Polityk, który nie istnieje w mediach, nie istnieje wcale.
Wolfgang Thierse (przewodniczący Bundestagu 1998-2005)
Istnieją cztery powody zainteresowania mediów człowiekiem. Jeśli jest: 1. osobą wybitną, 2. aktywnym lub biernym uczestnikiem ważnego wydarzenia, 3. stroną konfliktu, 4. jest ofiarą. Dla polityka możliwości zaistnienia są dwie: pierwsza – gdy chce tego dziennikarz, druga – gdy sam zainteresowany tego chce. Wtedy jednak musi znaleźć powód. Choćby jeden z czterech podanych wyżej.
Ponieważ rzadko zdarza się, żeby któryś z naszych polityków był człowiekiem wybitnym (intelekt lub talent[1] zastępują pełnione akurat funkcje), codziennie „idą na całość”… Podkreślając, kim są lub byli („jajakobyły”), kreują pseudoważne wydarzenia oparte na konfliktach (dobro kontra zło – my i oni), przedstawiając się jako ofiary. Najlepszym sposobem takiej autokreacji jest konferencja prasowa, której pojęcie uległo ewolucji i mocno się zdewaluowało.
Gradacja znaczenia bezpośrednich kontaktów polityków z dziennikarzami obejmuje pojęcia „konferencji prasowej” – wydarzenia medialnego, oraz „briefingu” – spotkania mającego na celu dyskusję nad konkretnymi zdarzeniami, służącego wyjaśnieniu różnorodnych kwestii.
Te pierwsze organizowane są zazwyczaj z powodu zaistnienia ważnych okoliczności – zaproszeni przedstawiciele redakcji mają okazję wysłuchać ważnych oświadczeń, spotkać się z kluczowymi osobami związanymi z omawianym tematem i zadać im pytania. Do takich zaliczyć można na przykład zwoływane przez Jerzego Urbana cotygodniowe konferencje rzecznika rządu, podczas których starał się sterować opinią publiczną: „…moi asystenci uzgadniali z polskimi dziennikarzami, że ci zadadzą pytania, które powinny paść. Rzadko z taką prośbą zwracałem się do korespondentów z krajów socjalistycznych, nigdy z zachodnich (…). Tak robią wszyscy rzecznicy na świecie i nie wynika to z zamiłowania do manipulacji. Po prostu na rynku politycznym wypowiedzi rzecznika mają ściśle określoną, zhierarchizowaną wagę. Oświadczenie rzecznika ma wyższą rangę niż wypowiedź, a wypowiedź – wyższą niż odpowiedź na pytanie. Kiedy więc chciałem coś powiedzieć, nie nadając temu wielkiego, oficjalnego znaczenia, starałem się sprawić wrażenie, iż jestem wywoływany. Jeśli np. moja wypowiedź dotyczyć miała jakiejś szczególnej sprawy z zakresu stosunków polsko-radzieckich, kontaktowałem się z ambasadą radziecką i prosiłem akredytowanego w Polsce dziennikarza, aby mnie o nią zagadnął podczas konferencji”[2].
Jego następcy w mniej udany sposób próbowali podtrzymać tradycję regularnych spotkań, ale dynamika życia politycznego w systemie demokratycznym spowodowała, że oficjalna forma informowania społeczeństwa o planach, dokonaniach i problemach władz za pośrednictwem mediów została prawie całkowicie zastąpiona przez włączenie dziennikarzy do burzliwego dialogu międzypartyjnego lub pomiędzy władzą i opozycją.
Z istoty ważną funkcję konferencji prasowej wyparła doraźna i akcyjna komunikacja polityków mających „parcie na szkło”. Nawet najważniejsi politycy wolą osobiście przekazywać swoje emocje, a z usług rzeczników prasowych korzystają najczęściej w chwilach dla siebie niewygodnych, gdy chcą się usunąć z cienia ponoszonej w danym momencie porażki. Szumnie nazywane konferencjami prasowymi wystąpienia przed obiektywami, mikrofonami i dyktafonami stają się bardziej mityngami, podczas których dziennikarze traktowani są wiecowo i instrumentalnie. Pytania, zwłaszcza te dociekliwe, traktowane są niechętnie, a nawet po chamsku, a docelowi odbiorcy propagandowych komunikatów – wyborcy, coraz bardziej tracą chęć do aktywności obywatelskiej. Z drugiej strony dramaturgia tak przedstawianego życia politycznego powoduje, że jeśli już uczestniczą w głosowaniu, to wybierają „autorytety medialne”.
Nic więc dziwnego, ze naszym „politykom” zależy przede wszystkim na stałej obecności w mediach i wciąż szukają powodów do spotkań z dziennikarzami. Można by tu złośliwie użyć fragmentu opinii marszałka Piłsudskiego na temat współczesnych mu reprezentantów narodu: „Posłowie dochodzą do mniemania, że jeśli brzuch go zaboli i jest z tego powodu w złym humorze, to jest to najważniejszy wypadek dla całego państwa. A gdy się pan taki zafajda, to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę (…)”.
Ta „medioza” – chorobliwa żądza bycia „bohaterem”(„bohaterką”) mediów, to „parcie na szkło” –pragnienie występowania w telewizji, przekłada się na zachowania. Życie dowiodło, że łatwiej zyskać popularność, zastępując godność kabotyństwem. Zaraźliwe stało się „parcie na szkło kontaktowe”… Dlatego gromady „polityków” prężą się i ślą uśmiechy na tle partyjnych „zastawek”. Wszyscy starają się być dowcipni i słowotwórczy. Ci niemający nic do powiedzenia wychylają się zza pleców partyjnych „erudytów”, którzy chcąc się przypodobać widzom, słuchaczom i dziennikarzom, udają naturalność, więc najczęściej improwizują. Zapominając o dwóch podstawowych zasadach kreowania wizerunku: pierwszej, że najlepsza improwizacja, to improwizacja dobrze przygotowana. I drugiej: Ludzie lubią, gdy jest się szczerym, ale trzeba uważać, żeby mózg nie wyleciał.
W ten sposób odgrywają parodię konferencji prasowych i briefingów. Stają się też parodią samych siebie, nie szanując dziennikarzy, których dla rozgłosu potrafią na przykład zwołać w środku nocy tylko po to, by coś skomentować.
Czy można poważnie traktować polityków, którzy niepoważnie traktują podstawowe instrumenty komunikowania się z mediami? Czy lepiej by było, gdyby nawet najpoważniejsze konferencje prasowe i briefingi były raczej przedmiotem żartów wynikających z podziwu dla profesjonalizmu polityków? Na przykład takich, jak te autorstwa satyryka i grafika amerykańskiego Emery Kelena, który relacje pomiędzy przedstawicielami władzy i dziennikarzami skomentował następująco: „Konferencja prasowa jest metodą takiego udzielania informacji, ażeby nic nie zostało powiedziane. Jeżeli polityk mimo wszystko coś powie, istnieje specjalny rzecznik prasowy, do dementowania jego wypowiedzi”[3]. (Nasi politycy nie potrzebują takich specjalnych rzeczników. Sami słowem i czynem dementują wszystko to, co chwilę wcześniej deklarują. Tak skutecznie, że są ponownie wybierani).
Co jest lepsze? Z jednej strony być profesjonalnie okłamywanym? Czy wiedzieć, że „król jest nagi”?
Tymczasem przesyconym „wydarzeniami” dziennikarzom coraz mniej chce się o cokolwiek pytać.
Ale to już zupełnie inna historia.
________________________________
[1] „Kto nie ma talentu, ten łaknie godności, Tak właśnie zdobywa się rozgłos najprościej. Więc pcha się, gdzie może, i pnie się, i pnie się, Więc tu – „Panie Pośle”, tam – „Panie Prezesie”.[Jan Brzechwa – „Woda sodowa”].
[2] Jerzy Urban, Jajakobyły, Polska Oficyna Wydawnicza BGW, str.85-86.
[3] No tak, ale… Wybór satyry amerykańskiej, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe 1977, str.67.