Polska jako „brand” znowu dostała siarczystego kopniaka w swoje miękkie podbrzusze – czyli w reputację. Wszystko za sprawą ambasadorów Finlandii, Szwajcarii, USA i Rumunii, którzy postanowili posprzątać skwer zwany Doliną Szwajcarską w okolicy swoich ambasad. Towarzyszyły im w tym niektóre – na szczęście tylko niektóre – media, które z zachwytem i bezmyślnie relacjonowały wspaniałą inicjatywę Ich Ekscelencji. Ich Ekscelencje umieściły nawet stosowne filmiki w internecie, aby cały świat mógł oglądać, jak to w czynie społecznym doprowadzają oni to brudne słowiańskie miasto do porządku. Smutne – po raz kolejny kilkoro zarozumiałych obcokrajowców niszczy reputację naszego kraju – a my zachwyceni bijemy brawa…
Przyznać trzeba, że służby oczyszczania miasta znowu wykazują się lenistwem w usuwaniu wielomiesięcznego pozimowego brudu oraz nadludzką wręcz odpornością na zapach i widok psich odchodów i innych śmieci w najbardziej nawet reprezentacyjnych miejscach naszej stolicy, vide wspomniana dzielnica ambasad w okolicy Al. Ujazdowskich.
Niemniej, jeśli idziemy do kogoś w gości – a ambasadorowie obcych krajów są u nas jedynie gośćmi – to nie mówimy gospodarzom: „Ale tu u Was śmierdzi i jest brudno. Dajcie mi miotłę to posprzątam”. Ambasador Szwajcarii z lubością na twarzy informował nawet stacje telewizyjne, że z przyjemnością bierze udział w tej akcji, bo jego kraj słynie z czystości!
W dyplomacji obowiązywać powinna zasada wzajemności, czekam więc na naszych dyplomatów, by w rewanżu zaczęli zamiatać zaśmiecone ulice Bukaresztu lub zbierać strzykawki po narkotykach w murzyńskich dzielnicach Nowego Jorku czy Chicago. Z tego, co widziałem na własne oczy, w Szwajcarii i w Finlandii też takie miejsca do posprzątania by się znalazły…
Owszem, szerzenie zasad higieny i czystości to nic zdrożnego. Przed wojną m.in. Sławoj Składkowski wprowadzał je wśród naszego chłopstwa, zmuszając mieszkańców wsi do budowania tzw. „wychodków”, zamiast wychodzenia za stodołę, za co wdzięczny naród ochrzcił te przybytki „sławojkami”. W języku francuskim słowo „poubelle” znaczy „kosz na śmieci”, od nazwiska pana prefekta Poubelle’a, który – zniesmaczony wszechobecnym brudem i śmieciami na ulicach francuskich miast w XIX wieku – zmusił ich mieszkańców do składowania odpadów w wyznaczonych do tego miejscach, czyli na śmietnikach. Angielskie słowo „crap” (odsyłam zainteresowanych do słownika…) pochodzi od nazwiska Thomasa Crappera, podobno wynalazcy spłukiwanych toalet.
Ale tam sytuacja była inna – tam czystości i higieny uczył Francuz Francuzów, Anglik Anglików, a Polak Polaków. Żadnemu z nich nie przeszło przez myśl pojechać za granicę i tam pouczać miejscowych. Szczególnie rozczarował mnie fakt, że w tym nieprzemyślanym widowisku wziął udział amb. Stephen Mull, który od kilku miesięcy kreuje się na „równiachę” i wielkiego przyjaciela Polaków. Przyjaciół nie powinno się obrażać.
Domyślam się, że inicjatywa Ich Ekscelencji miała być PR-owym pomysłem na tworzenie przyjaznego wizerunku ich ambasad, narodów – może nawet ich samych – w Polsce i za granicą. Nie wolno Wam jednak tworzyć własnego wizerunku kosztem Waszych gospodarzy.