sobota, 21 grudnia, 2024
Strona głównaPublikacjeJoanna Grajter, przez 25 lat rzeczniczka gdyńskiego urzędu miasta: „musiałam sobie stworzyć...

Joanna Grajter, przez 25 lat rzeczniczka gdyńskiego urzędu miasta: „musiałam sobie stworzyć stanowisko rzecznika”

PRoto.pl: 25 lat to dużo. Szybko minęło?

Joanna Grajter, była rzecznik prasowa Urzędu Miasta Gdynia: Minęło bardzo szybko, bo to jest miara, z jednej strony całego pokolenia, a z drugiej – fragment mojego życia, bardzo istotny. Doprawdy trudno mi sobie uzmysłowić, że tak szybko, ale… mówi się często o naszym mieście: szybkie miasto Gdynia, więc trudno, żeby było inaczej. Bardzo dużo się w mieście dzieje i w związku z tym to nadaje taki wartki rytm wszystkiemu.

PRoto.pl: Jak tryb Pani pracy zmieniał się przez te lata?

J.G: Kiedy zaczynałam 25 lat temu to oczywiście żyliśmy w innej epoce, innym kraju. Wszystko było bardzo surowe i skromne, niewygodne pod każdym względem, również w urzędach. Nie było różnego rodzaju „gadżetów”, ale przede wszystkim użytecznych narzędzi komunikacji, takich jak telefon komórkowy – co jest dla nas w tej chwili podstawą, komputer czy faks. To była egzotyka zupełnie nieznana. W naszym urzędzie był tylko jeden, prywatny zresztą, komputer Atari jednego z kolegów. Oczywiste więc, że to były czasy, które trudno sobie teraz wyobrazić. Byłam przez 1,5 roku w pojedynkę, sama. Potem nasz zespół się rozrastał i odmładzał. W tej chwili liczy 8 osób. Ja już jestem poza zespołem formalnie, chociaż ciągle w swoim pokoju i w przededniu przeprowadzki. Nadal pozostaję w Samorządzie, tylko będę się zajmowała troszkę czym innym, a może bardzo innym, a jednak w powiązaniu ze wszystkimi. Myślę, że będzie to praca niemal dziennikarska, a tę uprawiałam przez wiele lat zanim zostałam rzecznikiem prasowym.

Pan prezydent Wojciech Szczurek zaproponował mi taką właśnie pracę, zamiast pójścia na emeryturę, na którą sobie zasłużyłam szacownym wiekiem. Mam zajmować się  dziedzictwem tych 25 lat – naszego pokolenia w wolnej Polsce, a zarazem tożsamością gdynian, w powiązaniu z tym, co jest dorobkiem Samorządu. Z okazji 25-lecia Samorządu, którego rocznicę w tym roku obchodzimy, przygotowałam wystawę jubileuszową, która uzmysławia, czym jest samorząd w Polsce, jaka nastąpiła wielka rewolucja systemowa 25 lat temu i ile w Gdyni się zmieniło pod rządami Samorządu. Między innymi mam opracować publikację książkową, która bazując na scenariuszu tej wystawy, zostanie wzbogacona o relacje, wspomnienia i refleksje osób, które współtworzyły, ale też obserwowały z dystansu nasza pracę. 

PRoto.pl: Jakie największe wyzwania stanęły przed Panią w ciągu tych 25 lat?

J.G: Przede wszystkim na samym początku nie było jeszcze takiego stanowiska jak rzecznik prasowy miasta. Byli rzecznicy rządu, wojewodów, firm, natomiast nie było rzeczników miast. Musiałam sobie zatem stworzyć to stanowisko w jakimś sensie, tzn. zakres obowiązków. Musiałam zacząć wszystko od początku i nie bardzo miałam wyobrażenie, bo przez lata znałam Urząd wyłącznie jako mieszkanka i dziennikarka, a o samorządzie wiedziałam bardzo mało – miał przecież dopiero kilka miesięcy. Trzeba było więc się wszystkiego uczyć, także na swoich błędach. Z perspektywy lat, oceniając – dużo było amatorszczyzny, ale i wielkiej pasji i zapału, przy bardzo skromnym wyposażeniu w środki komunikacji. Nawet takie podstawowe dziś urządzenie – faks był jeden jedyny w Urzędzie w sekretariacie prezydent Cegielskiej. Był też wielki telefax – hałaśliwy, ogromny, taki, jakie znałam z redakcji.

Trzeba było stworzyć sobie oczywiście sieć kontaktów. Byłam dziennikarką, więc nie było mi tak bardzo trudno. Trzeba było „oswoić” środowisko, w którym będzie się pracowało. Wraz z tym, jak miasto krzepło w strukturach miejskich, powstawały nowe ustawy, które określały kompetencje samorządu. Na początku jeszcze wielu zadań nie opisano w ustawach i rozporządzeniach, było z tego powodu zresztą sporo swobody, znacznie większej niż teraz, kiedy wszystko jest już dookreślone, niejednokrotnie aż za bardzo. Wtedy samorząd był in statu nascendi, a Gdynia w wielu kwestiach przecierała szlak innym samorządom.

Z czasem wszystko się zmieniało, profesjonalizowało – powstały nowe narzędzia pracy, nowe pola aktywności, w ostatnich latach nastąpiła ogromna eksplozja nowych mediów społecznościowych. Gdynia – lider na różnych polach, również i w sferze nowych mediów jest w czołówce. Mamy młodych kolegów w zespole, którzy dbają o komunikację z mieszkańcami, zwłaszcza młodymi – przy pomocy portalu miejskiego, profilu na  Facebooku, Twitterze. Jesteśmy jako samorząd wysoko oceniani za nowoczesność, sprawność, interaktywność w nowych mediach, które bardzo sprzyjają prowadzeniu skutecznej polityki informacyjnej, w Gdyni jeszcze bardziej otwartej dzięki technologii. W tej chwili odbywa się wielka wymiana pokoleń. Wchodzą do gry ludzie młodzi, którzy albo wręcz urodzili się już w wolnej Polsce, albo byli dziećmi ledwie, kiedy myśmy zaczynali tworzyć podwaliny demokratycznego kraju. I przejmują stery. Dla mnie jest to tak oczywiste i naturalne, że od kilku miesięcy już obnosiłam się z decyzją odejścia na emeryturę.

W tym roku, w październiku minęło mi 45 lat pracy zawodowej. W 1970 roku w październiku zaczęłam pracę jako 21-letnia młodziutka absolwentka studiów i już dziennikarka „Dziennika Bałtyckiego”, a w styczniu minie 25 lat mojej pracy w Samorządzie. Czas więc stosowny, by  pomyśleć o emeryturze, choć nikt mnie na tę emeryturę nie wypraszał. Przeciwnie. Kiedy już ta informacja stała się właściwie powszechnie znana w środowisku – ja się z tym absolutnie nie kryłam – to szef mnie zapytał, czy faktycznie chcę już odejść na „zasłużony odpoczynek”, bo ma propozycję, bym wykorzystując swoje doświadczenie i pasję – już nie jako rzecznik prasowy, ale ciągle pracownik Urzędu Miasta – zaopiekowała się samorządowym dziedzictwem minionego 25-lecia w Gdyni, która jest nowoczesna, ale szanuje i kultywuje tradycje i dorobek poprzednich generacji.

PRoto.pl: Czy trudno było łączyć świat urzędników ze światem dziennikarzy?

J.G: Miałam kilka lat temu zajęcia ze studentami, dla których musiałam ogarnąć teoretycznie to, co robię na co dzień jako PR-owiec. Między innymi poddałam rozważaniom zagadnienie: czy rzecznik prasowy to zawód, którego można wyuczyć się i dobrze się w nim realizować nie znając od środka zawodu dziennikarza. Moim zdaniem rzecznik prasowy powinien mieć doświadczenie dziennikarskie, mniejsze lub większe, które pozwala poznać ten zawód od podszewki. Kiedy dziennikarz przechodzi, zdawałoby się, na drugą stronę barykady – jako PR-owiec ma ciągle to samo zadanie co dziennikarz: przekazać informację. Tak jak dziennikarz musi zadbać o to, żeby była ona pisana językiem zrozumiałym dla konkretnie zdefiniowanego odbiorcy, była rzetelna, atrakcyjnie podana i prawdziwa. Komuś kto był wcześniej dziennikarzem, a potem rzecznikiem, łatwiej jest omijać rafy, na które może nadziać się PR-owiec bez takiego doświadczenia – najbardziej wygadany pracownik w firmie, ale który nigdy nie widział redakcji od środka, jak wygląda drukarnia, newsroom, praca kolegium redakcyjnego. I który w związku z tym nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego dziennikarz się tak spieszy, dlaczego bardzo potrzebuje informacji już, zaraz, teraz, na wczoraj, a nie w trybie kodeksu postępowania administracyjnego, obligującego  urzędników. Gdybyśmy jako rzecznicy instytucji publicznych sztywno trzymali się terminów kpa (Kodeks postępowania administracyjnego – przyp.red.), to byśmy byli wrogami dziennikarzy. Ukułam sobie dewizę, którą często przywoływałam, że jestem rzecznikiem urzędników wśród dziennikarzy i rzecznikiem dziennikarzy wśród urzędników. Po obu stronach pokutują bowiem stereotypy. Urzędnik obawia się z reguły wizyty dziennikarza, którego uważa za sensata, szukającego afer. Dziennikarz zaś często uważa urzędnika za kogoś, kto ma coś do ukrycia. Jak większość stereotypów, oczywiście i te są fałszywe. Rzecznik powinien  być kimś po środku, kto spokojnie, wykorzystując swoje doświadczenie i… poczucie humoru rozładuje niepotrzebne napięcia i będzie służyć pomocą. Najgorszy model rzecznika, to Cerber, który broni dostępu do informacji. Dziennikarz to sojusznik rzecznika i vice versa.

PRoto.pl: Powiedziała Pani jak powinno być, a jak kiedyś wyglądały relacje dziennikarz-PR-owiec i jak się to zmieniało przez te lata?

J.G: Nie mam poczucia, że kiedyś było wybitnie inaczej. Stereotypy były i są. Można trafić na osoby, które mają jakieś opory, zahamowania, są też ludzie bez kultury, która jest potrzebna w relacjach w ogóle między ludźmi – wśród dziennikarzy, polityków, jak i urzędników, wszędzie. W zespole, który do niedawna prowadziłam, prawie wszyscy byli dziennikarzami. Ten element doświadczenia brany był pod uwagę podczas rekrutacji. Chodzi o umiejętność pisania, wyrażania myśli w sposób krótki, zwarty i atrakcyjny, jak najmniej – urzędowy.

Ja trafiłam na świetnych szefów, dla których dobra polityka informacyjna, czyli otwarta – jest istotnym elementem zarządzania miastem, jednym z filarów powodzenia. Dobra polityka informacyjna wychodzi z założenia, że mieszkaniec nie jest jakimś anonimowym zjadaczem chleba, który raz na cztery lata się liczy, tylko jest świadomym obywatelem, współodpowiedzialnym za to, jakie w istocie jest miasto. I który dzięki informacji rozumie dylematy rządzenia miastem, potrafi znieść trudniejsze decyzje, a także dzięki którym może być ze swego miasta dumny. Nie ma takich decyzji, które by wszystkich jednakowo radowały albo dla wszystkich były nie do przyjęcia. Informacja jest obowiązkiem samorządu. Takim jak nowy chodnik, impreza kulturalna, szkoła czy poziom bezpieczeństwa. To jest ważna i twórcza, budująca poczucie wspólnoty praca. Jako jedna z pierwszych w Polsce jako rzecznik prasowy samorządu, miałam możliwość, daną mi przez szefów, założenia tygodnika, który się nazywa do tej pory „Ratusz” i ma już 24 lata. To bardzo skromny informator, który nie ma jednak żadnych kompleksów i aspiracji, by ścigać się z prasą wielkonakładową. Na początku były to skromne cztery stroniczki, w tej chwili czasami mamy ich dwadzieścia. W każdy piątek rano tłum ludzi przychodzi do urzędu po tę naszą skromną gazetkę, która zawiera ponad 100 informacji i komunikatów wyłącznie dotyczących Gdyni. Nie ma tu innych form dziennikarskich. Nie ma politycznych tekstów. Nie ma podziękowań dla władz. Nakład ze skromnych 2 tysięcy egzemplarzy urósł w ciągu lat do 28 tys. Na wyraźne życzenie czytelników, „Ratusz” kolportowany  jest do ponad 140 punktów w mieście.

Kiedy spotykałam się ze studentami, w przyszłości PR- owcami, to im uzmysławiałam, że ten zawód wymaga predyspozycji, że nie każdy się do niego nadaje. Trzeba lubić ludzi, lubić pracę w świątek-piątek, mieć duże poczucie humoru i odporność na stres. Dobrze jest odpowiedzieć sobie samemu: czy chcę blichtrem ludzi zauroczyć, czy chcę mówić ludziom prawdę.

A poza tym, decydując się na to zajęcie, warto pamiętać, że rzecznik rzecznikowi nierówny. Co innego być rzecznikiem firmy, służb mundurowych i instytucji publicznej. W urzędzie np. formalnym ograniczeniem są godziny pracy, tymczasem nowoczesne media – Twitter czy Facebook, wymagają stałej interakcji z odbiorcą. Także po godz. 16. Jak to pogodzić? Nam się to udaje, ale wymaga samozaparcia, pasji fajnych ludzi, których dobraliśmy i  którym się chce. Urzędnicy pracują za skromne pieniądze. Od 8 lat jak cała budżetówka nie mieliśmy żadnych regulacji finansowych. Ale, tak jak mówi nasz szef, prezydent Wojciech Szczurek: albo się pracuje dla Gdyni, albo szuka się pracy gdzie indziej.

PRoto.pl: Czy zamierza Pani dzielić się z innymi swoim doświadczeniem?

J.G: 3 lata temu miałam zajęcia ze studentami, którzy chcieli się dowiedzieć, czym jest PR. Zależało mi zwłaszcza na tym, by podkreślić humanistyczny wymiar zawodu rzecznika prasowego. W ciągu lat powstało mnóstwo uczelni, kursów, na których uczy się rozmaitych technik wpływu na ludzi, manipulacji, bagatelizując ludzki wymiar relacji PR-owca z dziennikarzami czy publicznością. Pod tym względem 20-25 lat temu było przyjemniej. A być może to kwestia optyki, kwestia pokolenia. Dziś są po prostu – inne czasy, kontakty via internet – raczej anonimowe… Mam nadzieję, że młodzi, których zostawiam w naszym zespole, skorzystali z mego doświadczenia i rad.

PRoto.pl: Ma Pani jakieś wskazówki dla swojego następcy?

J.G: Kiedy ja się zastanawiałam, kto zostanie nowym rzecznikiem, miałam nadzieję, że będzie to ktoś z zespołu. I tak się stało. Prezydent zdecydował o awansowaniu osoby, którą przyjmowałam do pracy 2 lata temu, Sebastiana Drausala. Jest dziennikarzem z doświadczeniem radiowym, bywał dj-em, prezenterem „otrzaskanym” z publicznością. Jest zorganizowany, energiczny, powszechnie  lubiany i… bardzo przystojny. Prowadził już wiele naszych cotygodniowych konferencji prasowych. Uważam, że będzie fantastycznym rzecznikiem i życzę mu wszystkiego najlepszego.

Rozmawiała Anna Kozińska

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj