Razu pewnego w Rzeszowie
odbył się IV Kongres Public Realtions, który – sądząc po opiniach uczestniczących w nim osób – jest niezwykle potrzebny i przydatny polskim PR-owcom. Czy to tylko kurtuazja wobec organizatorów, czy rzeczywisty obraz – nie mnie oceniać. Ale ponieważ i ja tam byłem, mogę z mojej, „prowincjonalno-toruńskiej” perspektywy stwierdzić, że
polski PR dzieli się na stolicę i prowincję
i nie żeby mieć w pogardzie Warszawę, czy inne krajowe aglomeracje, lecz żeby dostrzec, jak istotnym problemem jest PR dla PR-u, o czym zresztą mocno dyskutowano w Rzeszowie. Jeśli powszechną praktyką agencji PR jest walka o klienta, to na prowincji zaczyna się ona od uświadomienia potrzeby korzystania z public relations. Ale jeszcze wcześniej, jest inna „czarna dziura” do wypełnienia – co to jest ten PR i do czego może mi się to przydać? Takie pytania padają często nawet z ust członków zarządów szanowanych w środowisku lokalnym firm. I trudno im się dziwić, bowiem kto miał ich
nauczyć PR-u?
To, co obecnie funkcjonuje w świadomości polskich menedżerów Polski terenowej jest przerażające. PR-owcy to manipulanci, magicy od wizerunku, lobbyści, a właściwie „załatwiacze”. Dla wielu z nich PR to sposób na załatwienie gloryfikującej publikacji, wyciszenie dociekliwego dziennikarza, ewentualnie zorganizowanie firmowej imprezy. Czy zatem nie należało by zmienić wizerunku polskiego PR-u?
Kto ma to robić?
Zacznijmy od siebie – PR-owców. W mojej pracy istnieje ścisła współzależność pomiędzy stanem wiedzy i świadomości na temat public relations a ilością chętnych do korzystania z usług. Im więcej kadra zarządzająca firm, urzędów, instytucji czy organizacji wie o sztuce PR, tym łatwiej mi wyjaśnić do czego ten PR może się im przydać. W konsekwencji mogę liczyć na zdobycie klienta. Dbam więc o PR dla PR-u na własny, biznesowy użytek. Z wymiany doświadczeń dokonanej właśnie w Rzeszowie z PR-owcami innych „prowincjonalnych” agencji wynika, ze wszędzie jest podobnie. Rynek jest płytki i o komforcie pracy można mówić tylko w bardzo dużych miastach. Dlatego wszyscy odczuwamy
potrzebę wsparcia
ze strony branżowych portali internetowych m.in. takich jak PRoto, Media Run, InternetPR, Piar.pl, ePR, branżowej prasy, PSPR i ZFPR, aktywnych w środowisku dużych agencji PR-owskich, autorytetów, naukowców. Bez tego pospolitego ruszenia niewiele się uda zmienić. I choć w niektórych głowach zrodzić się może pytanie: „PO CO?”, spieszę rozwiać wątpliwości. Nie tylko dla ogólnego wizerunku PR-u w Polsce. Również dla rozwoju rynku, jego pogłębienia, co prędzej czy później musi odbić się na wielkości i jakości prowadzonych przez nas PR-owców interesów. Tak w Warszawie, jak i na „prowincji”.
Jarosław Nadolski
skromny uczestnik IV Kongresu PR w Rzeszowie
właściciel małej toruńskiej Agencji ICD