikacji faktów przyczyniają się do tego, że „fake newsy będą wciąż zyskiwać nowych zwolenników”.
Kozłowski dodaje także, że ludzie mają tendencję do zapamiętywania negatywnych informacji na dłużej. „Nawet jeśli te negatywne informacje są nieprawdziwe, mogą one zdominować percepcję zarówno marki, jak i osoby, czego Stanowski z pewnością by nie chciał” – mówi.
Klaudia Charzyńska ocenia, że „»prowokacja« ze Stonogą była słaba dlatego, że to był po prostu kolejny happening obliczony na umacnianie wizerunku Stanowskiego i jego mediów”. Jak przyznaje ekspertka, nie było w tym nic odkrywczego. „Co innego mogła pokazać? Że wielu dziennikarzy niedostatecznie weryfikuje źródła? Że podają fejki? Przecież to wszystko już wiemy. A może dostarczyła wiedzy, dlaczego tak się dzieje i co z tym można zrobić? Nic z tych rzeczy” – podkreśla ekspertka. „O sprawie wypowiedzieli się na ślepo nagradzani dziennikarze, m.in. Janusz Schwertner czy Bertold Kittel. To też nie jest nowe. Przejście z dyskusją na Twittera fatalnie wpłynęło na postawy dziennikarzy, którzy tak bardzo chcą skomentować wszystko, co nośne, że przycisk »opublikuj« jest dla nich jak tykający zegar, utrudniający zastanowienie się nad treścią” – zauważa Charzyńska. Jak dodaje, w polskich mediach dominuje polityka „i obok tego, co z nią związane, dziennikarskie »gwiazdy« nie umieją przejść bez komentarza”. Jej zdaniem, aby to naprawić, duże media „muszą chcieć się zmienić”. „Gdyby Stanowski naprawdę chciał, mógłby chociaż wybrać na twarze swojego kanału osoby, które robią dobrą dziennikarską robotę. Jest ich niewiele, ale są” – dopowiada ekspertka.
„Stanowski dystansuje się do wrzuconych do jednego worka dziennikarzy na zasadzie: wszyscy źli, coraz głupsi, a ja: ktoś lepszy, szczery, z warsztatem i polotem. Ale to nie jest prawda. Pokazał nie raz, że potrafi bezcześcić zawód dziennikarza, z którym jest kojarzony i tak jest nazywany, nawet jeśli tej funkcji w istocie nie pełni” – analizuje Charzyńska, jako przykłady podając „sposób, w jaki potraktował przedstawicieli Ostatniego Pokolenia, wyciskanie jak gąbki tematu Natalii Janoszek, nakręcanie prawdziwego hejtu wobec Mai Staśko”. „Oczywiście, że jest sprytny, pewnie jest też inteligentny – ale to po prostu clickbaitowy i manipulujący twórca internetowy, który obrósł w kult, bo nie ma konkurencji. Zarówno pod względem wspomnianego sprytu, jak i zdolności do uruchomienia tak dużego projektu, jakim jest Kanał Zero” – twierdzi ekspertka od PR i media literacy.
Jak dodaje Charzyńska, działania Stanowskiego „nie służą ani rzetelnemu poinformowaniu, ani zrozumieniu świata, ani lepszym relacjom międzyludzkim”. „Naturalnie nie nawołuję, żeby tacy twórcy przestali istnieć w sieci, ale żeby złapała ich mityczna ręka wolnego rynku i ich zasięgom zagroziła konkurencja z przekazem bardziej na czasie” – uważa.
Krzysztof Kozłowski zastanawia się jednak, czy Kanał Zero może mieć powody do obaw. „Projekt budzący od samego początku wiele emocji osiągnął wyniki, które pozytywnie zaskoczyły jego pomysłodawcę. Treści zostały odtworzone przeszło ćwierć miliarda razy, a wpływy z AdSense przekroczyły oczekiwania biznesplanu. Czy tak będzie zawsze? Czas pokaże” – podsumowuje Kozłowski.
