Wszystkie aktualne sondaże pokazują, że najbliższe wybory parlamentarne wygra Prawo i Sprawiedliwość, a tym samym liderowi tego ugrupowania prezydent powierzy misję tworzenia rządu. O ile, miałby to być rząd koalicyjny, to na czele nowego gabinetu pojawi się najprawdopodobniej Beata Szydło. Jeżeli PiS będzie mógł rządzić samodzielnie – z pewnością Jarosław Kaczyński. Z resztą, i w pierwszym przypadku, ewentualna kariera pani Szydło, jako Prezesa Rady Ministrów, nie będzie zbyt długa. Szybko poda się do dymisji, aby premierem mógł zostać ponownie Prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Nie ulega w zasadzie wątpliwości, że „namaszczenie” Beaty Szydło na kolejnego pisowskiego kandydata na premiera jest zabiegiem marketingowym, mającym na celu wygranie tych najważniejszych dla partii i samego Kaczyńskiego wyborów (kolejne cztery lata w opozycji mogłoby być końcem partii, a na pewno jej szefa). Skutecznie zrealizowana strategia „ukrycia prezesa” w trakcie ostatniej kampanii Andrzeja Dudy okazała się skuteczna i przyniosła Prawu i Sprawiedliwości „odzyskanie” Pałacu Prezydenckiego. Tym samym trudno oczekiwać jej zmiany.
Zresztą, wcześniejsze wybory, tak prezydenckie w 2010 roku, jak i parlamentarne rok później pokazywały, że sukces PiS jest możliwy, jednak pod warunkiem, że kampania będzie prowadzona „bez prezesa”. Jego „destrukcyjny” wpływ na wyniki partii uzyskiwane w powszechnych głosowaniach, ostatni raz można było zaobserwować jesienią 2013 roku, kiedy to Jarosław Kaczyński stał się twarzą kampanii referendalnej w Warszawie. W 2011 roku, za przegraną walką o parlament stało w dużym stopniu jedno jego zdanie na temat niemieckiej kanclerz Angeli Merkel („Nie ma wątpliwości, że Merkel reprezentuje to pokolenie polityków niemieckich, które chce odbudować mocarstwowość Niemiec…”).
Warto też pamiętać, że w 2005 roku Kaczyński deklarował, że „jeśli Lech Kaczyński zostanie prezydentem, ja nie będę premierem” i rzeczywiście nie podjął się wówczas misji tworzenia nowego rządu, wyznaczając do tego Kazimierza Marcinkiewicza. Ale był to tylko „chłyt marketingowy”, służący kampanii brata, przed drugą turą wyborów prezydenckich.
Marcinkiewicz nie rządził długo – dziewięć miesięcy. Oficjalnie podał się do dymisji (a nieoficjalnie – został do niej zmuszony) w lipcu 2006 roku, bo stał się zbyt popularny, a tym samym i zbyt samodzielny. A na czele Prawa i Sprawiedliwości od lat stoi nie przywódca, ale autokratyczny Wódz, który do rządzenia nie potrzebuje sprawnych intelektualnie partnerów, ale bezkrytycznych wykonawców swoich poleceń. Dlatego też toleruje tylko ludzi niesamodzielnych. Historia usuwania z PiS „myślących inaczej” lub tylko „myślących” członków partii jest długa, a na czele ich listy z pewnością należy umieścić Ludwika Dorna, niegdysiejszego „trzeciego bliźniaka”, pozbawianego łask Prezesa pod koniec 2007 roku.
Niezależnie do której grupy zaliczyć Beatę Szydło i tak jej ewentualna kariera na fotelu premiera będzie krótka. Nawet jeżeli będzie najbardziej posłusznym wykonawcą poleceń Jarosława Kaczyńskiego (już dziś zapewniła, że jeśli zostanie premierem,będzie się konsultować z J. Kaczyńskim) i tak spotka ją los Marcinkiewicza. Bo prezes usunął się w cień tylko na czas kampanii. Władzy w partii nie oddał, co najlepiej chyba pokazała ostatnia konwencja wyborcza Prawa i Sprawiedliwości. Dlatego trudno oczekiwać, że po wygranych wyborach, mimo realnego wpływu na najważniejsze organy państwa, usatysfakcjonuje go tylko pozycja lidera rządzącego ugrupowania – niedająca jednak żadnych benefitów, ani przywilejów związanych z władzą.
Bo władza, to nie tylko możliwość narzucania swojej woli innym, ale także związany z nią chociażby prestiż i splendor (wyrażający się chociażby ochroną BOR-u), jedne z ważniejszych terminów ze słownika psychologii władzy.
Jak pisał Francis Fukuyama: „człowiek w stanie natury jest izolowanymi samolubnym osobnikiem, angażującym się z innymi osobnikami w transakcje rynkowe lub społeczne głównie z powodu chęci zaspokojenia swych indywidualnych potrzeb i zachcianek”. A te „zachcianki” najczęściej dotyczą przenikającej się triady: władzy, seksu i pieniędzy. W przypadku J. Kaczyńskiego niewątpliwie to „władza jest słodsza ponad wszystko”.
