PRoto.pl: W hiszpańskim San Sebastian odebrał Pan nagrodę dla najlepszego muzeum w Europie. Co o POLIN mówiło się na miejscu?
Prof. Dariusz Stola, historyk, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN: Do finału dostało się aż 49 instytucji z całej Europy. Im więcej słuchałem prezentacji kolegów z innych muzeów, tym mniejsze miałem nadzieje, że coś dostaniemy. Co więcej, już wcześniej było wiadomo, że Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku dostało nagrodę Rady Europy, dlatego wątpiłem, że aż dwie instytucje z Polski będą docenione.
Ocena muzeum przez jury była bardzo całościowa i przenikliwa. Oprócz oficjalnej wizyty jury, nasze muzeum odwiedził też juror tajny. Nie wiedzieliśmy, kto to i kiedy przyjdzie. Poznałem tę osobę dopiero podczas uroczystości wręczania nagród. Przyszła do POLIN w charakterze zwiedzającego – i co dla nas istotne – była pod jeszcze większym wrażeniem niż oficjalna delegacja. Proszę pamiętać, że mówimy o ludziach, którzy oglądają dziesiątki, jeśli nie setki muzeów rocznie, a w ciągu swojej kariery zobaczyli ich pewnie tysiąc. Pod uwagę wzięli zarówno naszą wystawę stałą, bieżący program, jak i architekturę budynku. Szczególnie chwalili jednak nasz program edukacyjny i działania wychodzące poza mury muzeum, zwane po angielsku outreach.
PRoto.pl: Podobno w ogólnej ocenie brano także pod uwagę to, czy zwiedzający mają gdzie usiąść.
D.S.: Jedna z ekspertek powiedziała, że dzieli muzea na takie, w których jest miejsce do siedzenia i takie, w których go nie ma. To niebagatelna sprawa, bo pokazuje, czy dyrektor danej instytucji myśli o faktycznych, także przyziemnych potrzebach zwiedzających.
PRoto.pl: Bo to ich głos jest najważniejszy. Zresztą Państwo to komunikowali w jednej ze swoich kampanii „1000 powodów do opowiadania”. [W akcji prezentowano prawdziwe opinie, wrażenia i motywacje osób odwiedzających Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Zwiedzający wcześniej zapisali je na otrzymanych kartkach – przyp.red.].
D.S.: Trzeba zacząć od tego, co muzeum oferuje swoim gościom. W gruncie rzeczy jest to pewne doświadczenie, powstające w obcowaniu z wystawą, a przez wystawę – w obcowaniu z przeszłością. Pewien znajomy biznesmen spytał mnie: „Co wy tam produkujecie?”. Takie nieoczekiwane, żartobliwe pytanie skłoniło mnie do przemyślenia, z jaką działalnością gospodarczą można porównać muzeum historyczne. Dzięki niemu lepiej zrozumiałem, że nie zajmujemy się produkcją, ale wydobyciem – nie pracujemy w przemyśle, ale raczej w górnictwie, bo nasza praca polega na wydobywaniu sensu z przeszłości. Potem te wydobyte z niepamięci i częściowo przetworzone treści udostępniamy zwiedzającym, którzy w swoich głowach przetwarzają je dalej, każdy na swój użytek.
To jest istota naszej pracy. Natomiast muzealne doświadczenie obejmuje całość wizyty, a nie tylko momenty, gdy ktoś stoi przed eksponatem lub czyta podpis: także to, czy ma gdzie usiąść lub czy kawa w kawiarni mu smakuje. Efekt namysłu czy zachwytu, uzyskany po obejrzeniu wystawy, może łatwo zepsuć niemiła obsługa czy nieprzyjemny zapach. Dobrze, że twórcy POLIN, moi koledzy i poprzednicy, myśleli o tym od początku, ale wiem też, że jest to muzeum młode i z pewnością wiele się jeszcze musi nauczyć.
Wejście główne do Muzeum POLIN, fot. Joanna Jałowiec
PRoto.pl: Na co zwiedzający zwracają uwagę?
D.S.: Z odpowiedzi na pytania, które zadajemy wychodzącym z wystawy wynika, że różnych ludzi poruszają czy zastanawiają różne rzeczy, począwszy od sklepienia synagogi i prasy drukarskiej w galerii Paradisus, gdzie można odbić sobie faksymile karty tytułowej książki z XVI wieku, po słuchawki z bakelitu, podobne do słuchawek w budkach telefonicznych w PRL, w których słychać nagrania wspomnień emigrantów z 1968 roku. Wielu polskich gości porusza lista gett, bo dzięki niej dowiadują się, że w ich mieście też było. Nie tylko piękna synagoga, którą budowano dwa lata i która kosztowała ponad milion dolarów robi wrażenie. Czasem wystarczy jedno słowo na ścianie.
Z naszych ankiet wynika, że 95 proc. zwiedzających to doświadczenie się podoba – deklarują, że polecą/poleciliby to miejsce znajomym, mimo iż to, co proponujemy, to przecież nie jest Disneyland. To nie jest najweselsza historia, momentami trudna, a nawet bolesna. A jednak z jakiegoś powodu uważają, że warto ją poznać. Dlaczego? Moim zdaniem klucz tkwi w tym, że nasza wystawa zachowuje sporą sferę wolności, nie narzuca jednej opowieści o przeszłości, ale zachęca do własnej interpretacji przedstawionych faktów czy nośników informacji o przeszłości. Wybraliśmy pewne zdarzenia z przeszłości, znaleźliśmy przedmioty, cytaty i obrazy, które je dobrze pokazują. Zakładamy, że widz potrafi samodzielnie je interpretować.
PRoto.pl: Pamiętam swoją wizytę w POLIN. Mój towarzysz, który przyjechał z zagranicy, był szczerze zdziwiony, że muzeum o historii Żydów to opowieść nie tylko o Holocauście, ale wspomnienie o narodzie z jakże bogatą, bo tysiącletnią historią w Polsce. Podejrzewam, że o takich „zaskoczeniach” słyszą Państwo dość często.
D.S.: Pokazanie żydowskiego życia, wydobycie losów wielu pokoleń z cienia Zagłady traktujemy jako jedno z najpoważniejszych wyzwań. Wielu ludzi nie wie o tej historii niemal nic innego, niż to, że Hitler wymordował miliony Żydów. Z naszych badań wynika, że wiele osób, gdy słyszy o Muzeum Historii Żydów Polskich, to spodziewa się, że to muzeum Holocaustu i reaguje niechęcią, na zasadzie: „dziękuję, chcę spędzić mile czas, a nie męczyć siebie i dzieci jakimiś strasznym historiami”. Co prawda z drugiej strony wiele osób odczuwa rodzaj zobowiązania do poznania tej historii właśnie ze względu na Zagładę, ale jej cień nie powinien przesłaniać prawie tysiąca lat wcześniejszej historii.
Od samego początku prac nad koncepcją muzeum, miało to być miejsce opisujące całe bogactwo historii i kultury polskich Żydów. Pomysł na taką wystawę pojawił się przeszło dwadzieścia lat temu, gdy grupa polskich historyków została zaproszona na otwarcie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Byli pod ogromnym wrażeniem siły historycznej wystawy narracyjnej – wówczas nowości, i zapragnęli, by w Polsce zbudować podobną, ale opowiadającą o tysiącletniej historii, a nie tylko o sześciu latach Zagłady. Te sześć tragicznych lat jest oczywiście jej częścią i galeria im poświęcona zajmuje znacznie więcej powierzchni wystawienniczej niż by wynikało z krótkości okresu, ale nie jest to galeria jedyna ani ostatnia.
Gdy słyszę od zwiedzających, że dzięki POLIN dowiedzieli się, że żydowska przeszłość Polski jest znacznie bogatsza niż sądzili, to dla mnie jako historyka jest to miód na serce. Zawsze chciałem, by moi studenci posmakowali tego bogactwa przeszłości.
PRoto.pl: Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że Muzeum jest zwieńczeniem wieloletniej dyskusji polsko-żydowskiej. Jak fakt jego istnienia wpływa na relacje polsko-żydowskie?
D.S.: Tak, ale tylko początkowo była to dyskusja pomiędzy historykami Polakami a Żydami, to jest taka, w której linie podziału opinii były zbieżne z różnicami etnicznymi. Już od wielu lat tak nie jest: nadal mamy różne opinie, ale dzielą one i łączą i Polaków, i Żydów. Mogę spierać się z kolegą Polakiem, a zgadzać z Izraelczykiem, a on z kolei bardziej zgodzi się ze mną niż z kolegą Żydem. Nasz zawód polega na dociekaniu prawdy, a taka zmiana w dyskusji znacznie lepiej temu służy. Historia tych dyskusji jest bardzo optymistyczna, to coś, czym warto się chwalić i stawiać za wzór.
Nb. POLIN ma też służyć zachęcaniu do wzajemnego zrozumienia i szacunku, i to nie tylko między Polakami i Żydami. Historia, którą pokazujemy rozciąga się na znacznie szersze obszary geograficzne niż Polska dzisiejsza. Tak jak granice dawnej Polski momentami sięga do Dniepru. Synagoga, którą zrekonstruowaliśmy, stała w miasteczku Gwoździec – 20 km od Kołomyi, dzisiaj leżącej na Ukrainie. Co więcej, pewne kwestie, które poruszamy są uniwersalne i bardzo współczesne. Opowiadamy w końcu o tym, jak ludzie różnych religii i odmiennych kultur mogli żyć obok siebie w pokoju. Polska była przez kilkaset lat krajem, który pokazywał, że to jest możliwe. Na przykład w zeszłym roku tematem przewodnim w mediach był kryzys uchodźczy. Wielu ludzi żyje w przekonaniu, że różnorodność etniczna to nieszczęście, jakby klątwa. Otóż nie. Polska w czasach swojej największej różnorodności była także najbardziej potężna politycznie i militarnie, atrakcyjna kulturowo i silna gospodarczo.
