W reklamowo-naukowym żargonie nazywa się ich delebami, czyli „martwymi sławami”. Siła nekromarketingu jest duża, choć z wykorzystywaniem wizerunku zmarłych gwiazd nie należy przesadzać. „Powszechne są prośby o zgodę na druk zdjęcia artysty w kalendarzu firmowym… ponieważ szef lubi jego piosenki” – czytamy w Polityce.
Deleb to współpracownik niemal idealny – pisze Jacek Szubrycht, autor artykułu, powołując się na analizę amerykańskich naukowców. „Deleb nie jest chciwy, a jego nagie zdjęcia nie wyciekną do internetu” – czytamy dalej. Co ważne, jego wizerunek jest dużo cenniejszy i łatwiejszy do sprzedania. Szczególnie, jeśli zmarł młodo.
„Wprowadzenie deleba w nowy kontekst, wcześniej jego fanom nieznany, to koronkowa robota, bo równie dobrze można uzyskać fantastyczny marketingowy efekt, jak i ściągnąć sobie na głowę wizerunkową katastrofę. Nieudana kampania z żywą gwiazdą jest wtedy, kiedy nikt jej nie zauważa. Ale nietrafiona kampania z delebem w roli głównej wywołuje emocje i strąca jej autorów w piekło oskarżeń – o wątpliwą kondycję etyczną, żerowanie na emocjach czy wręcz rabowanie grobów” – kontynuuje Szubrycht. Co na to prawo? W Stanach Zjednoczonych ochronę wizerunku osób zmarłych i żywych zapewnia prawo reklamowe. Prawo autorskie z kolei, chroni dzieła artystów, również po ich śmierci, natomiast Right of Publicity( prawo reklamowe) zapewnia gwiazdom (a po śmierci ich spadkobiercom) kontrolę nad komercyjnym wykorzystaniem nazwiska, twarzy czy wizerunku, na który składać się może również kostium, gestykulacja, głos lub charakterystyczne zachowanie – informuje tygodnik. Jednak w Polsce nie ma podobnych regulacji prawnych. Dorota Janczarska, z „Ars et Lex”, przypomina, że o ile w Polsce ochronę praw do wizerunku po śmierci zapewnia ustawa o prawie prasowym i prawach pokrewnych, to „niejasne pozostaje, kto powinien wykonywać to prawo, gdyż ustawa nie wskazuje kręgu uprawnionych”. Przepisy precyzyjnie określają natomiast czas trwania takiej ochrony, która ustaje 20 lat po śmierci.
„Nagminnym problemem jest wykorzystanie tych dóbr do własnego interesu, czasem zupełnie abstrakcyjne go i oderwanego od tego, co dana osoba robiła” – podkreśla Piotr Cholewiński z firmyAgoy.pl, który reprezentuje m.in. spadkobierców Marka Grechuty i Andrzeja Zauchy. Podaje też konkretne przykłady takich działań. „Zdarzało mi się upominać wydawcę za wykorzystanie wizerunku piosenkarza na okładce płyty, z którą nie miał nic wspólnego. Powszechne są prośby o zgodę na druk zdjęcia artysty w kalendarzu firmowym… ponieważ szef lubi jego piosenki” – mówi w rozmowie z Polityką. (mw)