29 maja 2010 r. na wiecu w Zakopanem, Jarosław Kaczyński, kandydat PiS na prezydenta, prezentując założenia swojego programu wyborczego zaapelował, aby zakończyć „wojnę polsko-polską”.
„Musimy skończyć raz na zawsze z polsko-polską wojną – mówił J. Kaczyński. Ona nie przyniosła Polsce niczego dobrego, przyniosła bardzo wiele zła, bardzo wiele nieszczęścia. Polsce potrzebny jest wzajemny szacunek uczestników życia publicznego, rozmowa o polskich sprawach – w wielu miejscach potrzebny jest także kompromis. (…) To wezwanie kieruję do wszystkich uczestników życia publicznego – kończmy polsko-polską wojnę”. Pod koniec wystąpienia jeszcze raz zaapelował o zakończenie „wojny polsko- polskiej”. „Nie trzeba nam dzisiaj w Polsce żadnej wojny, potrzebna jest spokojna rozmowa o Polsce” – apelował lider PiS. (1)
Komentując na gorąco słowa swojego konkurenta, Bronisław Komorowski, kandydat PO stwierdził, że docenia słowa dotyczące zakończenia wojny. „Z satysfakcją przyjąłem fakt wywieszenia przez Jarosława Kaczyńskiego białej flagi w imieniu IV RP. (…) Jeśli padły z ust Kaczyńskiego słowa o pojednaniu, o zakończeniu konfliktu polsko-polskiego, padły słowa, które są przekreśleniem idei IV RP, to ja będę o tym pamiętał, przypominał i będę się na to powoływał, proponując dalsze, kolejne elementy współdziałania z opozycją, także i z PiS. Tę część wypowiedzi przyjmuję z nadzieją, bo wydaje mi się, że rzeczywiście coś się zmienia w polskiej polityce, co może służyć rzeczywistemu budowaniu porozumień i mechanizmu współpracy”(2)
Historia konfliktu „polsko-polskiego”, a w zasadzie sporu pomiędzy III a IV Rzeczpospolitą czy też wizją polski „liberalnej” i „solidarnej”, sięgają drugiej połowy 2005 r., czasu parlamentarnej i prezydenckiej kampanii wyborczej – walki o władzę w kraju.
Za jej początek można uznać datę 14 września 2005 r., kiedy to z ubiegania się o urząd prezydenta zrezygnował Włodzimierz Cimoszewicz.
Ówczesny kandydat lewicy przez długi czas, jako „wspólny wróg” – „godził” polską prawicę w walce wyborczej.
Jednak „rewelacje” Anny Jaruckiej, jego byłej asystentki oparte, jak się szybko okazało, na kłamstwach i spreparowanych kwitach (3), a nagłośnione przez polityka Platformy Konstantego Miodowicza, skutecznie wyeliminował go z walki politycznej.
Tym samym w walce o władzę liczyć zaczęły się już tylko Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość oraz ubiegający się o prezydenturę liderzy tych ugrupowań: Donald Tusk i Lech Kaczyński.
Jak napisali Grzegorz Induski i Rafał Pleśniak we „Wprost”: „Gdy zabrakło Cimoszewicza, okazało się, że obowiązujące przez ostatnie 15 lat podziały trafiły na śmietnik historii. Pozostał typowy dla przeważającej części współczesnej Europy podział na zwolenników państwa opiekuńczego i samoograniczającego się państwa liberalnego”(4)
W tym czasie toczyła się jeszcze „normalna” walka polityczna o głosy wyborców Zatrudnieni w sztabach PiS i PO specjaliści do marketingu politycznego, realizowali „podręcznikowe” wręcz kampanie, oparte na sprawdzonych anglosaskich wzorcach. Dlatego i ich strategie były podobne.
W całej Polsce pojawiły się billboardy z „Człowiekiem z zasadami” i „Prezydentem Tuskiem”, czy też z „Silnym prezydentem, uczciwą Polską” oraz „Rodziną, Uczciwością, Przyszłością”. Kandydaci ubiegający się o urząd Prezydenta RP zaczęli podróżować po kraju, spotykać się z działaczami partii w terenie oraz zwykłymi ludźmi, przy okazji różnego typu eventów organizowanych przez sztaby, jak i przy okazji licznych imprez plenerowych odbywających się w całej Polsce.
Do czasu ogłoszenia wyniku wyborów parlamentarnych strony unikały wzajemnych ataków, a kampania prowadzona była w „białych” rękawiczkach, zważywszy na fakt, że obie partie deklarowały wówczas współpracę przy sanacji Polski, której po wyborach miał dokonać POPiS-owy rząd. „Mamy nadzieję, że skupimy się na tym, żeby przygotowywać powołanie nowego rządu, uzgadniać program. No i niezależnie od tego, że do wyborów pójdziemy osobno, to dać opinii publicznej poczucie, że jesteśmy przygotowani do tego, żeby po wyborach, kiedy ustalą się proporcje między naszymi ugrupowaniami, podjąć tę pracę razem” – mówił Marek Jurek z PiS(5).
Pierwsza zmiana stylu kampanii i charakteru walki nastąpiła 25 września 2005 r. – kiedy okazało się, że wbrew wszelkim prognozom i sondażom przedwyborczym, i chyba ku zaskoczeniu samych wyborców, więcej miejsc w parlamencie otrzymała nie Platforma (133 w Sejmie i 34 w Senacie), a Prawo i Sprawiedliwość (155 w Sejmie i 49 w Senacie). Tym samym PO zostało „mniejszą” połową zapowiadanej POPiS-owej koalicji, a Jan Maria Rokita – reklamowany jako „Premier z Krakowa” – stracił szansę na ten urząd.
Najprawdopodobniej wtedy też bracia Kaczyńscy uwierzyli, że możliwy jest sukces również na froncie walki o prezydenturę. A nie było wówczas tajemnicą, że Jarosławowi najbardziej zależało na zdobyciu dla Lecha prezydentury. Mówił o tym wprost i to z tego powodu błyskawicznie zrezygnował z bycia premierem.
W tym momencie skończył się „Wersal” i tak naprawdę zaczęła się prawdziwa „wojna polsko-polska”. Walkę polityczną zaczęli prowadzić już nie „przyjaciele” – do boju stanęli „przeciwnicy”.
Aby odnieść zwycięstwo w wyborach prezydenckich obaj kandydaci zaczęli pokazywać, co ich dzieli. Rozróżnienie pomiędzy „Polską liberalną”, a „Polską solidarną”, które do tej pory było tylko akcentem różnicującym programy obu partii – stało się osią kolejnej fazy kampanii. Kaczyńscy poszli na konfrontację, na walkę na wizerunki, odwołując się do emocji, uczuć i fobii społeczeństwa. Synonimem tej kampanii stał się występ pluszaka, który „wygrał PiS-owi wybory parlamentarne i prezydenckie”.
W pierwszej turze wyborów prezydenckich Donald Tusk – kandydat Platformy zdobył poparcie o nieco ponad trzy procent wyższe niż konkurent z PiS-u Lech Kaczyński (36,33 proc. vs. 33,10 proc.). Okazało się ono jednak zbyt małe, aby wybory zostały rozstrzygnięte w pierwszym głosowaniu. Kampania wyborcza nabrała tempa i ostrości. Jednak zaczęła odbywać się pod dyktando sztabowców z PiS. W tym czasie sztabowcy Tuska, spoczęli na laurach i starali się co najwyżej „dowieźć” tę niewielką przewagę do drugiej tury.
Sztabowcy Kaczyńskiego prezentując wizję silnej, wręcz bezkompromisowej prezydentury („Silny prezydent, uczciwa Polska”) i skutecznie przeciwstawili ją niedookreślonej wizji „Człowiek z zasadami” reprezentowanej przez Tuska.
W ostatniej fazie wyborów, gdy rozpoczęła się gra o wszystko, kampania nabrała jeszcze większego tempa.
