Czy straszenie wyborców to dobry pomysł na kampanię wyborczą? Zdania ekspertów cytowanych przez Rzeczpospolitą są podzielone.
„Do tej pory szef rządu był mistrzem tzw. narracji, czyli snucia opowieści, które są fundamentem każdej udanej kampanii” – zaznacza autorka artykułu. W 2007 roku ugrupowanie Donalda Tuska wygrało wybory z hasłem „By żyło się lepiej. Wszystkim”. Cztery lata później PO apelowało, żeby nie robić polityki, a budować – drogi, mosty, przedszkola itd.
Donald Tusk na konwencji swojej partii zasugerował, że w kampanii europejskiej temat posłania sześciolatków do szkół może być nieaktualny bo nie wiadomo, czy dzieci w ogóle 1 września rozpoczną naukę. Czy tym razem Platforma skupi się na straszeniu wyborców Rosją?
Zdaniem Joanny Gepfert, specjalistki ds. wizerunku, premier chciał przerzucić uwagę na „najbardziej korzystne i bezpieczne” pole, czyli politykę międzynarodową. „Owszem, wybory europejskie nie są o szkolnych podręcznikach, ale o wojnie też nie” – twierdzi Gepfert. „Nie wiadomo, czy ta narracja nie przyniesie więcej szkody niż pożytku. Sama jestem ciekawa, czy bardziej ludzi przestraszy czy też rzeczywiście przesunie debatę na płaszczyznę wygodną dla premiera” – dodaje.
Według Rafała Chwedoruka z Uniwersytetu Warszawskiego, w kampaniach wyborczych PO zawsze kimś straszyło Polaków. W 2006 roku był to Jarosław Kaczyński i CBA, następnie kibole, pedofile i dopalacze. Tym razem przyszedł czas na Władimira Putina. Zdaniem Chwedoruka dzięki „zarządzaniu strachem” Platforma pozyskiwała wyborców mało identyfikujących się z polityką – i dzięki temu wygrywała wybory. W tym kontekście ukraiński kryzys jest dla PO „darem od losu”. (ks)