Wracając do dyskusji o historii polsko-żydowskiej. Uważam za wielkie osiągnięcie Polski demokratycznej, że nawet przy najtrudniejszych tematach, jak zbrodnia w Jedwabnem, znaleźliśmy język i cywilizowany sposób dyskusji. Patrzę z wielkim niepokojem na ludzi, którzy takie osiągnięcia atakują czy lekceważą.
fot. Joanna Jałowiec
fot. Anna Kozińska
PRoto.pl: Czy muzeum jest miejscem, gdzie powinno podejmować się tego typu dyskusje?
D.S.: Oczywiście. Bardzo chcemy, żeby nasze muzeum było miejscem, gdzie rozmawiamy, zwłaszcza na ważne tematy, które mają związek z przedstawianą tu historią. Nb. jako instytucja i zespół ludzi muzeum może, ale nie musi mieć jednego zdania w każdej kwestii. Ważne, by różnić się dobrze, szanując innych także, gdy się z nimi nie zgadzamy, szanując reguły cywilizowanej debaty. Jeśli w jakiejś sprawie są uzasadnione kontrowersje, to naszym zadaniem jest moderowanie debaty zgodnie z regułami. Bez wzajemnego szacunku i poszanowania reguł sporu nie mogą istnieć współczesne społeczeństwa demokratyczne, tak bardzo przecież zróżnicowane. Jeśli nie będziemy potrafili ze sobą rozmawiać, to wcześniej czy później sięgniemy po przemoc.
Muzeum historyczne może też podejmować dyskusje o sprawach jak najbardziej współczesnych. W zeszłym roku zorganizowaliśmy dyskusję o kryzysie uchodźczym. Dlaczego muzeum zajmuje się czymś, co dzieje się dziś, a ci uchodźcy nie są ani Żydami ani Polakami, a głównie Arabami? Dlatego że z historii, które tu pokazujemy, płyną dla tej kwestii dość jasne wnioski. W polskiej historii mieliśmy już podobne sytuacje. Polscy monarchowie w średniowieczu przyjęli tysiące Żydów – uchodźców spod prześladowań w Europie Zachodniej, i z perspektywy czasu widać, że postąpili słusznie. Co ciekawe, postąpili tak nie dlatego, że byli filosemitami czy świętymi praktykującymi chrześcijańskie miłosierdzie. Potrafili wznieść się ponad obawy przed napływem obcych, bo wiedzieli, iż kraj potrzebuje kupców, rzemieślników, ludzi obytych z gospodarka pieniężną. Inny, czasowo bliższy przykład to lata 30., kiedy w Polsce nasilał się antysemityzm, wywołany kryzysem gospodarczym i nienawistną propagandą skrajnej prawicy. Miało to fatalne skutki, którym warto się przyjrzeć i nie lekceważyć dzisiejszej fali szowinizmu.
PRoto.pl: Pytam też o to, poniekąd będąc zainspirowana artykułem, który ukazał się w Gazecie Wyborczej. Autorka tekstu, Nawojka Cieślińska-Lobkowicz pisze w nim, że „muzea historyczne stoją przed wyzwaniem podjęcia roli kuźni społeczeństwa obywatelskiego. Ale to wiąże się z ryzykiem brutalnych ingerencji i sankcji obozu rządzącego”. Zgadza się Pan z tą opinią?
D.S.: Na polu kultury nie ma miejsca na nagłe zwroty. Misja instytucji kultury sięga dalej niż polityka takiego albo innego rządu. Mądry polityk powinien to rozumieć, a głupi – a przecież są i tacy, jak zapewne Pani zauważyła – nie powinien mieć zbyt dużej władzy. Właśnie dlatego ustrój demokratyczny polega m.in. na tym, że rząd ma władzę ograniczoną prawem, różne władze powinny się równoważyć, a na szczególnie ważnych polach wymagających znacznej wiedzy i trzeźwego osądu – jak polityka pieniężna, nauka czy kultura – tworzy się instytucje autonomiczne, względnie niezależne od niespokojnego pola bieżącej polityki. Także nasze muzeum jest taką autonomiczną instytucją. Jako jego pracownicy nie jesteśmy urzędnikami, podwładnymi tego czy innego ministra.