„Rubikonem”, „punktem bez powrotu” do stołu rokowań była najprawdopodobniej sprawa „dziadka w Wehrmachcie”, która pojawiła się 10.10.05 r., zaraz po pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Wprawdzie wyciągnięcie najcięższego działa, jakim był atak Jacka Kurskiego na antenata Tuska o mały włos nie zakończył się klęską Kaczyńskiego, ale jego sztabowcy (przy wsparciu dziennikarzy) szybko i skutecznie uporali się z tym kryzysem. Kaczyński przeprosił za słowa swojego sztabowca. Kurski został usunięty najpierw ze sztabu, a potem z PiS-u. A sztab przystąpił do kontrataku wyciągając sprawę kontrowersyjnej konferencji Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim hospicjum, na której L. Kaczyński został zaatakowany za prowadzenie niesłusznej polityki społecznej w Warszawie jako prezydent stolicy.
Jednak główną sceną walki na tym ostatnim etapie kampanii stały się studia telewizyjne, w których odbył się cały festiwal różnych debat. Zaczął je wygrywać Kaczyński zachowujący spokój i pewność siebie oparte na rosnącym poparciu w sondażach. Ich wyniki miały też wpływ na zachowanie kontrkandydata, który zaczął tracić przewagę i grunt pod nogami. Tusk był coraz bardziej nerwowy i na krągło się tłumaczył.
Kluczem do sukcesu, także w ostatniej fazie kampanii, był wspomniany już „liberalizm”, z którego nie udało się Tuskowi ani jego sztabowi do końca wytłumaczyć. Nie znaleźli sposobu na PiS-owską reklamówkę z lodówką i pluszakiem, która świetnie trafiła do mniej wykształconego elektoratu. Nie potrafili udowodnić, że proponowane przez PO reformy służby zdrowia nie będą służyły tylko pacjentom z grubym portfelem itp. A te argumenty w dyskusji Kaczyński powtarzał do znudzenia. Tusk dał się zepchnąć do narożnika ringu, w którym mógł już tylko parować ciosy i się bronić. Dodatkowo w trakcie dyskusji co i raz znajdował wspólne poglądy z Kaczyńskim.
W efekcie Polacy uznali, że to Lech Kaczyński, a nie Donald Tusk bardziej nadaje się na Prezydenta RP. Po raz kolejny zaskoczyli też swoim wyborem nie tylko kandydatów i ich sztaby, ale i chyba samych siebie.
„Krajobraz po bitwie” o fotel prezydenta A.D. 2005 nie nastrajał optymistycznie jeżeli chodziło o możliwość zawarcia porozumienia. Obie partie, jej działacze oraz sympatycy stali się bowiem prawdziwymi „wrogami”.
Platforma straciła to, co wydawało się być w zasięgu ręki, do tego pokonana została w nie najbardziej elegancki sposób, więc na postawę jej liderów wpływ miały zapewne i gorycz porażki, jak i poczucie osobistej krzywdy.
Również PiS, przystępując do powyborczych negocjacji dotyczących ewentualnej koalicji z Platformą, prowadził je w euforii sukcesu, już z „pozycji siły” – przewagi w parlamencie i posiadania „swojego” prezydenta.
Nic dziwnego, że do porozumienia – utworzenia wspólnego rządu i współpracy na forum parlamentu – nie doszło. PO przeszło do opozycji, a Jarosław Kaczyński doprowadził do zawarcia taktycznego (jak się później okazało) sojuszu PiS-u z Samoobroną i LPR-em.
W oparciu o „Pakt stabilizacyjny” (i późniejszą koalicje) zaczął realizować koncepcję IV RP, walcząc na wszystkich frontach o „odzyskanie państwa” z rąk wszechobecnego jego zdaniem „Układu”, którego synonimem (obrońcą III RP) stała się szybko Platforma Obywatelska.
„Wojna polsko-polska” trwała więc nadal, obfitując w liczne pojedynki różnego typu harcowników (ze strony PO najbardziej widoczni byli Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski, a ze strony PiS: Jacek Kurski, Michał Kamiński, Adam Bielan oraz przez pewien czas Ludwik Dorn) oraz potyczki (rozgrywające się głównie w Sejmie i Trybunale Konstytucyjnym).
W wojnie tej doszło też do trzech dużych „bitew” – których termin wyznaczały daty kolejnych wyborów. Wprawdzie „bitwę o samorządy” w 2006 r. można uznać za nierozstrzygniętą, ale przyśpieszone wybory parlamentarne 2007 r. okazały się już porażką PiS, która kosztowała tę partię utratę władzy. Z kolei wybory do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. potwierdziły strategiczną już przewagę Platformy na scenie politycznej.
„Stalingradem” tej „wojny polsko-polskiej” dla Prawa i Sprawiedliwości okazała się „operacja Lepper”, która – jak pokazały późniejsze wydarzenia – miała najprawdopodobniej na celu wyeliminowanie liderów ugrupowań „sojuszniczych” – „przystawek” i przejęcie ich „szabel” w Sejmie w celu uzyskania pełnej, nieskrępowanej już sojuszem z LPR i Samoobroną, władzy przez J. Kaczyńskiego. Jednak doprowadziła ona do przyśpieszonych wyborów parlamentarnych, które wygrała Platforma. W ten sposób doszło do diametralnej zmiany na froncie. PiS znalazł się w opozycji i defensywie, prowadząc walkę głównie „zza murów” Pałacu Prezydenckiego. Ten swój „ostatni bastion” PiS utraciło jednak 10.04.10 r. wraz z tragiczną śmiercią Lecha Kaczyńskiego.
Śmierć prezydenta, jego pogrzeb i żałoba narodowa sprawiły, że tak „wojna polsko-polska”, jak i cała polska polityka zmieniła charakter. Te wydarzenia, jak i powódź, która nawiedziła kraj późną wiosną, stały się doskonałym pretekstem do zawarcia nieformalnego armistycjum, które przede wszytki określiło „strefę zdemilitaryzowaną”, którą stała się przyspieszona, prezydencka kampania wyborcza 2010 r.
Majowy apel J. Kaczyńskiego o „zawieszenie broni” nie zakończył jednak toczącej się wówczas walki politycznej pomiędzy Platformą a PiS-em. W grę wchodził bowiem nie tylko prestiżowy dla obu partii urząd Prezydenta RP, ale także, mające się odbyć jesienią tego roku, wybory samorządowe, a przede wszystkim, zaplanowane na następny rok, wybory parlamentarne. Tym samym nie zapowiadało ono możliwości podpisania jakiegokolwiek „porozumienia pokojowego” pomiędzy PiS i PO,. „Wojna polsko-polska” spowodowała bowiem utratę wzajemnego zaufania pomiędzy politykami obu ugrupowań. Poza tym konsekwencją „operacji Lepper” dla PiS-u była utrata jakichkolwiek „zdolności koalicyjnych” w ówczesnym parlamencie, a dysponująca w tym czasie sejmową większością, opartą na trwałym (?) sojuszu z Polskim Stronnictwem Ludowym – PO raczej nie było zainteresowane takim porozumieniem.
Przypisy
1.J. Kaczyński: skończmy z polsko-polską wojną, serwis PAP, 29.05.10 r.
2. Marszałek Sejmu o Jarosławie Kaczyńskim, serwis PAP, 30.05.10 r.
3. 31.05.10 r. Sąd Okręgowy w Warszawie skazał A. Jarucką na półtora roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Sąd uznał wszystkie stawiane jej zarzutów, przede wszystkim podrobienia w 2002 r. rzekomego upoważnienia W. Cimoszewicza do zamiany jego oświadczenia majątkowego co do akcji PKN Orlen. Sąd uznał też, że składała w tej sprawie fałszywe zeznania przed sejmową komisją śledczą ds. Orlenu i ukrywała dokumenty MSZ.
Za: Anna Jarucka skazana; „winna wszystkich zarzutów”, serwis PAP, 31.05.10 r.
4. G. Indulski, R. Pleśniak, IV prezydent pospolitej, „Wprost”, 30.10.05 r.
5. Marek Jurek: poprowadzimy kampanię prezydencką Kaczyńskiego, „Sygnały Dnia” Polskie Radio PR1, 27.04.05 r.