Wygląda na to, że tak jak żołnierz nie powinien być ministrem obrony, lekarz nie powinien kierować szpitalem, tak i polscy politycy nie powinni zajmować się… polityką. Tą dziedziną ludzkiej aktywności powinni zająć się na serio fachowcy od komunikacji politycznej, a nie amatorzy, jakimi są nasi wybrańcy. Przekonuje mnie o tym kilka ostatnich wpadek tak ze strony opozycji, jak i koalicji.
Jaki sens mają bowiem ataki prominentnych polityków prawicy na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w sytuacji, kiedy PiS i sojusznicy poszukują nowych, centrowych zwolenników – o czym może świadczyć niedawna rekonstrukcja rządu? Czy – szybko zdezawuowanie przez internautów – wypowiedzi (wice)premier Beaty Szydło, ministra Patryka Jakiego i innych temu służą? Można nie lubić Jurka Owsiaka, ale trzeba pamiętać, że jego akcja ma olbrzymie poparcie społeczne i jej krytyka przynosi tylko straty wizerunkowe. W ostatecznym rozrachunku nie przysparza ona ich autorom nowych wyborców, a przecież o to toczy się przedwyborcza gra. Wręcz przeciwnie. A z punktu widzenia komunikacji politycznej wystarczyło przecież tylko nie zabierać głosu w tej sprawie.
Klęska projektu Ratujmy Kobiety, który przepadł w sejmowym głosowaniu za sprawą polityków opozycji, pokazuje również, jak mało wiedzą oni o komunikacji kryzysowej i jak kiepsko sobie radzą w takich sytuacjach. Emblematyczny jest tu przypadek szefowej Nowoczesnej, Katarzyny Lubnauer, która nie poradziła sobie z kolejnym „zamieszaniem” w jej partii. A przecież mniej więcej rok temu osobiście zaangażowana była w ratowanie wizerunku .N w związku z wyjazdem jej ówczesnego szefa „na Maderę”. Tak jak wówczas, tak i teraz trzeba było zacząć od zwykłego „przepraszam” i obietnicy poprawy, naprawienia tego „błędu”. Pani prezes nie odrobiła jednak lekcji, co jej poprzednika na tym stanowisku kosztowało utratę władzy we własnej partii, a ugrupowanie kilka punktów procentowych poparcia.
I jeszcze jeden przykład: zgłoszony niedawno projekt Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego RP, czyli MaBeNy Andrzeja Zybertowicza. O ile prominentny polityk obozu władzy, doradca prezydenta Andrzej Zybertowicz, może proponować, aby zaprząc do działań propagandowych różne podległe państwu instytucje w celu poprawy wizerunku partii i rządu na arenie międzynarodowej, o tyle socjolog prof. Zybertowicz powinien chyba mieć świadomość – łagodnie mówiąc – nieskuteczności tego pomysłu. W dobie internetu, pluralizmu mediów, otwartych granic, swobodnego przepływu informacji nie da się stworzyć mechanizmu propagandowego, który byłby w stanie nadać pożądanego przez rząd spinu informacjom płynącym z kraju. Po co więc narażać się na uzasadnioną krytykę proponując coś, co z definicji działać nie będzie. Joseph Goebbels mówił: „Dobra jest taka propaganda, która osiąga powodzenie, zła jest propaganda nieskuteczna”.
Analizując zestawienia wydatków poszczególnych ugrupowań naszej sceny politycznej widzimy, że wydają one co roku miliony złotych na zewnętrzne doradztwo w zakresie PR-u czy szerzej – oprawę marketingową. Wygląda jednak na to, że pieniądze te są dobrze marnowane (pomijając przy tym fakt, że pochodzą z naszych podatków). Albo zatrudniają kiepskich doradców, albo nie potrafią lub nie chcą korzystać z ich rad, co – jak wynika przynajmniej z moich obserwacji – jest zjawiskiem zdecydowanie częstszym.
Większość polityków na świecie już dawno zrozumiała, że w czasach obecnych nie jest ważne, co polityk mówi, ale jak jest odbierany przez potencjalnych wyborców, dlatego jego sukces nie jest pochodną jego poglądów, lecz wyboru doradcy, z którego usług korzysta. Niestety, nasi politycy jeszcze chyba tego nie zrozumieli. A jak mówił znany francuski spin doktor Jacques Séguéla: „Nieumiejętność posługiwania się technikami komunikacji jest dla polityka niewybaczalnym błędem zawodowym”.
dr Wojciech K. Szalkiewicz, (współ)autor m.in. książki „Inżynierowie społeczni i technologie zdobywania władzy” wydanej pod patronatem PRoto.pl