● Z Maciejem Orłosiem rozmawiamy o jego karierze na YouTubie, niełatwych początkach w sieci i pomyśle na siebie jako twórcę internetowego: „mój pierwszy pomysł się nie sprawdził, teraz to wiem”.
● Orłoś o początkach na YouTubie: „To jest cholernie trudne”.
● „Na początku przejmowałem się hejtem, czasami niektóre rzeczy mnie wręcz przytłaczały. Teraz już tego nie robię” – mówi.
● W wywiadzie nam jako pierwszym Maciej Orłoś zdradza swoje plany rozwoju w internecie.
● Rozmawiamy też o współpracach z markami: „Gdyby ktoś mi na przykład zaproponował, żebym promował na moim kanale męskie slipki (śmiech), od razu pomyślałbym: »to nie przejdzie«”.
PRoto.pl: Przez 25 lat pracował Pan w Teleexpressie, był Pan w zasadzie twarzą tego programu. Jakie były tego blaski i cienie, kiedy zaczął Pan działalność na YouTubie?
Maciej Orłoś, dziennikarz, obecnie twórca internetowy prowadzący autorski kanał YouTube: To jest ciekawy wątek, bo okazało się, że na YouTubie ta popularność wyniesiona z telewizji nie ma większego znaczenia. Ma może takie, że nie jestem no name’em.
Ale czy to działa na korzyść, czy nie na korzyść? To ma dwa oblicza – z jednej strony można powiedzieć, że to dobrze, bo wiadomo, kim jestem, skąd się wziąłem, ale z drugiej strony – nie działa na korzyść, bo czy odbiorcy na YouTubie oczekują pana z telewizji? Po co im pan z telewizji? Oni mają tam swoich youtuberów, którzy mają bardzo popularne kanały, są młodsi i wyrobili sobie już markę właśnie jako youtuberzy. Te dwa światy spotykają się z różnymi reakcjami. Niektóre były na tak – „Fajnie, panie Maćku, miło pana widzieć”, ale były też takie: „Ale wie pan, to jest YouTube, co tu robi Teleexpress?”.
PRoto.pl: Program „W Telegraficznym Skrócie” faktycznie trochę przypomina Teleexpress.
M.O.: Tak, jednak na początku mojego kanału na YouTubie jego nie było.
PRoto.pl: A dlaczego on się pojawił?
M.O.: Dlatego, że co jakiś czas słyszałem pytanie: „Dlaczego pan nie zrobi Teleexpressu na YouTubie?” – w domyśle „Z tego był pan znany, w tym był pan dobry”. Ja wtedy tłumaczyłem oczywiście z pełnym przekonaniem, bo to prawda, że nie zrobię programu o charakterze Telexpressu na YouTubie, bo to jest niemożliwe. To za dużo kosztuje, za duża jest intensywność, dzieje się na żywo, jest cała sieć korespondentów, dostęp do informacji… Po prostu jest to inna produkcja i myślę, że każdy, kto choć trochę zna Youtube’a i telewizję, to rozumie.
Natomiast w którymś momencie, pod wpływem kolejnego takiego pytania, kliknęło mi, że faktycznie, Teleexpressu nie zrobię, ale mogę zrobić coś, co nawiązuje do tej formuły. I tak właśnie zrobiłem, czyli krótko, zwięźle, na temat – tylko nie w postaci newsów, a w postaci moich komentarzy do rzeczywistości, do bieżących wydarzeń.
PRoto.pl: Z jakim odbiorem to się spotkało?
M.O.: Najpierw robiłem to nieśmiało i puszczałem tylko na moim publicznym profilu na Facebooku. Spotkało się to z całkiem niezłym odzewem. Od razu poczułem, że odbiorcy to lubią – pojawiły się same dobre komentarze albo prawie same dobre, wręcz często entuzjastyczne: „Jak super, że pan to robi”.
To był sam początek, jeszcze bez oprawy, bez montażu, po prostu ja bez żadnej przerwy przez te cztery, pięć czy osiem minut gadam. W którymś momencie pomyślałem, że może warto spróbować to wrzucić na kanał na YouTubie. Zanim to zrobiłem, ogarnąłem jeszcze oprawę – porozumiałem się z Wojtkiem Węglarzem, który ma superpomysły. Montaż to jest klucz do sukcesu na YouTubie.