Problem z weryfikacją informacji będzie tylko rósł
Marcel Kiełtyka zaznacza także, że mamy do czynienia ze sprawą, w której „w dobie wszechogarniającej nas dezinformacji dziennikarz z milionowymi zasięgami dopuszcza się »prowokacji«, wprost okłamując swoich odbiorców, a przez to może zacząć być traktowany jak oszust, którego sam chciał sprowokować”. „Możemy sobie również zadać pytanie, czy taki »eksperyment« sprawdzający wiarygodność mediów i osób publicznych miał w ogóle prawo się wydarzyć” – zastanawia się przedstawiciel Demagoga. Podkreśla bowiem, że informacja to w dzisiejszych czasach „ogromna siła i potężna broń” i zwraca uwagę na skutki jej użycia: „Ludzie, którzy nie są odpowiednio w wyposażeni w mechanizmy obronne, mogą stać się jej ofiarami. Sianie zamętu i chaosu może doprowadzić do tego, że ludzie nie będą wierzyli już w nic, nawet rzetelnym mediom, identyfikując je z tymi niewiarygodnymi”.
Zdaniem członka zarządu Demagoga ta „prowokacja” osłabiła zaufanie do wszystkich dziennikarzy. „Z tego powodu w Demagogu nigdy nie podjęliśmy się przygotowania podobnej kampanii promocyjnej czy edukacyjnej opartej na prowokacji. Wiarygodność, rzetelność i odporność na dezinformację powinno budować się w inny sposób” – zaznacza. Jak jednak dodaje, pozostaje mieć nadzieję, że „ta sytuacja nauczy czegoś dziennikarzy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków zawodowych”.
„Stanowski ponownie ukazał, jak bardzo lekceważymy prawdę i obnażył brak rzetelności w weryfikacji informacji, co wzbudziło niezadowolenie nie tylko wśród przedstawicieli mediów” – podkreśla również Kozłowski. Jak jednak dodaje, „paradoksalnie, jest to dobra wiadomość”. „Głęboko wierzę, że kary mogą być skuteczną nauką. Dla wielu osób będzie to bolesne, ale mam nadzieję, że zmusi ich to do bardziej sumiennego podejścia do procesu weryfikacji źródeł” – mówi ekspert. „Jest to szczególnie ważne, biorąc pod uwagę, że dziennikarze, ze względu na siłę oddziaływania mediów, mogą realnie wpływać na opinie społeczne. W tym aspekcie są podobni do sędziów – mogą wynagradzać, ale i karać, więc powinni zachowywać należytą staranność w swojej pracy” – dopowiada.
Katarzyna Fabjaniak, Executive Director w Havas PR Warsaw, zwraca uwagę, że ta sytuacja dobitnie pokazuje, jak ważne są fact checking i edukacja na temat fake newsów.
„Obecnie żyjemy w czasach zdominowanych przez deepfake, gdy każdego dnia jesteśmy bombardowani informacjami, które są nieprawdziwe. To ogromne wyzwanie, bo jako odbiorcy nie jesteśmy często świadomi i przystosowani do takiej zmiany w świecie informacji” – podkreśla ekspertka. Jak mówi, dynamika mediów społecznościowych sprawia, że wszystkie „atrakcyjne” newsy rozchodzą się bardzo szybko. „Dlatego fact-checking i analiza zdarzeń są dziś na wagę złota” – przyznaje. „W mojej ocenie istnieje ogromna potrzeba edukacji społecznej na temat fake’ów w internecie i tego, jak je rozpoznawać. Duża w tym rola wszystkich uczestników rynku” – mówi Fabjaniak. Jak podsumowuje, powinna powstać ogólnopolska kampania edukacyjna na ten temat, bo problem deepfake’ów będzie narastał.
Zebrała Małgorzata Baran
Zdjęcie główne: screen z youtube.com/Kanał Zero
Prawdziwych dziennikarzy jest już niewielu. Większość jest jak najstarszy zawód świata. Ale na prowokację Stanowskiego powoływała się “niezależna” prokurator Ewa Wrzosek. I tacy kreują się na apolitycznych i prowadzą śledztwa. To jest dopiero katastrofa.