Nie była to kampania zbyt ciekawa, ani zbyt brutalna, ale za to bardzo łatwa do analizy i oceny. Kampanię wyborczą Anno Domini 2007 można podzielić na 3 główne etapy poprzedzone prologiem. Prolog to oczywiście wszystko to, co działo się przed ogłoszeniem wyborów, a więc tak naprawdę okres ostatnich trzech lat – od początku kampanii 2005 r. Okres ważny, bo w dużym stopniu miał wpływ na to, co wydarzyło się 21 października.
Nową kampanię wyborczą zaczyna się bowiem dzień po zakończeniu poprzedniej. Na tym polu PiS-owi udało się zrobić wiele, aby zrazić do siebie elektorat i ewentualnych sojuszników politycznych. Wprawdzie Jarosław Kaczyński starał się zastąpić „łże-elity”, „wykształciuchów”, hołotę i innych członków „układu” – moherowymi beretami, ale raczej bez powodzenia (podobnie „zawłaszczenie mediów” publicznych nie mogło zrekompensować złej „prasy” robionej przez „bure suki” i „małpy w czerwonym”).
Pierwszy etap tegorocznej kampanii stał pod znakiem „przedrzeźniania” się sztabowców PiS i PO za pomocą spotów z cyklu „Mordo ty moja” oraz transferów mniej lub bardziej znanych polityków z obu ugrupowań. Ten etap, w kategoriach marketingu politycznego nie wyróżniał się niczym szczególnym. Nie było prawdziwych „bomb”, co najwyżej „kapiszony”. Gdzieś trochę z boku i z pewnym zdziwieniem przyglądał się temu elektorat.
Drugi etap, to czas debatowania o debatach i samych debat. Według mnie najciekawszy i, jak się okazało, najważniejszy. Już nie tylko J.F. Kennedy, ale także i Donald Tusk będzie mógł powiedzieć, że gdyby nie debata nie uzyskałby władzy.
Rzeczywiście debata Tusk-Kaczyński była tym momentem kampanii, w który nastąpił przełom. PO przestała przegrywać swoją pasywnością, przeszła do kontrofensywy, przejęła inicjatywę, uwierzyła w możliwość pokonania rywala. Co najważniejsze uwierzyli w to wyborcy. Można w tym miejscu powiedzieć, że sukces ma wielu ojców, ale w tym przypadku ojcostwo jest nie do podważenia – jest to osobisty niekwestionowany sukces Donalda Tuska.
Jak i dlaczego Tusk wygrał tę debatę? Z pewnością na ten temat pojawią się sążniste opracowania, ale na razie można stwierdzić po prostu, że był lepszy. Już dziś można powiedzieć, że debaty telewizyjne staną się przebojem kolejnej kampanii. Podkreśliłbym też wielką rolę Władysława Bartoszewskiego, którego można określić z kolei jako „ojca chrzestnego” tego sukcesu – on to bowiem pokazał „tuskmenom” jak wygrywać z PiS-em i to jego bronią.
Trzeci etap tej kampanii, który zaczął się zaraz po debacie Tusk – Kwaśniewski, to etap nerwowych działań sztabu PiS, któremu słupki poparcia zaczęły gwałtownie spadać. W tym miejscu sztabowcy tego ugrupowania zaczęli „wojnę (prawie)totalną” nie wahając się użyć całego arsenału dostępnych jej środków z CBA włącznie. Ale nie udało się znaleźć haka na miarę „Dziadka w Wehrmachcie” (a i sam „bulterier” jakoś nie zabłysną w tej kampanii). W tym momencie działania te przyniosły jednak odwrotny od zamierzonego skutek. „Panika” w sztabie PiS sprawiła zapewne, że zapomniano w nim o zasadzie, że: propaganda, w odróżnieniu od artylerii jest tym skuteczniejsza im ma mniejszy kaliber.
Znając już wyniki (wstępne) wyborów można zauważyć jeszcze jedną rzecz. Klęska LPR-u i Samoobrony oraz niewątpliwy sukces LiD-u pokazują, że o wyniku wyborów decyduje przede wszystkim wahadło polityczne. W tym roku opinia publiczna przechyliła się w lewo (ale lekko) przez co skrajna „prawica” utraciła szansę na miejsce w parlamencie. I nie pomogłaby tu nawet najlepsza kampania wyborcza. Tym samym, na polskiej scenie politycznej po LPR (i Samoobronie, chociaż trudno zaliczyć to ugrupowanie do prawicy) zostaną – jak zgrabnie określił to Roman Giertych: „tylko mundurki”, ale i to chyba nie na długo.