To zaczęło się ponad rok temu i cały czas robimy to regularnie. Kiedy zamieściliśmy te filmy na YouTubie, nastąpił skok oglądalności. Później weszliśmy z tym na Patronite’a, pojawili się patroni i znowu pojawiła się nowa energia. A kiedy przekroczyliśmy pierwszy próg na Patronite i byliśmy zobowiązani do produkcji dwóch programów tygodniowo, nastąpił kolejny skok oglądalności i subskrypcji na kanale.
PRoto.pl: Czyli tego potrzebowali Pana widzowie…
M.O.: Najwyraźniej, to widać też w komentarzach.
PRoto.pl: Na Pana kanale jest jednak kilka różnych programów. Z czego to wynika? To tak wiele pomysłów czy to jest jeszcze szukanie pomysłu na siebie?
M.O.: Format WTS pojawił się po komentarzach i sprawdził się, on po prostu ma dobrą energię i jest lubiany, został więc na stałe. Zaczynałem jednak od innych programów.
Myślę, że to jest naturalne dążenie, nie tylko na YouTubie, ale w ogóle, żeby robić różne rzeczy. WTS Rozmowy to jest np. uzupełnienie WTS w postaci wywiadów z ludźmi, dzięki którym możemy lepiej zrozumieć rzeczywistość w jakimś zakresie.
Poza tym różne formaty służą też, nie ma co ukrywać, nowym możliwościom monetyzacji.
Tak to wygląda teraz, ale dotyka pani tematu, który jest ważny, a mianowicie – jakie są granice wytrzymałości kanału na YouTubie. Z jednej strony regularność jest ważna, ale nie można też przesadzić. Ja tę granicę właśnie próbuję wyczuć.
PRoto.pl: Teraz się pojawił jeszcze jeden nowy format – Wysokie Obroty. Przyznam, że kiedy weszłam na Pana kanał i szukałam pierwszego odcinka z tego cyklu, miałam trudność, by go szybko odnaleźć, było tego dużo. Czy ma Pan takie plany, by robić kilka kanałów, np. tematycznych?
M.O.: Może się tak zdarzyć, zastanawiamy się nad tym. Myślę, że tutaj nie ma mądrych. Rozmawiałem na różnych etapach z bardzo znanymi youtuberami i zauważyłem, że oni też czasami szukają, próbują różnych wariantów, np. tworzą nowy kanał na nowy produkt, program czy cykl.
To też trzeba wyważyć, bo ma to plusy i minusy. Mój kanał ma już jakieś zasięgi, ten stworzony od nowa będzie zaczynał od zera. Nie ma tu jednej najlepszej odpowiedzi.
Tworzę też obecnie taką przestrzeń internetową, serwis internetowy – pod nazwą Orłoś Studio. Pani pierwszej to mówię, jeszcze tego nigdzie nie komunikowałem. To będzie przestrzeń do publikacji różnych materiałów, zarówno moich, jak i innych autorów, twórców internetowych, których np. zaproszę, by publikował swój cykl w mojej przestrzeni internetowej. To będzie coś podobnego do tego, co robią bracia Sekielscy.
PRoto.pl: Z czego wynika pomysł, by coś takiego zrobić?
M.O.: Wynika z tego, żeby ogarniać i porządkować ten świat publikacji w różnych przestrzeniach. Mamy Facebooka, YouTube, podcasty (na które trafiają niektóre moje rozmowy) i to jest takie rozproszone. Sama pani coś powiedziała przed chwilą na ten temat.
Chodzi o to, by te materiały były pokazane w czytelny sposób, by był cały „rozkład jazdy”, z wewnętrzną wyszukiwarką i podziałem na rozdziały czy tematy. To ułatwiłoby dotarcie do tych treści, które robię.
PRoto.pl: To będzie działać równolegle do kanału na YouTubie?
M.O.: Tak, to nie znaczy, że będę rezygnował z kanału na YouTubie. Tak łatwo z niego nie zrezygnuję, bo trochę to jednak trwało, by sobie tam wypracować grupę odbiorców.
Fot. Gabriel Bugajny
PRoto.pl: Kiedy wchodził Pan na YouTube’a, jaki miał Pan pomysł na siebie? Co Pana w działalności w sieci zaskoczyło?
M.O.: Najpierw w ogóle zacząłem działać na Facebooku. Robiłem wtedy live’y – rozmowy z ludźmi, którzy mają ciekawe idee, nowoczesne rozwiązania; rozmowy o świecie, współczesności, technologiach itp. Całkiem nieźle to szło na Facebooku, ale wiadomo było, że to musi się skończyć na YouTubie. Ja lubię i cenię Facebooka, ale kanał na YouTubie, choć jest bardziej wymagający, to jest też – tak mi się wydawało – bardziej przyszłościowy i wiedziałem, że muszę iść w tę stronę, jeśli chcę poszerzać swoją grupę odbiorców. W związku z tym po paru miesiącach działania na Faceboku został założony kanał na YouTubie.
Bardzo słuszne pytanie pani zapytała, czy był jakiś pomysł. On był, ale – teraz to wiem – nie sprawdził się. To był pomysł na rozmowy z różnymi ludźmi, bo ja lubię prowadzić rozmowy. Mieliśmy przestrzeń w wieżowcu w centrum Warszawy, a potem w innych nowoczesnych biurach, a jeszcze później w studiu. Zapraszałem gości i robiłem rozmowy – raz krótsze, raz dłuższe; może nie tak długie, jak robi Karol Paciorek. Na początku było trochę crossowań, bo wiedzieliśmy, że one są potrzebne, by poszerzać grono odbiorców. I one sporo dały.
Była to jednak lekcja pokory dla mnie. Nie żebym podchodził bez pokory do YouTube’a – tworząc ten kanał, nie myślałem, że to łatwizna, że wszyscy moi widzowie z telewizji się tam pojawią i będą zachwyceni. Nie miałem takiego podejścia, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak to jest trudne.
A trudne jest jak cholera.
Ten obszar YouTube’a jest już zagospodarowany, tort został podzielony, dominują tam młodzi ludzie, czasu nie mamy coraz więcej, liczba odbiorców też nie wzrasta. Więc jak tutaj ten nowy człowiek, jeszcze z bagażem telewizji, który jest raczej utrudnieniem niż ułatwieniem, z tym wiekiem, który nie jest taki oczywisty jak na twórcę youtube’owego, ma się wcisnąć w tę zamurowaną przestrzeń, zdobyć swój kawałek tego tortu?
To nie jest niemożliwe, ale jest bardzo trudne. Żeby to zrobić – to już teraz mogę powiedzieć – potrzebny jest taki pomysł, który kliknie, który zrobi efekt „WOW” i ludzie zobaczą jakąś nową jakość, coś, co jest spójne z wizerunkiem i jest nowym rozdaniem. W moim przypadku był to dopiero WTS.
PRoto.pl: Pan już działa na YouTubie kilka lat. Doświadczenie telewizyjne na pewno się przydało przed kamerą, a czego musiał się Pan nauczyć od nowa?
M.O.: To jest tak, jak mnie w związku z telewizją pytali, na ile mój background aktorski mi się przydaje w telewizji. To też podobna odpowiedź: trochę się przydaje, a trochę nie. Przydaje się warsztat, obcowanie z kamerą, potrzeba kontaktu z odbiorcami, umiejętność prowadzenia rozmów.
Z drugiej strony jednak, są pewne znaczące różnice i takie aspekty, przy których warsztat nie ma większego znaczenia. Większość youtuberów kompletnie nie ma tego backgroundu.
Trochę czasu zajęło mi, zanim zrozumiałem, że muszę mówić innym językiem niż w telewizji, inaczej ubierać się, muszę być bardziej wyluzowany, bardziej prywatny. To jest ten styl, ta youtube’owa konwencja. Musiałem to zrozumieć.
To znów trochę analogia do mojego przejścia z aktorstwa do telewizji. Ja przez jakiś czas raczej grałem prezentera programu telewizyjnego niż byłem tym prezenterem i musiałem zrzucić z siebie ten balast – być, a nie grać. Tu było podobnie, trochę mi czasu zajęło, by zacząć zrzucać z siebie przyzwyczajenia telewizyjne, być bardziej sobą…
To ciekawe, bo zacząłem to realizować, robiąc WTS, który z kolei w konwencji nawiązuje do tego, z czego byłem znany z telewizji. Jednocześnie ta formuła jest jednak znacząco inna. Używam tam innego języka, czasami używam wulgaryzmów. Poza tym jest różnica w treści – mówię to, co myślę. To jak najbardziej wpisuje się w konwencję kanału youtube’owego, w telewizji nie widzę miejsca na coś takiego.