PRoto.pl: Młode pokolenie w inny sposób uczy się historii niż jego rodzice. Millenialsi czy „Zeci” oczekują też od instytucji nowszych form pokazywania bogactwa przeszłości. Czy już myśli Pan, na jaką narrację i na jakie jeszcze technologie będzie zapotrzebowanie?
D.S.: Oczywiście, każde pokolenie ma nieco inne zainteresowania, zadaje też przeszłości inne pytania niż pokolenia poprzednie. Historycy są po to, by szukać na nie odpowiedzi. Historia, rozumiana jako zweryfikowana opowieść o przeszłości, zmienia się także dlatego, że odkrywamy nowe źródła, stosujemy nowe metody badań albo zadajemy nowe pytania. Fundamentalny wpływ na rozumienie przeszłości ma nowe spojrzenie na społeczne role kobiet i mężczyzn. Ta kwestia jest obecna – widoczna lub ukryta – w niemal każdym zjawisku historycznym. Badałem emigrację z PRL, analizowałem pracę organów bezpieczeństwa, które wydawało paszporty i szczerze się uśmiałem, gdy w początku lat 60. esbecy z Biura Paszportów po raz pierwszy zauważyli, że emigranci dzielą się na mężczyzn i kobiety.
Wracając do środków przekazu, POLIN jest pod tym względem bardzo nowoczesne. Mamy na wystawie stałej 250 komputerów sterujących projektorami, ekranami dotykowymi. Ale nie to jest najważniejsze. Multimedia to tylko narzędzia, należy je stosować tam, gdzie są potrzebne, nb., aby udostępnić osobom bardziej zainteresowanym pogłębioną wiedzę na jakiś temat, która nie zmieściłaby się „na ścianie”. Co ciekawe, nasze doświadczenie wskazuje, że dla młodych zwiedzających elektroniczne gadżety nie są najciekawsze. Oni mają to na co dzień, niemal każdy ma multimedia w swoim smartfonie w kieszeni. Dlatego bardziej niż monitor fascynuje ich przedmiot, który mogą dotknąć, interaktywność „low tech” raczej niż „high-tech”, jak wspomniana już prasa drukarska. A najnowsze technologie mają jeszcze pewną istotną wadę – nic się tak szybko nie starzeje, jak one.
PRoto.pl: Podobno Millenialsi są najbardziej zmiennym pokoleniem, u którego zauważalne są zmiany co pięć lat. Z jednej strony są najbardziej przebadani, z drugiej – wciąż nie do końca wiemy o nich dużo.
D.S.: Możliwie więc, że za pięć lat ktoś, kto, odwiedzi POLIN powie: „Co wy tu za starocie pokazujecie? Używacie technologii sprzed siedmiu lat?!”(śmiech). Musimy się do tego przygotować.
PRoto.pl: I jakie to będą koszty…
D.S.: Tak, w zasadzie, to już dziś powinienem zacząć myśleć, skąd weźmiemy na to pieniądze. Co więcej, powinienem szukać źródeł finansowania, ale jeszcze nie mogę wybrać technologii. Gdybym wybrał ją teraz, to za pięć lata te monitory i projektory mogą być archaiczne. Może będą jakieś zupełnie nowe technologie wystawiennicze, oddziałujące na zmysły inaczej niż to, co znamy – rzeczy, które nie śniły się jeszcze fizjologom? (śmiech).
Rozmawiała Magdalena Wosińska
Dariusz Stola. Dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich. Historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN i w Collegium Civitas, członek zespołu Ośrodka Badań nad Migracjami UW. W swoich badaniach zajmował się historią stosunków polsko-żydowskich, historią PRL i historią migracji międzynarodowych w XX w. Jest wieloletnim wykładowcą akademickim, uczestnikiem projektów badawczych oraz członkiem rad naukowych szeregu polskich i międzynarodowych instytucji i czasopism.
Źródło: polin.pl
Magdalena Wosińska, dziennikarka i redaktorka PRoto.pl. Analizuje rynek pracy PR-owców, pisze o brandingu i rebrandingu marek. Interesują ją PR kultury i marketing polityczny i wierzy, że pisanie czegoś nowego o polityce to dziś naprawdę sztuka. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Sztuka Promowania…
…to rubryka w portalu PRoto.pl autorstwa Magdaleny Wosińskiej. Z przedstawicielami instytucji kultury będziemy rozmawiać o sposobach na promocję niełatwej dziedziny, jaką jest sztuka. Zastanowimy się także, czy prawdziwym jest stwierdzenie, że coś elitarnego może być promowane masowo. Jeden z zaproszonych przez nas specjalistów opowie, jak wygląda komunikacja między jego instytucją a odbiorcą, a także kim są dziś odbiorcy sztuki i czego oczekują.