Ciemny lud to kupi. Spindoktor PiS-u pouczył wczoraj swoich podopiecznych w kraju i za granicą, że jest okazja, by rozpocząć akcję pod kryptonimem „Przerażony premier”.
Posłowie tej partii w swoich wystąpieniach starali się przekonać Donalda Tuska, że boi się on prawdy. To przewrotny pomysł, bo wpisuje się w spiskową teorię dziejów i trudno udowodnić, że jest wręcz odwrotnie.
Z kolei Jarosław Kaczyński przekonywał, że gdyby był premierem, to nie tylko rozkazałby podległym służbom sprawdzić liczbę agentów KGB wśród ekspertów. Przede wszystkim na miejscu Tuska samą miną tak odstraszyłby Putina, że temu odechciałoby się wyrazić współczucie.
I udowodnił to wraz ze swoimi posłami, zaminowując salę plenarną lepiej niż talibowie afgańskie drogi. Brakowało tylko oświadczenia: „w tej izbie żaden sowiecki agent nie postawi tabliczki „Min niet”.
Ale to nic nowego. Przecież wcześniej jego opalony polityczny sojusznik przestrzegał, że o Wersalu nie ma co marzyć. Mamy bowiem własne wzorce i tradycje parlamentarne. Więc nie zdziwmy się, gdy w patriotycznym uniesieniu powrócą do nich nie tylko posłowie PiS-u.
Wtedy, oglądając w telewizji wieczorne podsumowania sejmowych obrad, będziemy mogli popatrzeć na to, co Jędrzej Kitowicz mógł tylko przekazać na piśmie:
…) arbitrowie, siedzący wysoko w ławkach, ciskali jabłkami i gruszkami twardymi na posłów perorujących, osobliwie gdy który prawił co lada jako. Trafiony w łeb, a jeszcze według mody panującej natenczas wygolony jak kolano, poseł wolał na marszałka: „Pretestor, mci panie marszałku, o zniewagę charakterowi memu poselskiemu od arbitra uczynioną” – pokazując takowej zniewagi jawny i oczywisty dowód, świeży guz na czele lub pod okiem siniec. Marszałek w samej rzeczy i wszyscy posłowie uznawali w tym rzucaniu obrazę majestatu Rzeczpospolitej, nie tylko głowy jmpana posła, dopraszali się na marszałku, aby taką swawolę arbitra przykładnie ukarał i od dalszych afrontów arbitrowskich osoby poselskie ocalił. Lecz to sztuka była do okazania niepodobna, żeby było możliwe wyśledzić swawolnika, który w tłoku i natężeniu wszystkich na prawiącego posła przez trzeci rząd siedzących rzuciwszy pocisk, siedział jak trusia. A choć też i postrzegł kto, to dla rozrywki, którą stąd wszyscy mieli, nie oskarżył ani nie wskazał. Zatem marszałek, nabiegawszy się po kole poselskim i nagroziwszy wszem wobec i każdemu z osobna tak płochemu najsurowszymi karami, gdy od nikogo żadnej nie wziął odpowiedzi ani śladu o winowajcy, zbył tym szarpiącego się z guzem posła: „Znajdź w.pan, kto w w.pana uderzył, a obaczysz jego przykładne ukaranie” – a ponieważ ta kondycja była tak trudna posłowi, jako i marszałkowi, za czym musiał się uspokoić. Z tego był ten pożytek, iż poczęstowany tak poseł więcej się nie odezwał przez obawę nowego guza i wstydu z nim złączonego. Tym zaś, którzy gładko i do rzeczy perorowali, taka się zniewaga nie trafiała. Arbitrowi, prócz ciskania na posłów, jeszcze innym sposobem przerywali posłom mowy, kiedy spychając jeden drugiego z ławy, a spadający chwytając się siedzących, razem kilku na ziemię spadło, z czego śmiech powszechny przerywał obrady. Taka była płochość w izbie poselskiej. [Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985, str. 308-309]