PRoto.pl: Jest Pan teraz influencerem. Jak współpracuje Pan z markami? Od początku zakładał Pan takie współprace? Jak to wyglądało zaraz po starcie – marki od początku były chętne do współpracy?
M.O.: To są naczynia połączone, musiały pojawić się odpowiednie zasięgi, subskrypcje, żeby myśleć o jakichś współpracach. Wtedy marki pojawiły się właściwie same. Natomiast przez dłuższy czas, przed WTS na YouTubie, nie miałem na kanale żadnej komercyjnej współpracy. Były rozmowy, które rozchodziły się bardzo szeroko – kilka z nich miało powyżej 200 czy 300 tys. wyświetleń, a jednak nie było żadnej współpracy, nawet na zasadzie lokowania produktu.
PRoto.pl: Czyli to nie było tak, że marki zgłaszały się od razu, ze względu na samą Pana rozpoznawalność?
M.O.: Nie, nic podobnego. Marki patrzą na zasięgi, regularność czy statystyki. Na pewno patrzą też na to, kim są moi odbiorcy. Tutaj może ja mam ten atut, że ze względu na mój wiek trafiam z przekazem do ludzi, którzy są w innym targecie niż w przypadku młodych youtuberów, których z kolei moi rówieśnicy nie oglądają.
Przez dłuższy czas to było inwestowanie. Monetyzacja zaczęła się później, bo ona dotyczy też Patronite’a. To, że pojawili się patroni, to jest fenomenalne zjawisko. To wsparcie, które się dostaje, jest zobowiązujące, ale też wręcz rewolucyjne.
PRoto.pl: Jak wygląda Pana komunikacja z patronami?
M.O.: Mają oni specjalną zamkniętą grupę na Facebooku. Ci, którzy mają największy udział, czyli wyższe wpłaty, są uwzględnieni w napisach końcowych programu jako współproducenci. To wszystko jest określone dokładnie w regulaminie. Poza tym dostają ode mnie nagrane specjalnie dla nich wideo czy napisane dla nich felietony. Dostają też rekomendacje książek czy zdjęcia, których nigdy nie publikowałem. Niektórym – najbardziej zasłużonym – wysyłam książkę mojego autorstwa z imienną dedykacją. Realizujemy to, na co się umówiliśmy.
To jest fenomenalne, bo ja czuję takie wsparcie i zaufanie do mnie jako do twórcy, do mojego kanału. To zaufanie bardzo mi się podoba, bo nie jest tak, że jestem rozliczany przez patronów. Czasem dostaję jakieś sugestie, podpowiedzi i to jest super. Właściwie to jest formuła abonamentu radiowo-telewizyjnego. Ale proszę zwrócić uwagę, jak wielu jest patronów i ile projektów jest przez nich wspieranych – Radio Nowy Świat, Radio 357, filmy braci Sekielskich… Nie byłoby tego, gdyby nie patroni.
Różnica między abonamentem radiowo-telewizyjnym i Patronite’em jest taka, że abonament jest obowiązkowy, a to jest dobrowolne. Zasada jest jednak w pewnym sensie ta sama, bo przecież jak ktoś płaci abonament – w świecie idealnym – to robi to z przekonaniem, że media publiczne są potrzebne, ale nie oczekuje, że będzie miał wpływ na programy.
PRoto.pl: Na co Pan zwraca uwagę, podejmując współpracę z markami? Z jakimi firmami współpraca nie wchodzi w grę?
M.O.: Myślę, że nie wchodziłoby w grę nic, co by było nieetyczne albo dotyczyłoby np. broni, czegoś, co byłoby związane z przemocą, albo byłoby niezdrowe. Musiałbym odsunąć wtedy taką propozycję tak jak Cristiano Ronaldo odsunął butelkę wiadomego napoju na konferencji prasowej.
Gdyby ktoś mi na przykład zaproponował, żebym promował na moim kanale męskie slipki (śmiech), to nie wiem, czy byłoby to spójne z moim programem itd. Od razu byłaby taka myśl: „to nie przejdzie” – z całym szacunkiem do męskich slipków, ale to byłoby niespójne.
PRoto.pl: Dużo jest takich propozycji, które Pan odrzuca?
