Nie tak dawno na łamach mojego ulubionego portalu PRoto.pl przeczytałem wypowiedź Andrew Edgecliffe-Johnson, redaktora Financial Timesa, który stwierdził, że coraz bardziej zaciera się granica między dziennikarzami a PR-owcami, co „dla profesjonalnych dziennikarzy oznacza to, że muszą bardziej się starać”.
Ze swej strony muszę dodać, że starać się powinni bardzo, bardzo, chociażby dlatego, że obserwując to, co dzieje się aktualnie w polityce i przyglądając się „odbiciu” w mediach widać, że nawet średniej klasy polityk (nawet nie PR-owiec) może „owinąć sobie dookoła palca” większość dziennikarzy. Ci bowiem, w pogoni za newsem, zatracili już chyba jedną z podstawowych swoich zawodowych umiejętności – umiejętność bycia gatekeeper’em informacji. Łykają „jak żaba muł” podsuwane im mniej lub bardziej umiejętnie „wrzuty” i tworzą z nich faktoidy, które rozgrzewają do czerwoności redakcje, które same zaczynają wierzyć w podawane przez siebie „fakty”.
Mój ulubiony przykład z ostatnich dni to słynny już marsz pt. „Obudź się Polsko”, który – jak wynika z przekazów medialnych – zorganizował PiS, któremu udało się zgromadzić 200 tys. jego uczestników – sympatyków ugrupowania. Niestety, jest to wersja „dla prasy” przygotowana przez polityków tego ugrupowania.
Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, aby przypomnieć sobie, że to o. Rydzyk zorganizował w tym dniu kolejny już marsz w „obronie” TV Trwam, do którego „podłączyło się” m.in. Prawo i Sprawiedliwość (podobnie jak Solidarność i Solidarna Polska). Wszelkie wątpliwości w tej materii rozwiewał sam Ojciec Dyrektor, który podziękował za udział w tej demonstracji Kaczyńskiemu, Ziobrze i Dudzie.
O tym jaki był tego dnia „podział ról” mówi chyba najlepiej dowcip, który pojawił się w Internecie: Dlaczego Kaczyński zapowiedział podanie nazwiska swojego kandydata na „bezpartyjnego” premiera na poniedziałek? – Bo Rydzyk nie miał w sobotę czasu, aby go wyznaczyć!
Drugi przykład to równie słynny wynik sondażu TNS Polska dla TVP Info, który – przynajmniej w mediach – „zmienia scenę polityczną w Polsce”, bo „pierwszy raz od lat Prawo i Sprawiedliwość wyprzedziło Platformę Obywatelską – o 6 punktów procentowych”.
O tym ile warte są sondaże i co naprawdę pokazują napisano już tomy. Warto przypomnieć, że: sondaż różni się trochę od badania opinii publicznej, sondaż jest sondażowi nie równy (w czasie gdy TNS informowało, że PiS ma 39 proc. poparcie, Homo Homini informowało, że poparcie to wynosiło 28 proc.), standardowy błąd przy tego typu badaniach wynosi minimum +/- 3 punkty procentowe, itd…
W tej sprawie wypowiedziało się już wielu publicystów i oczywiście polityków. Dlatego też zapewne w tym gwarze bez większego echa przeszły głosy rozsądku ludzi, którzy znają się na rzeczy i od opinii których powinno zacząć się analizowanie takich „sensacji”. Dlatego pozwolę sobie je zacytować.
„Pamiętajmy, że to badanie telefoniczne, a nie wizyta ankietera” – komentował w TOK FM prof. Janusz Czapiński. „Z sondażami bywa tak, jak z umowami o pracę: są tymczasowe, zwane przez niektórych śmieciowymi, i są takie na czas nieokreślony. Zaczekajmy. Jak się pojawi taki klasyczny, a nie telefoniczny sondaż, i potwierdzi ten wynik, to będzie o czym dyskutować”. „Zdziwiłem się, że bardzo wielu komentatorów traktuje wynik tego sondażu prawie jak wybory parlamentarne” – komentował także w TOK FM prof. Radosław Markowski.
Trzeci przykład to kwestia śmiertelnej powagi z jaką przyjmowana jest przez media osoba prof. Piotr Glińskiego, jako kandydata na premiera (chyba tylko czegoś, co już określane jest jako Polska 2.0 lub www.polska.pis, czyli alternatywnej, wirtualnej rzeczywistości tworzonej przez Prezesa Prawa i Sprawiedliwości mniej więcej od 2007 roku).
I tu też warto by chyba było posłuchać fachowców, z których o kulisach sprawowania funkcji premiera z „namaszczenia” Prezesa najwięcej chyba może powiedzieć Kazimierz Marcinkiewicz. A ten na antenie TVN24 stwierdził: „Jarosław Kaczyński przygotował zabawę jak w piaskownicy. Do tej pory budowaliśmy zamki z piasku, to teraz zaczniemy stawiać babki”. Te dwa zdania powinny zamknąć temat, ale…
Wspólnie z Prezesem PiS-u siedzi w tej „piaskownicy” sporo ludzi mediów, którzy piszą, mówią czy pokazują to, co im dostarczą i to do bólu bezkrytycznie. Dlatego zgodzę się z redaktorem Tomaszem Lisem, że „Kaczyński ma niezłą zabawę, widząc, jak dużą część polskich mediów można prowadzić na sznureczku. Przez tydzień będą gadali o zupełnie nieistotnym kandydacie, przez dwa tygodnie o śmiesznych debatach…”.
Ale dobrą zabawę ma nie tylko J. Kaczyński. Także wielu innych polityków. Niezłą zabawę mają też PR-owcy przygotowujący tego typu „piaskownice”.
Jeżeli tylko „profesjonalni dziennikarze nie zaczną się naprawdę starać” to ich praca przestanie mieć sens. Staną się niepotrzebni, bo zatrze się granica między dziennikarzami a PR-owcami i to ci ostatni zapełnią redakcje. Ich praca stanie się „lekka, łatwa i przyjemna”, bo łamy najbardziej prestiżowych mediów staną przed nimi otworem. Nikt już nie będzie przeszkadzał w rozpowszechnianiu najbardziej fantastycznych „informacji” (nawet tych z kategorii FZDW – faktów z d… wziętych).
Ale czy tak powinno być? Gdzie leży granica pomiędzy tym, co jest newsworthy, czyli warte opublikowania, a tym, co jest trustworthy, czyli wiarygodne i sensowne?