piątek, 8 listopada, 2024
Strona głównaPublikacjeRzecznik Komisji Europejskiej w Polsce: mówienie o „polexicie” to political fiction

Rzecznik Komisji Europejskiej w Polsce: mówienie o „polexicie” to political fiction

PRoto.pl: Z badań wynika, że Polacy są jednymi z największych euroentuzjastów na starym kontynencie. W dotychczasowych wyborach do Parlamentu Europejskiego udział brało jednak niewiele osób. Jakie działania Państwo podejmują, by ten stan zmienić?

Piotr Świtalski, rzecznik prasowy przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce: Jako Komisja i Parlament działamy profrekwencyjnie, pozostając apolityczni. Promujemy w mediach tradycyjnych i społecznościowych kampanię informacyjną o nazwie „Tym razem głosuję”, która ma aktywizować ludzi do głosowania i zachęcania do tego samego innych. Dodatkowo organizujemy również różne spotkania, seminaria i szkolenia. Widujemy się często z dziennikarzami regionalnymi – mieliśmy serię spotkań w wielu polskich miastach, na których opowiadaliśmy o wyborach i pokazywaliśmy na przykład, jak sprawdzić, jak głosował dany europoseł z regionu. Spotykamy się też z organizacjami pozarządowymi i influencerami, którzy działają profrekwencyjnie.

PRoto.pl: Współpraca z influencerami jest chyba w tej kampanii nowością. W jaki sposób Państwo do niej podchodzą?

P.Ś.: W porównaniu z poprzednim okresem przedwyborczym do Parlamentu Europejskiego to rzeczywiście coś nowego. Choć pięć lat temu również kierowaliśmy część swoich działań do blogosfery, to teraz, w związku z rozwojem tej gałęzi mediów, spróbowaliśmy się skupić na niej mocniej. Obecnie często współpracujemy przy konkretnych tematach, takich jak ochrona środowiska czy zakaz używania plastikowych sztućców.

Nie współpracujemy jednak z influencerami jak marki komercyjne – nie płacimy im za pisanie o nas, raczej utrzymujemy z nimi relacje podobne do tych z dziennikarzami. Udostępniamy informacje, organizujemy seminaria w Polsce i wyjazdy studyjne do Brukseli, utrzymujemy kontakt, ale nie wykupujemy przestrzeni reklamowej. Tak jak z mediami – wyszukujemy twórców najbardziej związanych z danym tematem, a potem staramy się pozyskać ich zainteresowanie. Zaangażowanie influencerów we współpracę z nami jest wyłącznie społeczne. Choć czasem musimy tłumaczyć takie procedury jak np. off the record, to ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy zadowoleni i nawet ostatnio było kilka ciekawych publikacji, jak ta na blogu niepiszepoalkoholu.pl.

PRoto.pl: Czy mają Państwo problem z dotarciem do którejś grupy społecznej?

P.Ś.: Unia nie jest wyjątkiem i podobnie jak marki komercyjne mamy problem z dotarciem do najmłodszych, do osób bliskich wieku wyborczego. Trudniejsze w komunikowaniu o Unii są też dla nas obszary wiejskie. Dotarcie do obu tych grup nie jest łatwe, ale też nie jest niemożliwe – staramy się „wychodzić” do nich na różne sposoby i tłumaczymy, czym jest Unia i jakie można czerpać korzyści z obecności Polski w jej strukturach.

PRoto.pl: Co natomiast z wątkiem „polexitu”, który pojawia się w mediach coraz częściej? Uważają go Państwo za problem dla wizerunku instytucji, starają się z nim walczyć?

P.Ś.: Gdy przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker został zapytany ostatnio przez polskiego dziennikarza, czy do „polexitu” dojdzie, powiedział wprost, że nie. Tak zwany „polexit” wydaje nam się aktualnie wyłącznie zjawiskiem medialnym, politycznym. Oczywiście każdy może spierać się o to, jak powinna wyglądać obecność Polski w Unii Europejskiej, ale na podstawie badań i sondaży wiem, że na wyjście Polski z Unii Europejskiej się nie zanosi. Mówienie czegoś odwrotnego uważam za political fiction.

PRoto.pl: Czy nie myśli Pan jednak, że instytucje unijne mogłyby robić więcej, by walczyć z taką narracją? Mam w głowie odniesienie do brexitu i późniejsze komentarze, że Unia odpuściła sprawę.

