sobota, 21 grudnia, 2024
Strona głównaFelietonyPodobno piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. To zupełnie tak, jak Facebook

Podobno piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami. To zupełnie tak, jak Facebook

„SKN Rozwoju Osobistego SGH zaprasza Cię na największe wydarzenie w swojej historii. Już 17 stycznia wystąpi u nas światowej klasy trener rozwoju osobistego Mateusz Grzesiak. Dla wielu będzie to niepowtarzalna okazja, żeby wysłuchać najbardziej rozpoznawalnego coacha w kraju, który naucza na całym świecie w 4 językach.”

Taką wiadomość mógł na Facebooku przeczytać każdy, kto zdecydował się dołączyć do wydarzenia „Mateusz Grzesiak – Personal Branding”, utworzonego przez Studenckie Koło Naukowe na popularnym warszawskim SGH-u. Wiadomość rozeszła się błyskawicznie – obudzeni z poświątecznego letargu studenci i nie tylko, lajkowali wiadomość chętnie z entuzjazmem zapisując się na warsztaty. Na tyle chętnie, że swój udział w spotkaniu potwierdziło do tej pory blisko 7,5 tys. osób. Pęd narodu do zdobywania wiedzy niezmiernie cieszy, sęk w tym, że te 7,5 tys. osób to trochę więcej niż Mateusz Grzesiak szkoli w ciągu roku.

Ups. Organizatorzy nagle zobaczyli, że popełnili błąd. Poinformowali więc na swoim profilu, że w spotkaniu można wprawdzie wziąć udział, ale ze względu na liczbę zgłoszonych osób, lista uczestników zostanie okrojona wyłącznie do studentów. „Nieładnie”, „To nie mogliście o tym wcześniej pomyśleć? Żenada”, „Niedługo grono osób zostanie zawężone do tych, którzy nie ważą więcej niż 40 kilo, żeby wszyscy się pomieścili”, „Olaliście wszystkich”  – pomstują w komentarzach rozczarowani fani coacha.

Można powiedzieć: w sumie nic się nie stało. A nawet dobrze się stało, bo dzięki małemu kryzysowi o Mateuszu Grzeszaku dowiedzieli się ci, którzy nigdy o nim nie słyszeli. Kto wie, może i o to chodziło organizatorom – pomyślą niektórzy.  Zapewne jednak było tak: ktoś postanowił zorganizować duże przedsięwzięcie a wykorzystanie Facebooka nasuwało się samo: bo tam jest grupa docelowa, bo to dobre narzędzie promocji, etc.  A może, zwyczajnie, ktoś wyszedł z założenia, że „na fejsie po prostu trzeba być”.

To nie pierwszy raz, gdy dobre chęci autorów Facebookowych postów, internauci zamienili w popiół. Nie tak dawno firma  Gillette świętująca swoje 110-lecie istnienia zamieściła na swoim fanpejdżu – dowcipny w założeniu – rysunek. Miał on uzmysłowić postęp technologiczny jaki dokonał się w segmencie maszynek do golenia. Prezentował dwie maszynki do golenia: z 1904 r. i 2014 r. Internauci nie pozostawili żadnych złudzeń, że nie był to dobry pomysł. Na fanpejdżu marki pojawiło się wkilka tysięcy komentarzy:  „stara jest lepsza i tańsza”, „ostatnio zamieniłem nową na starą i ta druga jest bez porównania lepsza”, „jedyny postęp jaki się dokonał to postęp w drenowaniu kieszeni klientów” – grzmieli internauci.

Miało być śmieszno a wyszło też straszno, gdy marketerzy portu lotniczego w londyńskim Luton wpadli na pomysł, by zamieścić na swoim fanpejdżu zdjęcie samolotu, który ześlizgnął się z pasa startowego. Przesłanie było pozytywne (jesteśmy tak wspaniałym portem lotniczym, że u nas coś takiego nie mogłoby mieć miejsca), sęk w tym, że wykorzystano zdjęcie z 2005 r. z Chicago, gdzie z pozoru niegroźny incydent przypłaciło życiem 6-letnie dziecko.

Z pewnością dobre intencje towarzyszyły także marketerom pewnego australijskiego klubu ze striptizem. Zamieścił on na swoim fanpejdżu zdjęcie niemowlaka i ogłosił konkurs pt.: „zgadnijcie którą z naszych dziewczyn przedstawia ta fotografia.” Bywalcy klubu ze striptizem na podstawie daty widniejącej na zdjęciu, szybko wyliczyli, że pracująca w klubie dziewczyna jest niepełnoletnia i ma dziś nie więcej niż 15 lat. Zapewne to nie ostatni raz gdy okazało się, że Facebook – tak jak kij – ma dwa końce.

Z przytoczonych historii a w szczególności tej naszej polskiej, płynie kilka cennych lekcji. Po pierwsze, (dość banalna obserwacja, ale często gdzieś umykająca), komunikacja jest dziś bardzo wymagająca – intelektualnie i czasowo. Nawet niewinny z pozoru komunikat może uruchomić lawinę pretensji i niechęci do marki. Zarządzający komunikacją muszą więc przewidywać sytuację jak szachiści (tu wystarczyło skorzystać z takich narzędzi jak Eventbrite, określając z góry pulę wejściówek) i przez 24 h na dobę trzymać pod ręką gaśnice na wypadek pożaru (tu wystarczyło zareagować w porę nie czekając aż liczba uczestników „dobije” do kilku tysięcy).

Po drugie, każdy kryzys jest doskonałą okazją do budowania wizerunku. Nie wiem jak zakończy się sprawa warsztatu z employer brandingu (nie spodziewam się rewelacji), ale tutaj wystarczyło zaoferować niezadowolonym internautom streaming lub udział w telekonferencji, by wyjść z twarzą z organizacji całego przedsięwzięcia.

No dobrze, powiedzą niektórzy, może szkoda zachodu, może po prostu lepiej mieć święty spokój i darować sobie obecność w mediach społecznościowych? Z tego założenia wyszedł Goldman Sachs. Facebook nie znosi jednak próżni. Fanpejdź „stworzył się sam” w oparciu o informacje z Wikipedii. Polubiło go do tej poty ponad 60 tys. osób.

Adam Mitura, inPlus Media

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj