WikiLeaks, które nie zadrżało ani przed groźbami Waszyngtonu, ani atakami hakerów czy zmowami banków, od prawie roku jest sparaliżowane wewnętrznym sporem. „Wolę przejść na ciemną stronę mocy, niż zdekonspirować źródła” – powiedział Domscheit-Berg, gdy zniszczył 3,5 tys. dokumentów, które w zeszłym roku wykradł na twardych dyskach od WikiLeaks. Portal zaś informuje, że Domscheit-Berg za ich rzecznika „podawał się bezprawnie”.
„WikiLeaks nie jest w stanie zagwarantować anonimowości ludziom, którzy przysyłają tajne dokumenty” – tak Domscheit-Berg tłumaczył swoje działanie, apelując o korzystanie z „bezpieczniejszych portali”. Jego były przyjaciel, Julian Assange, w odpowiedzi oskarżył go o pracę na rzecz Mossadu. Kolega nie pozostał mu dłużny i napisał książkę, w której opisał go jako „owładniętego antyamerykańską obsesją paranoika, chełpiącego się tym, że ma dzieci z kobietami ze wszystkich kontynentów”. Duet Niemca i Australijczyka zaczął rozpadać się już 28 listopada 2010 r., gdy portal zaczął publikować tajne informacje od szeregowca amerykańskiej armii, Bradleya Mannica. Moment, w którym dwie Szwedki zarzuciły szefowi WikiLeaks gwałt, a Domscheit-Berg nie stanął w jego obronie, o wszystkim przesądził.
Niemiec odszedł z twardymi dyskami i programem do szyfrowania danych. Założył także własny portal OpenLeaks, który miał gwarantować informatorom przejrzystość i możliwość decydowania o tym, do jakiej redakcji trafią materiały. Skończyło się jednak na wzajemnych oskarżeniach, a portal ciągle nie został uruchomiony. Gazeta.pl informuje, że Domscheit-Berg chciał go zaprezentować na corocznym zlocie niemieckiego stowarzyszenia Chaos Computer Club, ale próba ta nie powiodła się – posądzono go o „kryptoreklamę”. Ostatni raz, tajne informacje, portal opublikował w kwietniu, co i tak stanowiło jedynie ułamek wszystkich informacji, do jakich miał dostęp.(es)