PRoto.pl: Największą porażką komunikacyjną w 2012 było?
Z. L.: Było ich według mnie sporo, a większość – niestety! – autorstwa różnych państwowych instytucji i służb. Mówię „niestety”, gdyż to właśnie te instytucje, które funkcjonują za pieniądze podatników, powinny dbać o najwyższe standardy informacji. Nie chciałbym żadną „maliną” wyróżniać konkretnych organizacji, bo inne się obrażą (uśmiech), ale patrząc na ich komunikacyjno-informacyjne wyczyny często zastanawiam się, gdzie do diaska są ich służby prasowe. Wszystkie nasze instytucje państwowe powinny w końcu zacząć brać przykład z najlepszych zagranicznych wzorców, szczególnie amerykańskich. Tam w obliczu różnych kryzysów, ale także na co dzień, natychmiast wiedzą co, jak, gdzie i kiedy przekazać opinii publicznej.
PRoto.pl: Komunikacja w 2013 będzie stała pod znakiem…?
Z. L.: Obawiam się, że 2013 może być rokiem desperackich ruchów i wymuszonych na PR-owcach, nie zawsze w pełni profesjonalnych działań. Przy spowolnieniu gospodarczym doraźne wyniki sprzedażowe będą królem. Wystarczy przyjrzeć się działaniom marketingowym i reklamom większości firm i marek – stają się one coraz bardziej zdesperowane, wręcz głupawe. PR, który powinien myśleć i działać długoplanowo w trosce o pozycję firmy i marki, prawdopodobnie padnie ofiarą krótkoterminowej mentalności speców od marketingu i sprzedaży. Pierwsze symptomy tego już widać w postępowaniu i metodach działania niektórych firm.
PRoto.pl: Jakie będą budżety na komunikację w 2013 w porównaniu z 2012?
Z. L.: Budżety raczej się zmniejszą, może poza naprawdę nielicznymi wyjątkami. A to, wraz z rosnącym naciskiem na bezpardonową sprzedaż może się przyczynić do degradacji metod i technik PR, zarówno wśród firm, jak i agencji. Uważajmy – i nie dajmy się! To przecież my, a nie np. jakiś sales and promotion manager, znamy się na komunikacji z otoczeniem i z mediami, to my mamy doświadczenie i niezbędną wiedzę.
PRoto.pl: Komunikacji w Polsce wciąż bliżej do relacji z mediami czy strategicznego doradztwa? Może jest jeszcze inna droga?
Z. L.: O jakich relacjach z mediami mówimy?! Działy reklamy wydawnictw i stacji TV, przy pomocy co leniwszych i mniej kompetentnych PR-owców, dobijają właśnie media relations w tym kraju. Czy ktoś jeszcze pamięta, że tygodniki kolorowe były nazywane „tygodnikami opinii”? Dziś wystarczy otworzyć praktycznie którykolwiek z nich, żeby zobaczyć artykuły udające teksty dziennikarskie (czyli podpisane nazwiskiem autora i bez wzmianki „artykuł sponsorowany”, czy „tekst promocyjny”), które od razu biją po oczach tym, że każda „opinia” w nich zawarta została po prostu kupiona.
W takiej sytuacji – spytam ironicznie – po co komu doradztwo strategiczne? Idąc na takie skróty my sami, PR-owcy, stajemy się wyrobnikami od akcji ad hoc, zamiast cenionymi strategami i wizjonerami. Tak jak klasa średnia – czyli przeciętna, nijaka, byle jaka – wyparła w naszym kraju inteligencję, jako klasę społeczną, tak samo relacje z biurami reklamy wyparły relacje z mediami.