M.O.: Nie, myślę, że było ich kilka. Nie ma ich tak dużo – to nie jest tak, że ja nie mogę się opędzić od propozycji. Myślę, że firmy też orientują się, co miałoby sens, a co nie. Na przykład bardzo spójne są książki – współpracowałem już z wydawnictwami, nawet nie na kanale na YouTubie, tylko na Instagramie; chodziło o to, bym promował jakąś książkę. Pasowałby też do mnie jakiś produkt motoryzacyjny albo taki kojarzący się z męskim światem.
PRoto.pl: Ile osób odpowiada teraz za wizerunek Macieja Orłosia?
M.O.: Jeśli chodzi o taką stałą współpracę w zakresie wizerunku, to jest to Agencja Show Central Communication, z którą działam już długofalowo. Ta współpraca dotyczy również mediów społecznościowych, zwłaszcza kanału na YouTubie, oraz tego, co publikowane jest na Facebooku. Ta agencja zajmuje się współpracami komercyjnymi, których propozycje spływają do mnie. Mam do nich zaufanie i omawiamy te sprawy i decydujemy.
Natomiast jeśli chodzi o produkcję programu WTS, to jest siedem osób osób, łącznie ze mną. Przy czym można śmiało powiedzieć, że to jest produkcja międzynarodowa, a jednocześnie kameralna, domowa. Ja nagrywam w Warszawie, w swoim domu, w gabinecie, smartfonem. Następnie wysyłam to do montażysty, który mieszka w Grecji. On to montuje, następnie wysyłamy to do producenta (który dba o publikację i odpowiednio to opisuje). On z kolei mieszka mieszka w Anglii.
PRoto.pl: Media społecznościowe prowadzi Pan sam czy robi to ktoś za Pana?
M.O.: Mam wsparcie, jeśli chodzi np. o opisywanie programów i publikację. Sam z kolei staram się odpowiadać na komentarze na Facebooku i YouTubie i przykładam się do tego. To jest bardzo ważne, by być aktywnym i by ktoś, kto pisze komentarz, dostał odzew – widział, że ktoś pochylił się nad tym, przeczytał, docenił.
Na Instagramie działam całkiem sam, pracuję nad zasięgami.
PRoto.pl: Instagram to pewnie bardziej kulisy…
M.O.: Tak, powinny być kulisy, bo one najlepiej działają.
PRoto.pl: Skąd wziął się pomysł na nowy program Wysokie Obroty? Pierwsze odcinki już są, a czego można spodziewać się w kolejnych?
M.O.: W pierwszym pojawił się Rafał Gębura, w drugim była Grażyna Wolszczak. Wzięło się to stąd, że mam już kilkuletnią współpracę z firmą Kingsman Finance, która zajmuje się pośredniczeniem w leasingowaniu m.in. samochodów. Poza tym lubię motoryzację – nie to żebym był ekspertem, ale lubię to. Współpracuję przy tym projekcie natomiast z człowiekiem, który jest ekspertem i z nim współprowadzę ten program. Ja jestem bardziej prowadzącym ogólnie, a on odpowiada za wstawki motoryzacyjne.
Ten program wziął się też z poszukiwania nowego formatu, który pobudziłby kanał, wprowadził coś nowego.
Zobaczymy, jak to pójdzie, jaki będzie odzew i zdecydujemy, co dalej. Trzeba się zachowywać pragmatycznie – jeśli widać, że coś ma potencjał, to warto, a jeśli nie ma – to lepiej zrobić stop.
Teraz zaplanowane mamy na pewno cztery odcinki, co dwa tygodnie jest premiera. Mamy jeszcze dwie osoby. Jedną z nich jest młody youtuber, który jakiś czas temu był moim gościem w WTS Rozmowy – Krzysztof Siciński, który ma kanał HOP i prowadzi program Hop News. Drugą osobą jest Gimper, czyli Tomasz Działowy, znany youtuber, z którym się lubimy i który dawno temu też był moim gościem w rozmowie.
PRoto.pl: Jak byli dobierani goście, jaki był klucz do tego?
M.O.: Goście, którzy już się pojawili, to osoby, do których mam łatwiejsze dotarcie, bo znamy się prywatnie. Absolutnie nie jest tak, że są przez to mniej ważni. To nie jest takie oczywiste, że zaprasza się do programu, który dopiero powstaje, ludzi mających na koncie sukces medialny – czy w mediach nowych, czy starych – jeśli jeszcze nie wiadomo, co to za program, a oni musieliby poświęcić na niego czas. Tak to działa – na początku trzeba sobie radzić, zapraszając ludzi, którzy oczywiście pasują do danego programu, w różny sposób, ale których znamy osobiście i mamy łatwiejszy kontakt.
Chodziło też o to, żeby była pewna różnorodność. Po pierwsze, żeby nie byli to tylko mężczyźni.
Po drugie prezentują oni trochę media nowe, trochę media tradycyjne. Grażyna Wolszczak jest z tego świata bardziej tradycyjnego, a poza tym mamy youtuberów, czyli nowe media. Mają też różne doświadczenia z motoryzacją, jedni większe, inni mniejsze albo prawie żadne. To też jest temat.
Ja oczywiście mam swoją listę marzeń, więc jak sytuacja pomoże i program się rozwinie, to będziemy tę listę realizować.
PRoto.pl: Jak ten format jest nastawiony na współpracę komercyjną?
M.O.: Wszystko się może zdarzyć. Jeśli projekt się rozwinie, mogą pojawić się marki samochodowe albo te z nimi związane, np. producenci opon. Mamy też odcinki z Rankomatem.
PRoto.pl: Ile osób pracuje przy tym nowym programie?
M.O.: Tutaj weszliśmy w rodzaj produkcji o bardziej telewizyjnym charakterze. Jak wyobrażamy sobie typowy kanał na YouTubie, to on jest często realizowany własnymi siłami – smartfonami, w domu.
Ten program taki nie jest: mamy kilka kamer, światło, profesjonalny dźwięk, wynajęliśmy ekipę, mamy catering na planie itd. Mamy też miejsce, w którym musimy się umówić.
Nad tym pracuje co najmniej kilkanaście osób. Mój syn jest kierownikiem produkcji tego projektu, ja jestem współautorem, bo tworzymy to razem z Darkiem Olejkiem. Głównie jesteśmy my dwaj, scenariusz piszę ja.
Walczymy o to, żeby to było jak najbardziej dynamiczne. W czwartym odcinku będzie już inny początek niż w pierwszym, inna dynamika. Na YouTubie powinno być jak u Hitchcocka – trzęsienie ziemi na początku, napięcie stopniowo rośnie.
Wysokie Obroty to wymagający projekt, bo kiedy wchodzimy na tor gokartowy, muszą być zachowane warunki bezpieczeństwa, trzeba się porozstawiać, dobrze powiedzieć nazwę toru… Wchodzą kamery, kaski, to wszystko trwa. No i musi być dobra rozmowa. Mamy jeszcze samochód, który jest w danym odcinku i który też trzeba ograć, przejechać się nim. Ale to jest frajda, lubię rozmawiać z gośćmi, jadąc samochodem.
Mnie zawsze się bardzo dobrze rozmawiało z ludźmi podczas jazdy samochodem, nie tylko w programach, lecz także prywatnie. Jesteśmy zamknięci w tym pudełku, mamy wspólny czas do zagospodarowania, wiemy mniej więcej, ile to będzie trwało. Mamy widoki, wspólne przeżycie i to jest dobra atmosfera do rozmowy.
To jest format już dosyć przechodzony, bo jest sporo takich produkcji, ale z drugiej strony – skoro coś się sprawdza? Mnie to by się podobało, to też realizacyjnie jest dużo prostsze.
PRoto.pl: Chcę Pana zapytać jeszcze o działalność proekologiczną – angażuje się Pan też w tym obszarze. Jak to się zaczęło i w jakim kierunku będzie szło?
M.O.: To się narodziło około trzech lat temu. Nawiązałem współpracę z firmą Eko Cykl, która działa w obszarze odzysku opakowań. Ta współpraca trwa, zrealizowaliśmy wiele odcinków cyklu „Ty śmieciu! Ekocyklicznie o gospodarce”, który również pojawiał się na moim kanale.
Dotykamy różnych spraw związanych z ekologią. Nie chodzi tylko o śmieci i segregację odpadów, o to, co można z nimi robić – upcykling, recykling, zero waste. Tych tematów jest bardzo dużo, bo mówimy też o zanieczyszczeniu powietrza, smogu.