P.Ś.: Nie jestem odpowiednią osobą do osądzania, czy urzędnicy w Wielkiej Brytanii zrobili wtedy odpowiednio dużo. Poza tym, na pewnym etapie czołowi brytyjscy politycy wprost poprosili przedstawicieli Unii, by nie angażowali się w kampanię przed referendum brexitowym. Mogę natomiast przywołać wypowiedź Jeana Claude’a Junckera, który stwierdził, że z perspektywy czasu żałuje, że niektóre przekłamania na temat Unii nie były mocniej punktowane przez instytucje czy krajowych polityków.

PRoto.pl: Jak wygląda zainteresowanie polskich mediów lokalnym przedstawicielstwem Komisji Europejskiej? Czy gdy pojawia się jakiś kontrowersyjny przepis, jak na przykład niedawna dyrektywa o prawach autorskich, pytają w KE w Polsce o opinię, weryfikują fakty?

P.Ś.: To zależy. My w swojej pracy staramy się działać zarówno proaktywnie, jak też odpowiadać na pytania. Gdy instytucje unijne zajmują się nową sprawą, korzystamy z typowych narzędzi PR-owych, by o niej informować. Przygotowujemy informacje prasowe, organizujemy śniadania dla mediów, techniczne briefingi off the record – podczas których tłumaczymy tło i wyjaśniamy pewne mechanizmy – czy organizujemy spotkania z komisarzami i wideokonferencje. Proszę zauważyć jednak, że jesteśmy lokalnym biurem prasowym. Centrala jest w Brukseli, to tam pracuje najwięcej korespondentów i freelancerów, my tutaj natomiast odgrywamy rolę lokalnego kontaktu.

Co do wspomnianego przez pana tematu dyrektywy: gdy zajmowały się nim wszystkie media w Polsce, sprawa była już na poziomie Parlamentu Europejskiego, nie Komisji, która takie rozwiązania proponowała. W związku z tym byliśmy wtedy już wyłączeni z możliwości angażowania się w tę sprawę. Zauważmy zresztą, jak mocno była ona upolityczniona i związana z doraźną walką polityczną, w którą się nie możemy angażować.

Natomiast wcześniej, w 2018 roku, gdy ten temat nie był aż tak popularny, zainteresowani dziennikarze prosili nas o wyjaśnienia od komisyjnych ekspertów, którzy pracowali nad tymi przepisami o prawach autorskich. Zorganizowaliśmy wówczas na przykład wideokonferencję, podczas której rozwiewano wątpliwości dziennikarzy, zanim temat pojawił się na jedynkach gazet.

PRoto.pl: Czy uważa Pan, że zainteresowanie tematami związanymi z Unią mogłoby być w Polsce większe, podobne np. do takiego, jakie można dostrzec w krajach zachodniej Europy?

P.Ś.: Polska jest w strukturach Unii już od 15 lat, więc efekt świeżości minął i nie wzbudzamy tak dużego i stałego zainteresowania, ale wcale nie jest tak, że dziennikarze dziś ignorują nasze tematy. Nie porównywałbym też, czy zainteresowanie Unią jest w polskich mediach mniejsze niż za granicą – nie mam ponadto takich danych. Poza tym, musimy pamiętać o różnicach między rynkami mediów w Polsce i innych krajach, gdzie na przykład prasa lokalna jest znacznie silniejsza. Podobnie z rozgłośniami radiowymi, jak w Hiszpanii, gdzie programy mają znacznie więcej czasu antenowego.

PRoto.pl: Zastanawiam się w takim razie, jakie są największe trudności w komunikowaniu działań instytucji unijnej.

P.Ś.: Tu można wskazać kilka kwestii. Po pierwsze, wiele osób po prostu nie interesuje się tym, co robi Unia i jej poszczególne organa. Po drugie, przyznajmy też szczerze, że często te sprawy są dość zawiłe i trudno o nich opowiedzieć w jasny sposób. Procedury, instytucje, struktura Unii, język, jakim się posługujemy – zarzuca się nam, że mówimy w nieprzyjazny sposób. Po trzecie, pamiętajmy, że konkurujemy z innymi przekazami i o ile otwiera się gdzieś autostrada, którą współfinansowała Unia, to w gazetach lokalnych się raczej znajdziemy, ale jeśli na tapet weszłaby umowa handlowa z krajami Azjatyckimi… wtedy niekoniecznie. No, chyba że chodziłoby o ceramikę z Bolesławca, którą podobno w Korei Południowej uwielbiają (śmiech).

Piotr Świtalski – od 2015 roku szef Wydziału Prasy i Mediów w Przedstawicielstwie Komisji Europejskiej w Warszawie. Wcześniej m.in. Head of Communities na ETH Zurich i asystent rzecznika polskiego przedstawicielstwa przy Unii Europejskiej podczas polskiej prezydencji w 2011 roku w Brukseli. Absolwent London School of Economics and Political Science i Concord University.

Rozmawiał Maciej Przybylski

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj