Koledzy zajmujący się kampaniami politycznymi, komentujący wydarzenia na scenie politycznej z perspektywy PR, w swoich wypowiedziach wchodzą często w rolę politologów lub ograniczają się do oceny zachowań posłów, senatorów, ministrów, premiera…, z technicznego punktu widzenia. Dość często w ich diagnozach widać wyraźnie, że kierują się swoimi sympatiami i antypatiami.
Sądzę, że brakuje próby analizy tego, co dzieje się w polskiej polityce z naszej perspektywy. To, że ten świat się „wyemancypował”, że żyje we własnej, wirtualnej rzeczywistości, wedle własnych reguł gry, które są coraz bardziej niezrozumiałe dla elektoratu, zostało wielokrotnie powiedziane – może nie wprost – przez socjologów, politologów i komentatorów politycznych. Nas natomiast powinno interesować to, dlaczego mimo tak widocznego wyalienowania polskiego homopolitycus – mimo stałego, coraz gwałtowniejszego, staczania się tego środowiska do politycznego rynsztoka – Polacy tak łatwo przyzwyczajają się do coraz gorszego obyczaju, który na skutek tej biernej „akceptacji” staje się absurdalną, ale obowiązującą normą.
Kultura firmy, jaką jest Państwo Polskie, ma wpisany, pewnie na długo, istotny element, jakim jest homosovieticus, czyli człowieka ukształtowanego przez system, który przyzwyczajał do arogancji władzy, do złych zachowań jej przedstawicieli, do hipokryzji oraz do… propagandy – w najgorszym tego słowa znaczeniu. I ta propaganda zastępuje dzisiaj PR oraz marketing polityczny, bo jest w naszym kraju skuteczna.
Dla PR-u nie ma miejsca na polskiej scenie politycznej, ponieważ ukształtowała się w taki sposób, że należy ją opisać lapidarnie, z punktu widzenia specjalisty PR, tak: jest na niej obecnych kilka PZPRów pod różnymi nazwami. Dla PR-u nie ma tutaj miejsca, bo public relations, uprawiane zgodnie z regułami sztuki, jest sumieniem (nawiązuję tu do mojej ulubionej definicji public relations prof. Gobana Klasa)… nie pozwala na bylejakość, kłamstwo – zmusza do uczciwości i prawdomówności. Jest natomiast miejsce dla tych specjalistów, którzy uważają PR za zbiór socjotechnik, które można wykorzystywać w każdej sprawie, na przekór faktom, do budowania medialnej rzeczywistości rozmijającej się z tą, którą widzimy wokół siebie. Jest miejsce dla specjalistów o miękkich kręgosłupach, którzy potrafią zaakceptować reguły gry na politycznych dworach.
Czy ta sytuacja może ulec zmianie? Jeśli tak, to z całą pewnością nie nastąpi to szybko. Tym bardziej, że zawodzi czwarta władza, która rezygnuje z możliwości wpływania na rozwój wydarzeń. Media ograniczają się do relacjonowania i komentowania tego, co dzieje się teraz, na powierzchni sceny politycznej: Lepper powiedział, Kaczyński odpowiedział, Olejniczak skrytykował, Komorowski się oburzył etc. i wreszcie prof. X i dziennikarz Y skomentowali… Środowisko dziennikarskie nie analizuje, jeśli recenzuje, to zwykle infantylnie i tendencyjnie, brakuje komentatorów, którzy pokazywaliby alternatywę dla tego, co robią politycy, wszyscy politycy. Media wpisują się w rzeczywistość polityczną – tylko po części świadomie – dostosowując swój poziom do kondycji intelektualnej tego świata i skutecznie eliminując z życia publicznego te nieliczne postaci, które potrafią spojrzeć na naszą scenę polityczną rozumnie i z dystansem.
Propagandą ugrupowań politycznych zajmują się funkcjonariusze partyjni, którzy kierują się przekonaniem, że polityka jest brudna i musi łamać elementarne reguły zwykłej ludzkiej przyzwoitości. To przekonanie jest tak silne, że prowadzi do naruszania zasad nawet wówczas, kiedy nie jest to „racjonalne”. Nie oznacza to jednak, że scena polityczna powinna się znaleźć poza obszarem zainteresowania specjalistów PR. Dysponujemy narzędziami analizy odmiennymi od tych, które stosują np. politolodzy czy socjologowie, a nasze obserwacje mogą mieć znaczenie dla tych, którzy w przyszłości będą próbowali obsługiwać kampanie polityczne i zajmować się budowaniem wizerunku osób publicznych.
Komentujący wydarzenia na polskiej scenie politycznej naukowcy i dziennikarze usiłują odkryć strategie kampanii wyborczych poszczególnych patii. Tymczasem wydaje się, że takich strategii nie ma, a propagandą wszystkich partii rządzi przede wszystkim przypadek i emocje. Powtarzane są wielokrotnie tezy partyjnych przywódców, często nieuprawnione i co najmniej ryzykowne intelektualnie. Ale powtarzane niezliczoną ilość razy… takie jest najwidoczniej przekonanie partyjnych strategów.
Czy takie prowadzenie kampanii wyborczej okaże się skuteczne? Czy wyniki zbliżających się wyborów będą przede wszystkim świadectwem, że w Polsce dominuje homosovieticus? Czy wreszcie przebieg tej kampanii będzie trzeba ocenić, jako utrwalanie mechanizmów społecznych, które miały zniknąć w niepodległej Polsce?
I wreszcie trzeba zauważyć fakt, że w Polsce polityk nie ponosi żadnej „społecznej” odpowiedzialności za swoje wypowiedzi i swoje zachowania. Ugrupowania polityczne znikają ze sceny lub osiągają zły wynik na skutek głosowania negatywnego, które stało się trwałym elementem decydującym o zachowaniach elektoratu. Natomiast poszczególni politycy poddani są partyjnej weryfikacji, której kryterium nie jest to, że źle pracowali w parlamencie – nie znajdują się na listach wyborczych, nie zostają ministrami, jeśli naruszyli reguły gry obowiązujące na partyjnych dworach. Kwalifikacje ludzi wysuwanych na polityczne stanowiska nie mają żadnego znaczenia.
Czy w takiej sytuacji w polskich kampaniach politycznych jest miejsce dla specjalistów PR – jaką dobrą rzeczywistość mają promować?