Na początku chciałbym stwierdzić, że telewizyjne orędzie Donalda Tuska z 2 maja było normalnym wystąpieniem premiera w normalnym kraju. Tak naprawdę nic szczególnego – tak w warstwie wizualnej, jak i w swojej treści. I pewnie przeszłoby bez większego echa, gdyby nie narzucające się porównanie z marcowym wystąpieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Dlatego też zapewne, jednym z pierwszych komentatorów poproszonych o ocenę wystąpienia premiera, był „autor” orędzia prezydenckiego – Jacek Kurski. Jak stwierdził na antenie RMF-u: „Telewizja też potrafi bardzo ładnie produkować. Wszystko zależy od pomysłów scenarzystów i reżyserów. Tutaj pewnym nieporozumieniem – bo może skandalem to za dużo powiedziane – takim rysem charakterystycznym Platformy jest korzystanie z usług firmy prywatnej, w sytuacji, kiedy jest telewizja publiczna, z usług której należało w oczywisty sposób korzystać”.
Z posłem – producentem orędzia Lecha Kaczyńskiego mogę się zgodzić tylko w jednym: wszystko zależy od pomysłów scenarzystów i reżyserów. To rzeczywiście udowodnił swoim wiekopomnym już dziełem.
Największą „sensacją” związaną z orędziem premiera, okazała się – podana przez Dziennik – informacja, że: „Orędzie premiera przygotowała prywatna firma ATM znana m.in. z produkcji serialu »Świat według Kiepskich«”. I należałoby tu zadać pytanie – i cóż z tego? Czy „Kiepscy…” są kiepscy? Chyba nie, jeśli Polsat – stacja bądź co bądź komercyjna, a więc umiejąca liczyć pieniądze – emituje ten serial już od kilku lat, to oznacza, że podoba się widzom. To chyba jest najlepszą oceną pracy ATM.
Donald Tusk skorzystał więc z pomocy fachowców. I dobrze, bo efekt „wizualny” został przez większość komentatorów oceniony pozytywnie. Wydatek 10 tys. zł poniesiony na ten cel okazał się dobrą inwestycją, zwłaszcza jeżeli porówna się efekt z „amatorką”, jaką było orędzie prezydenta przygotowane przez Jacka Kurskiego (przynajmniej flaga była na swoim miejscu).
Przy okazji warto zacytować jeszcze jedną wypowiedź Jacka Kurskiego: „Zlecenie realizacji orędzia na zewnątrz pokazuje mentalność tej ekipy – pchanie pieniędzy w kieszenie prywatnych firm”. I wskazał, że gdyby orędzie produkowała TVP, rząd nie zapłaciłby ani złotówki.
Warto przypomnieć posłowi Kurskiemu, że od 1989 r. mamy wolny rynek i nie widzę powodów, dla których nawet publiczna telewizja miałaby być preferowana. A „za darmo” nie oznacza wcale „dobrze”.
Poza tym, za „darmowe” usługi TVP na rzecz władz państwowych, płacą przecież wszyscy opłacający abonament. A znając realia pracy telewizji publicznej i stacji prywatnych, stawiam dolary przeciwko orzechom, że koszty TVP są znacznie wyższe niż np. firmy ATM.
W komentarzach dotyczących orędzia zalazło się sporo uwag krytycznych dotyczących jego treści: „Mocną stroną wystąpienia premiera Donalda Tuska była forma, a nie jego treść” – uważa prof. Ireneusz Krzemiński socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego; „Przerost socjotechniki nad merytoryczną treścią w tym sensie, że wystąpienie nie odnosiło się do najważniejszych spraw” – ocenił politolog z Akademii Świętokrzyskiej, prof. Kazimierz Kik; przewodniczący SLD Wojciech Olejniczak uważa, że w wystąpieniu premiera zabrakło konkretów oraz realnych rozwiązań, które wpłynęłyby na poprawę życia Polaków. Niekoniecznie trzeba się z tymi uwagami zgodzić. W mojej opinii, premier powiedział to, co naród chciał usłyszeć. Dlaczego?
Od wielu już lat, podstawą przygotowania ważnych wystąpień polityków jest analiza badań opinii publicznej. Ich wyniki decydują o tym, jakie tematy i w jakim kontekście są w nich poruszane. Tak robią praktycznie wszyscy politycy na całym świecie. No może z wyjątkiem pracowników Kancelarii Prezydenta, autorów marcowego przemówienia Lecha Kaczyńskiego. Przygotowując jego treść chyba „zapomnieli”, że obywatele RP to jedna z najliczniejszych na kontynencie grup euroentuzjastów i „straszenie” ich Unią Europejską jest – delikatnie mówiąc – bez sensu.
Niemniej, nie chce mi się wierzyć, aby, bądź co bądź liczny i profesjonalny, zespół do spraw komunikacji społecznej premiera poszedł inną drogą i nie skorzystał z badań.
Może i premier „nie poruszył najważniejszych spraw” dla polskich elit intelektualnych – a takimi są przecież dziennikarze, publicyści, naukowcy czy politycy, ale może trafił do rodziny Kiepskich? To pokażą badania opinii publicznej.
Wojciech K. Szalkiewicz