Obserwując kolejne spoty Prawa i Sprawiedliwości mam dziwne wrażenie, że partia ta postanowiła wydać wojnę zdrowemu rozsądkowi i tkwi w przekonaniu, że ją wygra.
Po pierwsze strategia
Każda organizacja, w tym i partia polityczna, służy do realizacji określonego celu, a tym celem w polityce jest zdobycie i utrzymanie władzy. Każda organizacja posiada też strategię (nawet, jeżeli nie została ona wyraźnie sformułowana), w której z jednej strony zdefiniowane są jej cele, z drugiej – scenariusze zmian organizacyjnych, jakie może wprowadzić w reakcji na zmiany otoczenia. Cele określają to, co chce się osiągnąć i czym chce się stać. Powinny być one formułowane w oparciu o dokładne poznanie potrzeby klientów (wyborców) oraz możliwości ich zaspokojenia. Dopiero na tej podstawie formułowane powinny być główne przedsięwzięcia organizacyjne, gwarantujące osiąganie zamierzonych celów.
Wychodząc od tej definicji strategii, można stwierdzić, że obecnie celem strategicznym Prawa i Sprawiedliwości jest niszczenie Platformy Obywatelskiej. Nie jest to wprawdzie nic nowego, ale…
Jeszcze kilka lat temu PiS walczył o uzyskanie władzy, a „niszczenie platformersów” i jej lidera (dziadek w Wehrmachcie) było tylko środkiem do osiągnięcia tego celu. Trochę później, już po wyborach 2007 r., celem takim miało być odzyskanie władzy oraz reelekcja Lecha Kaczyńskiego. Obecnie można odnieść wrażenie, że partia ta porzuciła już myśl o odzyskaniu władzy (a wyniki wyborów 2007 r. i kolejnych sondaży to uzasadniają). PiS „odnalazł się” w roli opozycji. I robi wszystko, aby opozycją pozostać, co najwyżej walcząc o utrzymanie dotychczasowego stanu posiadania. W tym celu wykorzystuje nawet osobę prezydenta, niwecząc jego, i tak niewielkie, szanse na drugą kadencję.
W sytuacji, w której ten, który nie posuwa się do przodu – cofa się, dla tej partii jest to walka równie ważna, jak walka o władzę. Usadowiony po prawej stronie sceny politycznej PiS, musi bowiem toczyć bój z innymi podmiotami politycznymi o utrzymanie status quo, o wyborców o takich przekonaniach. A konkurencja jest tu spora. Pomijając zmarginalizowaną obecnie LPR, nadal najgroźniejszym konkurentem jest środowisko Radia Maryja oraz różne prawicowe partie kanapowe. Dodatkowo pojawił się nowy konkurent – ugrupowanie Libertas.
Dlatego też, o swoje „być albo nie być” PiS walczy za pomocą swojego „tradycyjnego” wroga – PO, który zastąpił – zdewaluowany w okresie rządów premiera Kaczyńskiego – Układ. Walka z PO jest więc obecnie środkiem walki o przetrwanie.
Ale można też traktować ją również jako cel sam w sobie, zważywszy na „krzywdę”, jaką uczyniła braciom Kaczyńskim partia Donalda Tuska wygrywając wybory w 2007 r.
Czy jednak strategia walki z PO będzie skuteczna?
Już widać, że niekoniecznie. Wybory do europarlamentu stały się katalizatorem procesu dezintegracji PiS-u. Na razie kolejne „szable” traci klub parlamentarny tej partii. Już też nie tylko Ludwik Dorn krytykuje styl zarządzania partią i kontestuje przywódczą rolę jej prezesa. Casus startu Mariana Krzaklewskiego z list PO pokazuje też, że to Donald Tusk jest zdecydowanie atrakcyjniejszym partnerem dla polityków (nawet zdeklarowanych prawicowych) niż Jarosław Kaczyński. Zdolności „koalicyjne” tak jego, jak i jego partii są już praktycznie żadne.
Co w tej sytuacji robi PiS? – „atakuje” opinię publiczną coraz bardziej agresywnymi spotami i wiecami, w których zamiast argumentów i programu coraz częściej pojawiają się epitety – jak stwierdził jeden z komentatorów. I niestety nie robi nic nowego. Nic, co mogłoby przekonać niezdecydowanych, dlaczego warto na PiS głosować, czy też z PiS-em współpracować. Argument, że Platforma jest „be” a my „cacy” już dawno się nie sprawdza. Bo tacy „cacy”, wcale i nie tak dawno (bo w latach 2005-2007) nie byliśmy i o tym jeszcze pamiętają wyborcy. Bo to oni, a nie Platforma, zadecydowali o wynikach ostatnich wyborów parlamentarnych (o czym tak łatwo „zapomina” w swoich wystąpieniach prezes Kaczyński).
„Czy jako PiS mamy ciągle przegrywać?”
To pytanie (raczej retorycznie) zadał nie tak dawno jeden z liderów lokalnych struktur PiS i nie zawahał się przed wejściem do koalicji z PSL-em i postlewicą. To pytanie będzie coraz częściej powracać, szczególnie po wyborach do europarlamentu, które, jak wskazują sondaże, Prawo i Sprawiedliwość najprawdopodobniej przegra.
W sytuacji, w której, jak mantrę trzeba powtarzać, że kampania polityczna powinna być ukierunkowana na pozyskiwanie nowego elektoratu, należy postawić kolejne pytanie: Do kogo był adresowany i jaki efekt miał przynieść na przykład spot pt. „Palikot”? Na pewno nie przekonał zwolenników Platformy i nie zmienił poglądów sympatyków PiS-u. A czy niezdecydowani zrozumieli, o co w nim chodziło? Oglądając go z perspektywy marketingu politycznego można stwierdzić, że były to dobrze zmarnowane pieniądze. I w ten sposób można by oceniać kolejne „produkcje” PiS-owskich „spindoktorów”.
Budując strategię komunikacji politycznej zawsze też trzeba pamiętać, że tworzą ją różne powiązane ze sobą elementy (a nie tylko spoty), których kombinacja ma służyć wyróżnieniu polityków i ich partii, jako dostawców „produktów i usług”, które w maksymalny sposób będą zaspokajać potrzeby klientów – wyborców. A tu pojawia się bohater spotu o „sukcesach” PO w polityce zagranicznej. 30 kwietnia prezydent Lech Kaczyński wygłasza orędzie z okazji pięciolecia naszego wstąpienia do Unii i mówi, że bilans tej akcesji był pozytywny. Jednak ani słowem nie wspomina, dlaczego jeszcze nie podpisał Traktatu Lizbońskiego… I mówi to do społeczeństwa, które w większości jest za Unią Europejską, bo odczuwa korzyści płynące z tej akcesji.
Jeżeli nadal jedyną strategią PiS-u będzie atakowanie Platformy, to może być to ostatni cel strategiczny w historii tej partii. To już jest równia pochyła, której kąt nachylenia będzie rósł wraz z kolejnymi (przegranymi) wyborami. Na jej końcu pojawi się hasło „sztandar wyprowadzić” i nie będzie istotne, czy wypowie je Jarosław Kaczyński, czy któryś z „młodych wilków” PiS-u, który na fali krytyki prezesa przejmie w partii władzę.
Wojciech K. Szalkiewicz