Płk dr Dariusz Kryszk, główny specjalista Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON, oraz ppłk Dariusz Kacperczyk, rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych RP – odpowiadają na pytania na temat polskiej misji w Iraku.
Redakcja PRoto: Polskie wojsko wraca z Iraku. Jak Pan ocenia pod względem komunikacyjnym tę misję?
Płk dr Dariusz Kryszk, główny specjalista Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON: Jestem przekonany, że Wojsko Polskie potwierdziło w praktyce, że w pełni uznaje prawo obywateli do informacji o prowadzonych operacjach militarnych, a jednocześnie – z każdym dniem coraz bardziej – przekonywało się o wpływie opinii publicznej na sposób realizowanych w Iraku, niełatwych przecież, zadań. W tym kontekście szczególnie uwidoczniła się prawidłowość, że aby pozyskać zrozumienie i poparcie społeczeństwa dla działań sił zbrojnych, zaangażowanych w operację poza granicami kraju, niezbędne jest prowadzenie tych działań zgodnie – na ile to tylko możliwe – z oczekiwaniami większości społeczeństwa i z poszanowaniem prawa międzynarodowego – i to się udało.
Sygnały docierające do nas z różnych stron po zakończeniu misji w Iraku, świadczą, że Polacy, choć zdecydowanie nie popierają zaangażowania naszego kraju w ten konflikt, dobrze oceniają działanie wysłanych tam polskich żołnierzy. I tu pragnę podkreślić, że takie opinie o naszych żołnierzach ukształtowały się przede wszystkim na podstawie ich rzeczywistej, dobrej służby w Iraku, ale i w oparciu o przyjętą – otwartą – komunikację ze społeczeństwem. Podstawą tej komunikacji była wiarygodność i rzetelność przekazywanych przez nas informacji oraz niedopuszczenie do utożsamiania działań wojskowego public affairs z walką informacyjną. Wydaje się, że Wojsku Polskiemu udało się osiągnąć ten cel, choć nie ulega wątpliwości, że okupione to zostało wolniejszym przepływem informacji, który tak czasami drażni dziennikarzy.
Red.: Czego w zakresie prowadzenia działań komunikacyjnych z otoczeniem nauczyły się podczas tej misji obie strony, zarówno wojsko, jak i dziennikarze?
DK: Oczywiście, komunikacja nie mogłaby mieć miejsca bez uznania przez większość dowódców prawa dziennikarzy do swobodnego – na ile to tylko to możliwe w warunkach wojennych – zbierania materiałów prasowych i komentowania wydarzeń, a zatem bez uznania wolności mediów. To, czego oczekiwali oni w zamian od dziennikarzy, to podstawowa znajomość zagadnień wojskowych, uwzględnienia wpływu działań przeciwnika i zrozumienia dla złożoności problemów, które musieli rozwiązywać jako dowódcy. Chodziło o to, by dziennikarze rozumieli, że wolność w rozpowszechnianiu informacji nie może zagrażać zdrowiu i życiu żołnierzy oraz bezpieczeństwu planowanych i prowadzonych operacji. Oczekiwano również, że przedstawiciele mediów będą przestrzegać zasady, że to strona wojskowa ma nienaruszalne pierwszeństwo do poinformowania rodziny i bliskich o ewentualnym wypadku czy – niestety! – śmierci żołnierza. Siły zbrojne z kolei zobowiązały się do tego, że czynić to będą niezwłocznie, a następnie podadzą taką informację mediom.
Pierwsze miesiące irackiej misji pokazały jednak, że brak specjalistycznej wiedzy na temat funkcjonowania wojska u dziennikarzy oraz nieznajomość zasad, jakimi kierują się media, wśród żołnierzy, doprowadza z reguły do zakłóceń w procesie informowania społeczeństwa o konfliktach zbrojnych. By temu przeciwdziałać, od 2003 roku trwa w Wojsku Polskim budowa partnerskich relacji, opartych na zrozumieniu zasad i uwarunkowań działania z jednej strony sił zbrojnych, z drugiej mediów oraz ich ról społecznych.
Celowi temu służą między innymi szkolenia dziennikarzy – kandydatów na korespondentów wojennych, organizowane dwa razy w roku przez MON, jak i bardzo rozbudowany system szkoleń personelu polskich sił zbrojnych z zakresu wojskowego public affairs.
