„Potrafimy tylko kupować wyborców billboardami i spotami, hurtowo pakietami w agencjach reklamowych; nie potrafimy z nimi rozmawiać, zupełnie nie wiemy, czym ich zaciekawić”, krytycznie ocenia sposób uprawiania marketingu politycznego polskich partii Eryk Mistewicz na stronie Dziennik.pl.
Zajmujący się konsultingiem politycznym autor tekstu, krytykuje polityków za niewłaściwe wykorzystanie publicznych pieniędzy, które partie dostają na swą działalność. Jego zdaniem ponad 30 milionów złotych, trafiające do partii nie służy lepszej jakości ich programów politycznych, przygotowywaniu „pogłębionych analiz” ani organizacji spotkań z wyborcami i działaczami terenowymi. Zamiast tego politycy za publiczne pieniądze fundują nam „reklamową spiralę zbrojeń”, która niebawem rozkręci się jeszcze bardziej przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego, ocenia ekspert.
Mistewicz postuluje zakaz reklamowania się partii. W tekście pokazuje także, jak niewielkim kosztem być stale obecnym w świadomości opinii publicznej, nawet jeśli nie jest się „ulubieńcem mediów”. Na mawia do odejścia od reklamy na rzecz rozmów z dziennikarzami, pisania „projektów dla kraju”, organizacji think-thanków i klubów politycznych, wspierania instytucji społeczeństwa obywatelskiego czy prowadzenia otwartych debat. (ał)