Ogólnonarodowa dyskusja nad „lapsusem” arcybiskupa Józefa Michalika daje okazje do zwrócenia uwagi na krytyczne znaczenie sprawności językowej w relacjach z mediami. Sprawność językowa to podstawa komunikatywności. Fundament. Chodzi właśnie o to, „aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, jak genialnie ujął to niegdyś Juliusz Słowacki. Oczywiście najważniejsze w tym wszystkim, żeby owa głowa pracowała. A jeśli posłuchać wielu wypowiedzi w mediach, takich jak „lapsus” arcybiskupa Michalika – wcale nie zawsze jest to oczywiste.
Stosunkowo łatwo jest usłyszeć w mediach wiele innych, całkowicie bezmyślnych wypowiedzi – wystarczy dłużej pooglądać dowolne wiadomości czy poświęcić trochę czasu na czytanie jakiejś gazety lub czasopisma. Spektakularnie obnażył to kilka dni temu Filip Chajzer z TVN zbierając wypowiedzi blogerek modowych o nieistniejących projektantach. Media zresztą mają dużą lubość w cytowaniu takich bezmyślnych wypowiedzi. Właśnie ta bezmyślność staje się wówczas towarem, który budzi emocje, „żre”.
Zrzucanie wówczas winy na media, że „wyrwały wypowiedź z kontekstu” zazwyczaj nie odnosi skutku. Nawet, jeśli jest to twierdzenie prawdziwe. Nie jest bowiem tajemnicą, że w mediach coraz częściej zdarza się takie cięcie wypowiedzi, że sens się zmienia. Sam tego doświadczyłem, gdy w jednym z filmów dokumentalnych zapytany o transparentność w polityce powiedziałem: „Bismarck twierdził, że ludzie nie powinni widzieć, jak się robi kiełbasę i politykę. A ja się z tym poglądem NIE zgadzam i uważam, że im bardziej pewne rzeczy są jawne, tym bardziej stają się zrozumiałe i akceptowane”. W materiale wyemitowano tylko pierwsze zdanie, bo bardziej pasowało do tezy owego filmu.
Czy podobnie było w przypadku arcybiskupa Michalika? Tego nie wiemy. Cytowana w mediach wypowiedź jest jednak spójna, wielozdaniowa i wypełnia kontekst. Dlatego – ze szkodą dla księcia Kościoła – większość odbiorców jest przekonana, że właśnie jego głowa myślała to, co przekazał język. Nawet jeśli kilka kwadransów później próbował odwoływać przekaz, jaki poszedł w świat.
Sam arcybiskup tłumaczy się właśnie niesprawnością językową, „lapsusem”. Pochylmy się więc nad „warsztatową” stroną sprawności językowej w występach medialnych. Dbałość o sens słów to kluczowa rzecz, która zapewne jeszcze długo będzie spędzać sen z powiek arcybiskupa Michalika. Oto – wynikające z moich obserwacji – inne najczęściej popełniane błędy w zakresie stosowanego w mediach języka:
Usztywnianie języka, czyli tzw. język telewizyjny. Wiele osób w wypowiedziach publicznych, zwłaszcza medialnych, zupełnie bezrozumnie przechodzi na poziom słownictwa bardziej uroczystego, a przez to charakterystycznego dla sztywniaków. Udzielając odpowiedzi dziennikarzowi mówią np. „uczęszczałem do szkoły podstawowej” zamiast „chodziłem do szkoły”; mówią „nabyłem odbiornik telewizyjny” zamiast „kupiłem telewizor”; „nie posiadam wiedzy w tym zakresie” zamiast „tego nie wiem”.
Stosowanie żargonu. Na co dzień funkcjonujemy zawodowo w swoistym getcie językowym. W owym getcie określone terminy fachowe, branżowe są kodem, który ułatwia członkom twojego getta precyzyjne porozumiewanie się. Kod ten stosowany w mediach nadzwyczaj często staje się krytyczną barierą w komunikacji. Np. prokuratorzy lub policjanci nie potrafią pozbyć się w swych wypowiedziach sformułowań typu „prowadzone są czynności zabezpieczające”, w „czynnościach prewencyjnych” używają „środków przymusu bezpośredniego”, etc. Specjaliści od Unii Europejskiej mówią o „Perspektywie 2014-2020” mając na myśli środki z UE. Informatycy mówią o „autentykacji” na określenie logowania z funkcją autoryzacji. Finansiści zaś analizują wpływ „kapitału spekulacyjnego na rynkach finansowych”. A przedstawiciele branży farmaceutycznej rozwodzą się o różnicach między segmentami firm „innowacyjnych” a „generycznych” i problemach z lekami typu OTC lub RX, o „generykach” nie wspominawszy.
Popisywanie się/bełkot. Najczęściej związane jest ze stosowaniem żargonu. O ile jednak stosowanie fachowych terminów najczęściej wynika z chęci precyzyjnego określenia przedstawianej tezy, o tyle niektórzy używają ich jeszcze kwieciściej w nadziei zrobienia wrażenia na swych odbiorcach. Słyszymy więc czasem sformułowania typu „reakcje na walutach bliżej związanych z euro to efekt negatywnego sentymentu na złotym”. Albo stwierdzenia: „to dla mnie wyłącznie kategoria stratyfikacyjna, w którą należy wnieść treść aksjologiczną, aby rządy w Polsce miały wymiar merytokratyczny”. W treści to jednak bełkot. Dlatego najczęściej wrażenie odbiorcy jest odwrotne od zamierzonego. Odbiorca traktuje takie kwieciste konstrukcje jako puszenie się, zachwycanie się samym sobą i swą pozorną elokwencją. Nadawca tych konstrukcji błyskawicznie jest traktowany jako bufon, i często staje się w oczach odbiorcy po prostu śmieszny. (obie cytowane wypowiedzi są autentyczne)
Banały. To z kolei błąd w drugą stronę. Takie upraszczanie treści (nie słownictwa!), że wypowiedź staje się pusta i właśnie tą pustką obraża odbiorcę. Np. poseł Tadeusz Cymański tak kiedyś zachęcał przez media do poparcia jednego z kandydatów jego partii na ważne stanowisko państwowe: „Walory kandydata to wypadkowa cech merytorycznych, osobowych, doświadczenia, interaktywności, umiejętności współpracy, otwartość i rozumienie procesów ekonomicznych”. Nic dziwnego, że dziennikarka obnażyła ten banał stwierdzeniem, że takie cechy trzeba mieć na każde stanowisko i nawet ona nadawałaby się do takiej roboty. Zwykle jednak dziennikarz nie nazwie banału, że jest banałem. Nasz odbiorca jednak – nawet jeśli czasem bez obycia, czy wyższego wykształcenia – bezbłędnie banał wyczuwa i jego nadawcę, wraz z przekazywanymi przez niego treściami – odrzuca.