Coraz więcej dziennikarzy chce być bliżej polityki, rezygnując z pracy w redakcjach na rzecz funkcji rzecznika lub PR-owca. Desant na poważne posady w instytucjach, bankach i administracji rządowej trwa i z pewnością, ze szkodą dla dziennikarstwa, jest to bilet w jedną stronę.
Przykładów można wymieniać wiele. Ze znaczących przejść kilku ostatnich lat warto wspomnieć chociażby transfer Konrada Niklewicza, dziennikarza Gazety Wyborczej od 1998 r., który teraz jest rzecznikiem polskiej prezydencji w UE i jednocześnie zastępcą dyrektora Centrum Informacyjnego Rządu, czy jego kolegę po fachu, również z GW – Marcina Bosackiego, który z dziennikiem związany był przeszło 11 lat, a dziś pełni funkcję rzecznika prasowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Z mediów biznesowych (TVN CNBC) odeszli Arkadiusz Mierzwa i Przemysław Kuk – obydwaj wybrali branżę finansową i teraz zajmują się komunikacją na rzecz banków: Pekao SA i NBP. Lista jest jednak dłuższa: Robert Sołtyk (GW) przejął obowiązki rzecznika komisarz UE ds. budżetu, Jacek Safuta (PAP) stał się dyrektorem biura informacyjnego Parlamentu Europejskiego w Warszawie, wysłannik Radia Zet – Rafał Rudnicki – dał się dla odmiany skusić funkcją kierownika Wydziału Informacji i Komunikacji Społecznej w przedstawicielstwie Komisji Europejskiej w Polsce, wreszcie Inga Rosińska (TVN) została rzeczniczką Jerzego Buzka w PE. Wielokrotnie nagradzani za kunszt dziennikarski, zamienili swe redakcje na urzędnicze posady.
Papierek lakmusowy
Powodem dla tak częstego „odpływu” dziennikarzy do innych branży nie jest zwykłe znudzenie zawodem. Arkadiusz Mierzwa, niegdyś reporter TVN24 i TVN CNBC Biznes, teraz rzecznik Pekao SA twierdzi: „W ciągu ostatnich lat z uwagi na szybkość dystrybucji informacji i proces tabloidyzacji, świat mediów zaczął się zmieniać, i to niekoniecznie w tę stronę, którą uważałem i uważam za właściwą”. Sytuacje, w których dziennikarz porzuca swoją profesję, są w jego opinii swoistym „papierkiem lakmusowym rozwoju rynku mediów i siły holdingów prasowych”. Niklewicz uważa co prawda, że nie żałuje ani jednego dnia spędzonego w redakcji, ale swoje odejście tłumaczy brakiem perspektywy rozwoju: „Gazeta to najlepszy tytuł w kraju, fantastyczna i profesjonalna ekipa. Jednak od pewnego czasu miałem wrażenie, że mój rozwój zawodowy trochę się zatrzymał”. Wtedy pojawiła się propozycja, którą Niklewicz określa mianem „wyjątkowej okazji”, „takiej raz na 14 lat”. Zaprzecza, by przejście do administracji publicznej miało jakikolwiek związek z zarobkami, czy kryzysem. Głównym motorem do podjęcia decyzji okazał się większy prestiż funkcji i renoma urzędu.
Podobne powody podaje Safuta: „Zdecydowało to, że pracę oferuje mi Parlament Europejski, instytucja wyłaniana w bezpośrednich wyborach powszechnych, która już wtedy współdecydowała o kształcie większości praw wchodzących w życie w UE i o jej budżecie”. Rzucił pisanie po 13 latach, bo chciał „się sprawdzić”, tym bardziej, że profil kandydata poszukiwanego przez Europejski Urząd Doboru Personelu (EPSO) był mu bliski. Cała procedura kwalifikacyjna trwała rok, ale opłaciło się być cierpliwym – szczególnie dla „bezpieczeństwa zatrudnienia i jasnych reguł awansu obowiązujących w europejskiej służbie cywilnej”, jak podkreśla były dziennikarz. Dla niego tego typu transfery to „normalna mobilność” i „przechodzenie z jednego do drugiego zawodu pokrewnego”.
Prestiż zagrożony
Niklewicz natomiast zwraca uwagę na niepokojące zmiany na rynku mediów „Takie dziennikarstwo, które cenię – nieszukające na siłę sensacji, dogłębne, pozbawione taniego efekciarstwa – jest niestety zagrożone. Powierzchowna, płytka informacja (ale za to podana „na szybko”) coraz częściej wygrywa z rzetelnie wykonaną pracą dziennikarską, z pogłębioną (a przez to nieco wolniejszą) wiedzą” – mówi. Jego zdaniem nie można udawać, że tak się nie dzieje, ale nie potrafi określić, czy dziennikarze rezygnują z pracy ze względu na zmieniające się w ich środowisku realia.
Na pytanie, czy z byciem po drugiej stronie barykady nie jest trochę tak, że nowa rola wprowadza lekki dyskomfort, gdy nie wszystkie informacje można podać opinii publicznej i mediom, odpowiada, że nie. Sytuacje, w których mógłby dziennikarzom podawać „półprawdę”, nie mają racji bytu. „Jeżeli jako rzecznik nie można powiedzieć prawdy, lepiej nic nie mówić” – zaznacza Mierzwa. Safuta przyznaje nawet, że odpowiada mu aspekt bycia kimś, kto odpowiada na pytania, a nie je zadaje. Wszyscy trzej znają wartość „rzetelności” w pracy dotyczącej komunikacji. Pomagają im też wyuczone umiejętności pisania, szybkiego formułowania myśli, selekcji informacji, syntetycznego ich przedstawienia, czy wreszcie osobiste kontakty w środowisku dziennikarzy i zrozumienie roli i sposobów działania mediów. Żaden z nich nie przewiduje powrotu do zawodu. Dzisiejszy prestiż dziennikarza jest tylko blaskiem poważania, którym cieszyli się wiele lat temu ich starsi koledzy.