Jest on politykiem przez duże „P”, obecnym na scenie politycznej do kilkudziesięciu już lat. W tym czasie przeżył i wzloty, i upadki. Choć tych drugich na razie było więcej, Los (i wyborcy) dał mu już jednak zasmakować Władzy niemalże absolutnej. Będąc liderem Prawa i Sprawiedliwości przez ponad rok sprawował urząd premiera, jego brat-bliźniak, w jego imieniu („Panie prezesie melduję wykonanie zadania”) sprawował urząd Prezydenta RP, „trzeci bliźniak” kierował pracami Sejmu. Jednak sytuacja ta była okupiona koalicją z „przystawkami” – Andrzejem Lepperem, liderem Samoobrony i Romanem Giertychem, liderem LPR. Ten triumwirat okazał się jednak najsłabszym ogniwem łańcucha Władzy Prezesa PiS. Jego pęknięcie doprowadziło do przegranych w 2007 roku wyborów i przejęcia steru państwa przez przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.
Od tego czasu celem Jarosława Kaczyńskiego jest powrót PiS do Władzy i jej sprawowania przez prezesa, zarówno w wymiarze realnym, jak i tym symbolicznym. A obecnie powrót ten stał się bardzo prawdopodobny.
Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość wygra najbliższe wybory i będzie w stanie (samodzielnie lub w koalicji) sprawować rządy, nie będzie już marketingowych, politycznych, czy osobistych powodów, dla których Jarosław Kaczyński miałby pozostawać w cieniu. Z racji wieku (rocznik 1949) będzie to zapewne zwieńczenie jego kariery. Po zakończeni urzędowania w budynku KPRM i tak czeka go polityczna emerytura. Ma więc niewiele do stracenia, zwłaszcza, że kalendarz wyborczy daje mu trzy lata bez wyborów, na wynik których wpływ mogłyby mieć jego rządy. Jednak, nawet ewentualnie przegrane przez PiS wybory do europarlamentu, czy samorządowe przewidziane na 2018 rok, nie będą w stanie „obalić” premiera Kaczyńskiego. O ile nie zdarzą się jakieś nadzwyczajne sytuacje – będą to mogły zrobić dopiero kolejne wybory parlamentarne rok później.
Tym samym po październikowych wyborach, przez cztery lata prezes Kaczyński nie będzie musiał się już „ukrywać”. I z pewnością ukrywać się nie będzie. Szybko wyjdzie z obecnego „ukrycia” i „jego” prezydent Andrzej Duda powierzy mu tekę Premiera, wraz z całym związanym z tą funkcją splendorem i przywilejami, przysługującymi de facto pierwszej osobie w państwie.
Stanowiąca ważny element obecnej kampanii parlamentarnej Prawa i Sprawiedliwości „premier Straszydło”, przedstawiająca wyborcom koszmarną wizję „Polski w ruinie” i rozdająca na prawo i lewo „kiełbasę wyborczą” przestanie mu już być już potrzebna.
Jak deklarował niedawno prezes PiS: „Beata Szydło premierem będzie dopóty, dopóki będzie dobrym premierem, bo w innym wypadku będzie się liczyć interes Polski”. Po wyborach szybko okaże się, że „dobrym premierem” nie jest, bo nie da się – w realiach deficytowego budżetu czy też funkcjonowania Polski w Unii Europejskiej – spełnić większej części jej wyborczych obietnic. Aby nikt się „nie czepiał” prezes Kaczyński pozbędzie się p. Szydło, aby mieć wolną rękę do realizowania swoich planów. Wprawdzie tłumaczenie, że obietnice składała „kandydatka PiS na premiera”, a nie premier Kaczyński, będzie „kulawe”, ale lepsze takie niż żadne, jeżeli wspomnieć chociażby kwestię 3 milionów mieszkań, o które dziennikarze i opozycja dopytywali się praktycznie do końca rządów Prawa i Sprawiedliwości w 2007 roku.
Dlatego też, pani Szydło nie ma też raczej co liczyć na wdzięczność ze strony J. Kaczyńskiego za jej rolę „kandydatki”. Jego „polityka personalna” od lat zgodna jest z maksymą: „Władcy lubią tylko tych, którzy są im przydatni i tylko tak długo, dopóki ich potrzebują” – wystarczy wspomnieć chociażby Zbigniewa Ziobrę, Adam Hofmana, czy przykład ostatni – Marcina Mastalerka. Najprawdopodobniej – z czystego pragmatyzmu – zostanie usunięta z partii. Jak mawiał Józef Stalin: „Nie ma człowieka – nie ma problemu”.
Jak pisał z kolei w swoim „Księciu” Niccolo Machiavelli: „Doświadczenie naszych czasów uczy, że tacy książęta dokonali wielkich rzeczy, którzy mało przywiązywali wagi do dotrzymywania wiary, i którzy chytrze potrafili usidlać mózgi ludzkie, a w końcu wzięli przewagę nad tymi, którzy zaufali ich lojalności”.
Wojciech K. Szalkiewicz