Myślę, że jedną z ważnych korzyści zakończonej właśnie misji irackiej jest – obok wypracowania nowych procedur i stworzenia etatowych służb prasowych w jednostkach liniowych Wojska Polskiego – ukształtowanie się w Polsce grupy doświadczonych dziennikarzy, którzy w tej chwili doskonale znają wojskowe realia i uwarunkowania konfliktów zbrojnych. Operacja w Iraku dowiodła zatem, że jedynie stałe doskonalenie wzorów zachowań personelu wojska i dziennikarzy może spowodować, że ich współpraca będzie poddana bardziej pragmatyce działań niż grze interesów (w tym przeciwnika) i wzajemnych pretensji.
Wszelkie wypracowane wspólnie przez wojsko i media sposoby współpracy mają bowiem w interesie społecznym doprowadzić do zlikwidowania lub ograniczenia barier i zakłóceń procesu informowania społeczeństwa o udziale polskich żołnierzy w operacjach militarnych prowadzonych poza granicami kraju.
Red.: Który z etapów misji był, według Pana, najtrudniejszy pod względem komunikacyjnym? I z czego wynikały te trudności?
DK: Najtrudniejszym zadaniem po zakończeniu każdej wojny, tej w Iraku również, jest przekonanie społeczeństwa, że uzyskane w niej korzyści przewyższają poniesione koszty. Zakończenie głównych działań wojennych w Iraku ogłoszono 1 maja 2003 roku. Cele sił koalicji zostały osiągnięte – wojska Saddama Husajna zostały rozbite, ludność Iraku uwolniono od terroru, wspólnota międzynarodowa zaczęła się stopniowo angażować w program odbudowy, sąsiednie państwa mogły cieszyć się pokojem u swoich granic. Wtedy, pięć lat temu, społeczność międzynarodowa oczekiwała, że od tej chwili w Iraku zapanuje powszechny pokój, miłość, ład i porządek, że nastąpi totalne pojednanie ludności cywilnej z siłami koalicyjnymi, a świat będzie miał zapewnione warunki do bezpiecznego rozwoju. Stopień i szybkość przebiegu tego procesu były dla ludzi i mediów wyznacznikiem skuteczności działania polityków i sił zbrojnych koalicji.
Tymczasem konflikt zbrojny rzadko kończy się z chwilą ogłoszenia jego zakończenia przez zwycięską stronę. Zazwyczaj rozpoczyna się wtedy tzw. wojna we mgle – jak to określił ponad 130 lat temu gen. von Moltke. Przy ciągle działających siłach oporu, aktach terroru, zamachach bombowych, walce o władzę między różnymi frakcjami politycznymi i religijnymi, wpływach sił zewnętrznych i towarzyszącym temu wszystkiemu cierpieniu ludności cywilnej – niezmiernie trudno jest przekonać media, a za ich pośrednictwem społeczeństwo, że n a p r a w d ę stopniowo osiągane są pozytywne rezultaty. A że natura mediów nakazuje im eksponowanie zjawisk tragicznych, ale widowiskowych, w relacjach prasowych, a zwłaszcza telewizyjnych rzadko pojawiają się informacje czy zdjęcia z otwarcia szkoły, szpitala lub uruchomienia elektrowni. To liczba zamachów, a nie liczba wyszkolonych irackich policjantów, zbudowanych szkół, wykopanych studni stanowi kryterium oceny przebiegu procesu normalizacji, trwającego w Iraku.
Polscy żołnierze, służący w tym kraju przez 5 lat, trafili więc na najtrudniejszy pod względem komunikacyjnym etap. Podobnie wygląda sytuacja w Afganistanie oraz – od niedawna – w Czadzie. Pamiętajmy jednak, że istota wysiłku żołnierzy nie polega na tym, aby z niesienia pomocy ludności cywilnej tych krajów i walki zbrojnej z tymi, którzy tej pomocy – z różnych powodów – nie chcą – uczynić główny temat doniesień medialnych.
Red.: Jak wyglądały kontakty polskich żołnierzy z Irakijczykami, czy polska misja potrafiła nawiązać z nimi poprawne relacje? Ppłk D. Kacperczyk
Ppłk Dariusz Kacperczyk, rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych RP: Irak nie był pierwszym krajem arabskim, do którego w ramach misji pokojowych trafili polscy żołnierze. Ponad 55-cio letnia tradycja udziału w misjach i zdobyte doświadczenie pozwoliły na odpowiednie przygotowanie żołnierzy wyjeżdżających do Iraku. Jeżeli dodamy do tego naszą słowiańską naturę, serdeczność i otwartość mamy w zasadzie kompletny obraz współpracy.
Najistotniejsze elementy, które warunkowały dobrą współpracę to przede wszystkim zrozumienie różnic kulturowych i religijnych i szacunek dla tradycji i odmienności kulturowej. Jakkolwiek może to brzmieć mało wiarygodnie, w kraju częściej widzimy brak tolerancji dla inności, w Iraku trudno było o żołnierza, który deklarował jawną wrogość dla Irakijczyków. W mojej ocenie przeważała postawa zainteresowania, a nawet w pewnym sensie zrozumienia dla dramatycznej czasami sytuacji socjalnej i bezpieczeństwa.
W biurze prasowym Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe w charakterze tłumaczy pracowało trzech Irakijczyków. Szczególnym wyzwaniem był dla nas Ramadan. W tym czasie zmienialiśmy czas ich pracy i często własne przyzwyczajenia: unikaliśmy picia i jedzenia w czasie, kiedy przebywaliśmy razem w biurze. W czasie Ramadanu organizowaliśmy również konferencje prasowe. Wtedy priorytetem było odpowiednie przygotowanie sali, ukrycie np. wody i soków, tak żeby można było z tego skorzystać a jednocześnie niepotrzebnie nie prowokować poszczących w tym czasie gości.
Przykładem współpracy z ludnością lokalną były bardzo dobre stosunki z szejkami. W kraju, gdzie hierarchia klanowa jest często ważniejsza od oficjalnej ma to kolosalne znaczenie. Codziennością były wizyty szejków z terenów naszej odpowiedzialności. Wzajemna pomoc i wymiana informacji przyczyniały się również do poprawy bezpieczeństwa naszych żołnierzy. Oczywiście nie można przyjąć założenia, że ponad 15 000 żołnierzy, którzy wzięli udział w irackiej misji postępowało w ten sposób. Na pewno jednak było to generalną zasadą, a obraz polskiego żołnierza, jaki pozostanie wśród tych Irakijczyków, którzy się z nami zetknęli pozostanie pozytywny.
Red.: Czy były jakieś elementy, które ułatwiały polskiej misji wykonywanie swoich zadań w Iraku?
Ppłk Dariusz Kacperczyk: Jak wspomniałem wcześniej, przede wszystkim wcześniejszy kontakt z kulturą i religią, który był wykorzystywany w przygotowaniu żołnierzy wyjeżdżających na misję. Sposób naszego postępowania i postawa wobec Irakijczyków – polscy żołnierze nigdy nie występowali z pozycji siły. Wreszcie, poza działalnością typowo operacyjną, czyli patrole, punkty kontrolne itp. prowadziliśmy bardzo wiele akcji o charakterze pomocy humanitarnej. Nasza działalność w obszarze współpracy cywilno – wojskowej (ang. Civil Military Cooperation – CIMIC), projekty pomocowe realizowane na rzecz tej najbardziej potrzebującej ludności cywilnej dawały niesamowity handicap w relacjach bezpośrednich. Przypomnę, że w trakcie 5 lat obecności zrealizowaliśmy ponad 3 200 takich projektów na łączną sumę ponad 172 milionów dolarów. Taką działalność prowadził również polski szpital wojskowy organizując tzw. „białe dni” dla Irakijczyków, którzy mogli wtedy skorzystać z pomocy lekarzy.
Obraz sytuacji w Iraku, który można śledzić w polskich mediach zasadniczo różni się od stanu faktycznego. Południowe dzielnice Iraku, w których stacjonowali nasi żołnierze były odsunięte od wielkiej polityki. Tam dzieci biegają boso, a przychodnie, szkoły i przedszkola urągają zasadom higieny. Ludziom potrzebny jest spokój i zapewnienie podstawowych środków do życia. Dlatego nasza pomoc była dla nich tak ważna i chociaż nie zelektryfikowaliśmy całej prowincji, to podłączenie do generatora jednej wioski ma tam nie mniejsze znaczenie. Daje bowiem ludziom prąd 10 godzin na dobę, a nie dwie.
Red.: Jak wygląda proces przygotowania osób, informujących o śmierci lub wypadku żołnierzy ich rodziny?
Ppłk D. Kacperczyk: To niewątpliwie najtrudniejsze zadanie, jakie może spotkać żołnierza. Zawsze jest to zespół, który składa się z dowódcy jednostki lub jego przedstawiciela, lekarza, psychologa i kapelana wojskowego. Jest tam również żołnierz, który od tego dnia jest odpowiedzialny za wszelka pomoc udzielaną rodzinie żołnierza. Zdarzało się i tak, że psycholog pozostawał na kilka dni w domu rodziny, na ich życzenie.
Przygotowanie do tak ważnego zadania jest niezwykle trudne. Zawsze bowiem wygląda to inaczej, inna jest reakcja rodziny, nie ma gotowego scenariusza i schematu zachowań. Można spodziewać się wszystkiego, dlatego też przed wyjazdem z jednostki zbiera się możliwie dużo informacji. Począwszy od szczegółowego przebiegu zdarzenia i okoliczności wypadku, po sytuację rodzinną żołnierza. Psychologowie są szkoleni w zakresie interwencji kryzysowej, pozostali odpowiadają w swoich kompetencjach. Do jednostek wojskowych zostały przesłane wytyczne jak należy przygotować ludzi wyjeżdżających do rodzin. Szkolenia i przygotowania są niezmiernie ważne, jednak w takich sytuacjach zwyczajnie ludzka empatia i poszanowanie cierpienia rodziny żołnierza.
Red.: Jaki wizerunek Polski i Polaków pozostanie w tamtym rejonie świata po zakończeniu misji?
Ppłk D. Kacperczyk: Jeszcze przed zakończeniem misji pojawiały się w mediach głosy krytykujące nasz udział w operacji w Iraku i dyskredytujące polskich żołnierzy i ich osiągnięcia w tej misji. Jakiekolwiek będę medialne oceny i komentarze, w wielu przypadkach głoszone przez osoby, które nigdy tam nie były lub opierające się na internetowych postach i anonimowych opiniach, podkreślić należy, że z wojskowego punktu widzenia wykonaliśmy swoje zadanie.
Co więcej, zrobiliśmy to z poszanowaniem praw, tradycji i kultury ludzi tam mieszkających. Jasne, że nie żegnały nas tłumy wiwatujących i opłakujących nasz wyjazd Irakijczyków. Ale żegnaliśmy się w przyjacielskiej atmosferze, pozostawiając po sobie opinię wiarygodnego partnera.
Pozostaje po nas ponad 30 tysięcy wyszkolonych żołnierzy, policjantów i funkcjonariuszy straży granicznej, tony przekazanych darów i pomocy, dzieci leczone w Polsce, hektary terenów oczyszczonych z niewybuchów i jeszcze wiele innych obszarów, w których zaznaczyliśmy swoją obecność.
Na wizerunek polskiego żołnierza po Iraku każdy z pełniących tam służbę pracował cały czas. Każde spotkanie, uścisk dłoni i serdeczny uśmiech w spotkaniach z lokalną ludnością miał i ma znaczenie. Wszyscy wiemy, że nie ma rzeczy białych i czarnych. Podobnie jest i w przypadku Iraku. Można odnaleźć ludzi, którzy nie powinni tam jechać, bo nie rozumieją idei misji pokojowej. To jednak marginalna mniejszość, którą dostrzegali inni żołnierze i ją piętnowali. Ja wiem, że ci, którzy spotkali się ze mną będą polskiego żołnierza pamiętać dobrze. Wiem też, że tak może powiedzieć znacząca większość polskich żołnierzy pełniących służbę w Iraku. To pozwala mi sądzić, że jak nastanie tam pokój i pojedziemy tam zwiedzać kolebkę cywilizacji przyjmą nas z otwartymi ramionami i będą pamiętać naszą pomoc.
Rozmawiała Paulina Szwed-Piestrzeniewicz