Trawestując znany bon mot wielkiego polityka, jakim niewątpliwie był książę de Talleyrand, można stwierdzić, że niedawny gest posłanki Joanny Lichockiej to zdecydowanie więcej niż polityczna głupota – to błąd. I to poważny, mogący mieć dalekosiężne skutki tak dla jego autorki, jak i dla reprezentowanego przez nią ugrupowania.
Historia politycznych gestów jest długa. Najstarszym i najbardziej chyba znanym na świecie jest umycie rąk przez Poncjusza Piłata, rzymskiego prefekta Judei. Chciał w ten sposób podkreślić swoje désintéressement dla międzyżydowskiego konfliktu, którego ofiarą padł Jezus Chrystus, a na którego właśnie wydał wyrok śmierci.
Z czasów znacznie nam bliższych pochodzi „Victora” tworzona przez wyprostowane palce: wskazujący i środkowy (przy zwiniętych palcach pozostałych). Spopularyzował go brytyjski premier Winston Churchill, jako symbol nadziei na zwycięstwo w II wojnie światowej. Z czasem stała się ona symbolem szeroko rozumianej wolności, chociaż „odwrotna Victoria” – pokazywana wierzchem dłoni w stronę patrzącego – jest uznawana za gest co najmniej obraźliwy.
W tym czasie amerykańscy żołnierze rozpropagowali również „OK”, gest polegający na złączeniu kciuka i palca wskazującego. Chociaż na świecie powszechne stosuje się go jako symbol zgody, ma również negatywne, obraźliwe lub wręcz wulgarne znaczenie w wielu regionach świata (szczególnie na Bliskim Wschodzie).
Krajowym „gestem stulecia” jest niewątpliwie pokazanie „wała jak Polska cała” radzieckiej publiczności moskiewskich igrzysk w 1980 roku. Jego autorem był ówczesny mistrz olimpijski, tyczkarz – Władysław Kozakiewicz. Skierowane w stronę wygwizdujących go kibiców „zgięcie jednej ręki w łokciu i złapanie jej ramienia drugą” ówczesne polskie władze tłumaczyły różnie. Ten „gest Kozakiewicza” miał być spowodowany m.in. skurczem mięśnia ręki, sposobem okazania przez niego radości itd. Niemniej władze ZSRR nie miały żadnego kłopotu z odczytaniem jego przesłania, podobnie jak i miliony Polaków przed telewizorami.
Zachowując należny szacunek dla naszego wielkiego sportowca, a tym samym i stosowne proporcje, podobnie ma się obecnie sprawa z „palcem miłości”.
Co pokazała posłanka Lichocka?
Jak twierdzi autorka tego gestu, w pierwszej wersji było to nerwowe, energiczne przesuwanie palcem pod okiem. W drugiej – „normalny ruch ręką po twarzy”, który ze względu na manipulację mógł wiele osób wprowadzić w błąd i „mogły poczuć się urażonymi”. „Jednak nikogo nie atakowałam. Była to manipulacja. Na filmach i zdjęciach widać przecież, że byłam uśmiechnięta” – tłumaczyła swoje zachowanie J. Lichocka.
Niestety zapis wideo, które pokazuje całą sekwencję gestu, nie tylko specjalistom od mowy ciała nie pozostawia żadnych złudzeń co do jego charakteru i intencji jego autorki. Cały kontekst niewerbalny jej zachowania pokazuje, że było to klasyczne „fuck you…” skierowane do sejmowej opozycji, opatrzone triumfalnym uśmiechem podkreślającym intencje. Jej wyprostowany środkowy palec wystający z zaciśniętej dłoni to klasyczny niewerbalny emblemator – substytuty konkretnych słów, jak i ilustrator – mający „uplastycznić” jej komunikat oraz zaprezentować jej postawę wobec przeciwników politycznych. Każde inne tłumaczenie, szczególnie to prezentowane przez posłankę, jest łagodnie rzecz ujmując – bardzo naciągane.
Pierwszym, który w październiku 2016 roku pokazał opozycji środkowy palec, był poseł PiS Piotr Pyzik, dlatego „palec miłości Lichockiej” – jak szybko zaetykietowali go internauci – mógłby być potraktowany jak jeden z wielu „wygłupów” parlamentarzystów. Jednak osadzony w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich nabiera już innego znaczenia. Poniewczasie zrozumiała to nawet sama posłanka: „Mogłam pamiętać, że jesteśmy w trakcie bardzo ostrej kampanii politycznej i wszystko może być wykorzystane przeciwko nam”. I z pewnością będzie, bo z takiego „samograja” w trakcie kampanii trudno nie skorzystać.
Siła gestu
To „energiczne przesuwanie palcem pod okiem” swoją siłę wizerunkową zaprezentowało już w internecie. Ta „popularność” wynika nie tyle z samego „fucka”, czy nawet kuriozalnego – w kategoriach komunikacji politycznej – tłumaczenia się z tego gestu, ale kontekstu czasu i miejsca, w którym to „walcie się” się pojawiło. Pani Lichocka nie mogła trafić gorzej. Dzięki niej, przynajmniej przez jakiś czas, początek najważniejszej dla Prawa i Sprawiedliwości rozpoczętej właśnie oficjalnie kampanii politycznej będzie stał pod znakiem wyprostowanego palca.
Przede wszystkim „przykryła” swoim zachowaniem korzystną dla kampanii prezydenckiej A. Dudy dyskusję na temat gwizdów i okrzyków jego przeciwników w czasie uroczystości w Pucku. W tej sprawie PiS przygotowywał nawet projekt uchwały potępiającej nienawiść i agresję w życiu publicznym. Jej „twarzą” miała być J. Lichocka. Z pewnością już nią nie będzie, a sam projekt zamiast do laski marszałkowskiej trafi najprawdopodobniej do kosza. Z tego też powodu posłanka nie ma już praktycznie żadnych szans na pracę w sztabie wyborczym A. Dudy.
Wprawdzie, jak twierdzi, „wyjaśniła sytuację” prezesowi Kaczyńskiemu, a ten miał zrozumieć jej tłumaczenia, jednak o tym, czy poniesie konsekwencje tak w partii, jak i przed sejmową komisją etyki, zadecydują wyniki najbliższych partyjnych sondaży. Odbiór jej „gestu” przez internet pozwala z dużym prawdopodobieństwem założyć, że pokaże on spadek notowań PiS-u, którego raczej nie będzie w stanie skompensować convention bounce, związany z sobotnim, oficjalnym już rozpoczęciem kampanii prezydenckiej przez A. Dudę. Zwłaszcza, że działa tu już „prawo serii” pozwalające na zastosowanie prostego tricku manipulacyjnego – dokonania uogólnienia na podstawie nielicznych, dobranych przykładów. Nie trzeba zbytniej przenikliwości, aby zestawić trzy zdjęcia: J. Kaczyńskiego rzucającego z mównicy sejmowej „mordy zdradzieckie”, sędziego M. Nawackiego drącego projekt uchwały sędziów oraz pozdrawiającej środkowym palcem kolegów z opozycji posłanki J. Lichockiej. Katalog pomysłów na hasło takiego zestawienia jest w zasadzie otwarty.
Zresztą kampania opozycji z wykorzystaniem „fucka” już się zaczęła. Rozpoczął ją jeszcze na sali sejmowej lider partii Razem Adrian Zandberg, który podszedł do prezesa PiS i zapytał, czy ten podpisuje się pod takimi gestami, bo „posłów na sali sejmowej obowiązują inne zasady niż zadymiarzy na stadionie”. A J. Kaczyński nie lubi być stawiany pod ścianą.
To, z czym w najbliższym czasie przyjdzie się zmierzyć politykom i marketingowcom PiS-u, pokazują dostępne już w sieci setki memów i instrukcji, jak „przetrzeć oko”. A przekazując dwa miliardy złotych na TVP(iS), zamiast na pomoc chorym na raka, PiS wykonało gest równie symboliczny i wymowny, co posłanka Lichocka.
Co dalej?
Co sztabowcy i politycy PiS zrobią z J. Lichocką i jej gestem, pokażą najbliższe dni. Czasu mają jednak niewiele i muszą podjąć jakąś decyzję. Wszyscy pamiętają, jakie fatalne skutki dla jego kampanii prezydenckiej w 2015 roku miało zignorowanie przez sztab zupełnie niewinnego „krzesła” i „chodź szogunie” B. Komorowskiego. Ale nie tylko to jest przykładem, że o losach kampanii politycznej może zadecydować czasami jedno słowo czy też jeden gest. Taka jest polityka. A Prawo i Sprawiedliwość walczy w tej kampanii praktycznie o swoje być albo nie być, bo ewentualne przejęcie Pałacu Prezydenckiego przez kandydata opozycji oznacza dla tej partii utratę władzy (a tym samym i rozpoczęcie procesu „dekaczyzacji” państwa).
Jednak już dziś widać, że optymalnym wyjściem z tego kryzysu wizerunkowego dla PiS-u byłoby szybkie usunięcie posłanki z klubu i szeregów ugrupowania, zgodnie z zasadą: nie ma człowieka – nie ma problemu. Inaczej gest „fuck’a” stanie się symbolem kampanii prezydenckiej. I to symbolem o ogromnej sile rażenia, bo jak mówił książę de Talleyrand: „Jest broń straszniejsza niż oszczerstwo: to prawda”, a ta jaka jest – każdy mógł zobaczyć.
Dr Wojciech K. Szalkiewicz
Zdjęcie główne: twitter.com/bbudka