Redakcja: Dlaczego Pan, dziennikarz pracujący dla mediów katolickich i solidarnościowych zdecydował się zostać rzecznikiem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który wywodził się przecież z zupełnie innego środowiska politycznego?
Antoni Styrczula: Pracę u prezydenta Kwaśniewskiego potraktowałem jak wyzwanie aczkolwiek nie bez pewnych oporów. Przed podjęciem decyzji zadzwoniłem do nieżyjącego już dziś profesora Lecha Falandysza z prośbą o radę. Powiedział mi wtedy –„Przyjmij tę propozycję. Będąc w środku zobaczysz, jak powstają decyzje polityczne. Weźmiesz udział w tworzeniu historii”.
Dziennikarz widzi tylko skutki tych decyzji, ja chciałem dowiedzieć się, jak powstają. A co do moich przekonań politycznych. Zawsze były centrolewicowe m.in. byłem w grupie osób zakładających na Politechnice Warszawskiej ROAD (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna).
Red.: Czy praca w roli rzecznika prezydenta PR to było trudne zadanie? Jakie wyzwania pojawiły się przed Panem? Czy dekadę temu rzecznik prasowy także zajmował się wizerunkiem i PR-em głowy Państwa? Jaka była świadomość tych aspektów komunikacji w Kancelarii Prezydenta?
AS: Tak.W 1996 roku nie było w Polsce szkół kształcących na kierunkach komunikacja społeczna. Wiedzę i doświadczenie zdobywało się na drodze prób i błędów. Sporo podpatrzyłem w USA gdzie przez miesiąc obserwowałem, jak funkcjonują biura prasowe Białego Domu, Departamentów: Obrony i Stanu oraz administracji lokalnej.
Najważniejsze cele, jakie stawiało wtedy przed sobą otoczenie prezydenta Kwaśniewskiego to: realizacja jego wyborczej obietnicy, że będzie „prezydentem wszystkich Polaków” i poprawa notowań po bardzo burzliwej kampanii wyborczej. Oba – sądząc po notowaniach prezydenta Kwaśniewskiego w 1998 roku – udało się w dużej mierze zrealizować.
Red.: Jak radziło sobie biuro prasowe i Pan z domniemaniami o nadużywanie alkoholu przez prezydenta w trakcie oficjalnych wizyt?
AS: W tamtym czasie nie było prasowych doniesień o „słabościach” Aleksandra Kwaśniewskiego. Może raz – po wizycie prezydenta na Białorusi i to w bardzo zawoalowanej formie. To świadczy o tym, że potrafiliśmy sobie radzić z takimi sytuacjami kryzysowymi.
Red.: Czy były prowadzone jakieś działania z zakresu marketingu politycznego lub plan zarządzania wizerunkiem Aleksandra Kwaśniewskiego? Pytam w kontekście wystąpienia prezydenta w reklamie komercyjnej – reklamie mebli. Czy jego doradcy nie widzieli w tym problemu? Czy to prawda – jak sugeruje Wprost – że udział Kwaśniewskiego w reklamie był powodem Pana odwołania?
AS: Od początku prezydentury były prowadzone działania z zakresu marketingu politycznego. Funkcjonował zespół doradców prezydenta, który analizował rozmaite informacje i opracowywał warianty scenariuszy wydarzeń politycznych oraz przygotowywał propozycje działań politycznych i komunikacyjnych dla prezydenta i jego najbliższych współpracowników. Tak było m.in.: przed referendum na temat powszechnego uwłaszczenia Polaków, ratyfikacją konkordatu, pielgrzymkami Jana Pawła II czy referendum konstytucyjnym. Zawsze jednak punktem wyjścia była wizja prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i jej cele zaprezentowane w kampanii wyborczej oraz w ważnych wystąpieniach publicznych.
Jeśli zaś chodzi o tzw. „sprawę reklamy mebli Forte”. Cieszę się, że to pytanie pojawiło się. Dzisiaj, po prawie 12 latach, mogę już – po raz pierwszy – powiedzieć wszystko, na podstawie dokumentów które zachowałem.
Prośba od agencji reklamowej „Forum” z Wrocławia dotycząca wykorzystania wizerunku Prezydenta Kwaśniewskiego w reklamie mebli firmy „Forte” wpłynęła do kancelarii 19 listopada 1997 roku podczas mojej nieobecności w Polsce. Towarzyszyłem bowiem prezydentowi w oficjalnej podróży do Chin.
Autorzy kampanii reklamowej chcieli wykorzystać w niej nie jedno a trzy zdjęcia: prezydenta, premiera Jerzego Buzka i Sejmu. Głównym przesłaniem kampanii było hasło że prezydent, premier i parlament powinni być „zadowoleni” z faktu, że polskie firmy otwierając, tak jak Forte, swoje biura w Japonii i Chinach stają się coraz bardziej konkurencyjne i ekspansywne na rynkach azjatyckich.
Od początku uważałem, że wizerunek prezydenta może być wykorzystany w tej reklamie tylko pod warunkiem wyrażenia zgody przez pozostałe dwie instytucje – to jest premiera i Sejm), bo wtedy cała kampania mogłaby być odebrana jako promocja polskiego eksportu. Tym bardziej, że już raz Aleksander Kwaśniewski, wraz z prezydentami Jelcynem i Clintonem, pojawił się w reklamie firmy Interhome z Zurychu.
Rozmawiałem nawet o tej propozycji reklamowej z ówczesnym rzecznikiem rządu, jednak nie uzyskałem wiążącej odpowiedzi, jaka będzie decyzja Kancelarii Premiera. 24 listopada 1997 roku moja ówczesna zastępczyni otrzymała polecenie „zajęcia się sprawą”, co w świetle obowiązujących w kancelarii głowy państwa procedur oznaczało dalszą analizę wniosku agencji „Forum”, a przede wszystkim uzyskanie opinii doradców. Stało się jednak inaczej. Tego samego dnia komplet materiałów wraz z jej odręczną , pisemną prośbą do prezydenta o decyzję trafił na biurko…Aleksandra Kwaśniewskiego, który na piśmie przewodnim pisemnie wyraził swoją zgodę. Ten podpis poniekąd związał mi ręce.
Medialna burza rozpętała się po publikacji reklamy w „Rzeczpospolitej” na początku lutego 1998 roku.
Adam Michnik 3 lutego 1998 roku jako pierwszy krytykuje Kwaśniewskiego za udział w reklamie.
Początkowo prezydent nie widział nic niestosownego w tej reklamie i traktował ją jako element promocji gospodarczej Polski, w którą – jego zdaniem – głowa państwa powinna się angażować. Zmienił zdanie i publicznie zapowiedział „poszukanie i ukaranie winnych”, kiedy „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że w firmie „Forte” pracuje szwagier Jolanty Kwaśniewskiej i jego ojciec. W tej sytuacji nie widziałem już żadnych możliwości pracy na stanowisku rzecznika prezydenta i w maju 1998 roku, po rozmowie z Aleksandrem Kwaśniewskim, odszedłem z kancelarii za porozumieniem stron, choć proponowano mi inne rozwiązania.
Red.: Po pracy dla Aleksandra Kwaśniewskiego wrócił Pan do mediów. Jak to się stało, że – na krótko – trafił Pan do Home&Market. Dlaczego nie chciał Pan zostać w mediach, a zajął się promocją gospodarczą w ramach PAIiIZ, a później konsultingiem z zakresu PR-u.
AS: W mediach osiągnąłem już wiele i kolejne zmiany miałyby charakter ilościowy, a nie jakościowy. Poza tym lubię podejmować kolejne wyzwania.
Red.: Minęło już ponad 10 lat od czasu, kiedy był Pan rzecznikiem Aleksandra Kwaśniewskiego. Czy obserwując już z boku pracę reprezentantów prezydentów: Kwaśniewskiego, a później Kaczyńskiego – widzi Pan jakieś zmiany w stylu pracy rzeczników najważniejszych polityków państwa? Co się zmieniło – na lepsze, co na gorsze?
AS: Niewiele wiem o pracy ministra Łopińskiego (kolejnego rzecznika prezydenta Kaczyńskiego – przyp. red.), bo jest prawie niewidoczny w mediach. Z kolei rzecznik prasowy rządu, minister Paweł Graś jako polityk jest – moim zdaniem – bardziej specjalistą od propagandy niż od komunikacji społecznej.
Red.: Obecnie Lech Kaczyński rzecznika nie ma, przez ponad rok nie miał go także premier Donald Tusk. Jak Pan sądzi, czy wobec tego prezydent lub inna ważna osoba w państwie w ogóle potrzebuje rzecznika, a może bez takiego reprezentanta można się obyć?
AS: Niewątpliwie prezydent Kaczyński bardziej potrzebuje sprawnego, medialnego rzecznika Prasowego, niż premier Donald Tusk, który umie sobie radzić nawet w najtrudniejszych sytuacjach.
Rozmawiała Aleksandra Łuczak