Dalej to realizujemy, ale jeszcze nie wiem, jak to będzie z moim kanałem, bo jeszcze tego nie postanowiliśmy. Nie wiem też, jaka dokładnie będzie intensywność nowych odcinków – w tej chwili mamy cztery, które czekają na emisję. Wśród nich są odcinki edukacyjne, które robiliśmy w supernowoczesnej sortowni odpadów w Jarocinie, a także rozmowa z bardzo mądrym człowiekiem na temat zanieczyszczonego powietrza i skutków dla naszego zdrowia.
Na Instagramie i na Facebooku treści związane z ekologią potrafią zyskać bardzo dobre zasięgi, bardzo mocną się rozchodzą. Mówię tu o zdjęciach czy Stories. Na kanale na YT potrzebne jest wypracowanie odpowiedniej formuły i właśnie to robimy.
Umieściłem też materiał związany z odpadami, segregacją na TikToku i całkiem szeroko to poszło, jak na moją nieregularność tiktokową.
PRoto.pl: Jak Pan się odnajduje na TikToku?
M.O.: Za mało tam jestem. Był taki moment, że postanowiłem tam być i realizowałem tam działania, ale już ponad rok temu to zakończyłem, bo uznałem, że nie dam rady czasowo – mam kanał na YouTubie, intensywnego Facebooka, pracuję nad Instagramem, a jeszcze mam profil na LinkedInie, na którym mi zależy. TikTok potrzebuje jednak uwagi, pochylenia się, pomysłu i czasu. Ale TikTok to nie tylko to, co widzimy, że ktoś tańczy czy śpiewa albo pojawiają się różnego rodzaju śmieszne efekty. TikTok jest pojemny i można na nim przekazywać różnego rodzaju treści bez tych spektakularnych pomysłów wizualnych czy dźwiękowych.
Teraz coraz częściej słyszę takie opinie, że TikTok idzie w górę i staje się bardzo dobrym miejscem do działania, ktoś stwierdził nawet, że staje się konkurencją dla YouTube’a i wyprzedzi go, choć wiadomo, nie w każdym obszarze, tylko w zakresie krótkich form. Podchodzę do niego nieśmiało i niedawno umieściłem tam wpis o ekologii właśnie – z Teatrem Bohema, teatrem ekologicznym, którego jestem ambasadorem, co jest też efektem współpracy z firmą Eko Cykl.
Zrobiłem proste wideo z balonikiem, nic takiego – a 61 tys. wyświetleń, ponad 1,8 tys. polubień. Widać, że to ma potencjał. Tak że jeszcze się zastanawiam, co z tym zrobić.
PRoto.pl: Pan już mówił w wywiadach o tym, dlaczego odszedł Pan z TVP. Czy sądzi Pan, że jest szansa, by Telewizja Polska odbudowała swój wizerunek?
M.O.: Jakaś szansa jest, chociaż ona się oddala, bo właśnie Jacek Kurski został prezesem na kolejne cztery lata, do następnych wyborów też jeszcze trochę zostało – chyba że będą przyspieszone wybory i coś się zmieni na scenie politycznej. Wtedy jest szansa – szansa w tym sensie, że ktoś inny przejmie telewizję publiczną i nie będzie uprawiał tak bezczelnej propagandy, jaka jest teraz uprawiana. Bo to jest w ogóle nie do pomyślenia, niesłychane, że to się dzieje w 21 roku XXI wieku, w kraju, który należy do Unii Europejskiej. Ja taką propagandę pamiętam z czasów PRL-u.
Patrząc na to szerzej, media publiczne w Polsce w ogóle potrzebują ochrony przed politykami. Nikt im tego wcześniej nie zapewnił, bo nie ma dobrej ustawy, która by media przed tym chroniła, więc one zawsze były upolitycznione – mniej lub bardziej.
Po czym przyszedł ten moment, kiedy mamy Zjednoczoną Prawicę, która się składa z trzech podmiotów, ale można powiedzieć, że to jest ta sama formacja, która zawłaszczyła sobie całą scenę polityczną, spółki Skarbu Państwa i media publiczne. I poszła na całość w stronę, która była niewyobrażalna. Kiedy zauważyłem, że to idzie w tę stronę i nie ma żadnych hamulców, i to będzie coś, w czym ja siebie w ogóle nie widzę – w tej stylistyce, w tej konwencji, w tym rodzaju pseudodziennikarstwa, to była sprawa zerojedynkowa. Wtedy stwierdziłem, że wychylę się i zobaczę, jakie są możliwości – nie jestem takim bohaterem, by wyjść, trzasnąć drzwiami i pozostać bez środków do życia czy zerwać umowę. Okazało się, że są możliwości i skorzystałem z nich.
PRoto.pl: Przeszedł Pan wtedy do innej telewizji – telewizji WP, która była bardziej nowoczesna, wspierana przez internet. Czy to Pana przygotowało do działania w sieci? To było chyba takie stopniowe przejście.
M.O.: To prawda, to była telewizja, ale też w obszarze internetu, taka mikstura. Taka była tego idea – bardzo słuszna, że powstaje telewizja, ale jest wspierana przez internet, który jest w tej samej grupie.
Ja rzeczywiście znalazłem się w takim rozkroku między telewizją a internetem. Ale to w ogóle nie przekładało się na moje dalsze doświadczenia z internetem. Te moje doświadczenia z mediami społecznościowymi i YouTube’em to inna bajka. Na pewno się sporo nauczyłem, będąc w tej trochę innej telewizji, ale nie przygotowało mnie to do prowadzenia kanału.
PRoto.pl: Czy spotyka się Pan z hejtem w internecie? Czy Pana społeczności to nie dotyczy?
M.O.: Moja społeczność jest świetna, komunikuje się w sposób wspaniały i tych dobrych, pozytywnych komentarzy jest przeważająca liczba. Wiem natomiast, co to znaczy mowa nienawiści – wiem to z przeszłości z różnych działań w mediach społecznościowych, i wiem to z teraźniejszości, bo jednak takie komentarze się pojawiają. Pojawiają się komentarze krytyczne, które niekoniecznie są hejtem, i są pisane przez realne osoby, i pojawiają się skandaliczne komentarze, wulgarne, będące typowym hejtem.
Jest jednak coś, czego się nauczyłem – w ogóle się nie przejmuję hejtem.
PRoto.pl: A od początku tak było?
M.O.: Nie, nie. Na początku się przejmowałem, czasami niektóre rzeczy mnie wręcz przytłaczały. Natomiast teraz nie przejmuję się hejtem po pierwsze dlatego, że mam go mało, a po drugie dlatego, że nauczyłem się, że hejtu nie należy karmić i na niego reagować. Można blokować ludzi, wyciszać rozmowy, ukrywać komentarze, których się nie chce w swojej przestrzeni. Poza tym od razu widzę, czy to jest realny człowiek, czy to jest bot lub jakiś troll – to są najczęściej konta bez zdjęcia profilowego, albo na zdjęciu jest pies czy drzewo, albo coś takiego. Po prostu fejk. Na koncie nie ma treści albo są jakieś pojedyncze wpisy. Więc nie przejmuję się trollami, po co mam im odpowiadać, to nie jest mój problem.
PRoto.pl: A działa Pan na Twitterze?
M.O.: Działam, ale też w sposób ograniczony. Kiedyś byłem bardziej aktywny, a jakiś czas temu odpuściłem. Choćby dlatego, że jest tam dużo hejtu i złej energii. Co prawda on jest bardzo dziennikarski i jednocześnie polityczny, przynajmniej w Polsce. Trochę nie miałem na to czasu, a trochę się zniechęciłem do tego obszaru. Czasami coś tam zamieszczam, nieregularnie.
Na początku mojej aktywności na Twitterze zostałem rozpieszczony, bo miałem bardzo duże zasięgi. A to przez to, że zacząłem od tego, że stałem się idolem fanów zespołu muzycznego One Direction. To był taki fandom na Twitterze. Powiedziałem kilka razy o nich w Teleexpressie, zakomunikowałem też na Twitterze, że o nich powiem, i potem za każdym razem, gdy był jakiś post do nich, zasięgi skakały. To było fenomenalne. Początek był taki, że ktoś mi przysłał mail na służbową skrzynkę, że fani One Direction chcieli, żebym ja powiedział w Teleexpressie o jakiejś premierze piosenki czy teledysku. Ja uznałem, że mam miejsce, więc to zrobię. Zrobiłem to i wystrzeliło. Stałem się idolem nastolatków (śmiech).
Rozmawiała Małgorzata Baran