PRoto.pl: Ostatnio pojawił się zarzut, że decyzja o rozwoju energetyki jądrowej w Polsce została podjęta bez konsultacji, tak jakby to była prywatna sprawa premiera Tuska, a nie wszystkich Polaków. Jak ocenia Pan kampanię na rzecz promocji atomu – czy atom w Polsce ma dobry PR? Czy Polak jest dostatecznie dobrze poinformowany?
Jacek Winiarski, rzecznik prasowy Greenpeace: To była arbitralna decyzja polityczna rządu nieoparta na racjonalnych gospodarczych przesłankach. Główny problem w tym, że nie wynika ona z rzeczywistych potrzeb polskiej energetyki, a zapadła w celu osiągnięcia celów wizerunkowych. Przecież rząd wie, że ta elektrownia nie ma szans powstać przed 2020 r. a już w połowie tej dekady Polska będzie potrzebować dodatkowych mocy energetycznych. W tak krótkim terminie można je zapewnić, realizując inwestycje w energetykę odnawialną, a przede wszystkim modernizując polski system energetyczny. Niewiele się o tym mówi, ale obecnie kilkadziesiąt procent energii tracimy na samym etapie produkcji i jej przesyłach. Dlatego też tworzenie dodatkowych mocy jest jak wlewanie wody do dziurawego wiadra. Zdecydowanie korzystniejsze dla nas wszystkich byłoby rozproszenie źródeł pozyskiwania energii i zbudowanie systemu inteligentnych sieci przesyłowych. Brzmi skomplikowanie, prawda? Rząd też o tym wie, dlatego woli mówić o „nowoczesnej” energii pochodzącej z atomu, o dołączeniu naszego kraju do atomowego klubu, w świetle fleszy rozpocząć budowę a później przeciąć wstęgę.
Jeśli chodzi o kampanię promocyjną energetyki jądrowej, to jest oburzające, że w ogóle coś takiego ma mieć miejsce. Tak poważnej i skomplikowanej sprawy w ogóle nie powinno traktować się w kategoriach PR. Rząd podjął decyzję o jej przeprowadzeniu dla ww. celów wizerunkowych. Przecież to będzie zwykła propaganda, odwołująca się do najczarniejszych aspektów PR. Co to za informacja, jeśli z góry założono, że jej celem jest przekonanie Polaków do atomu w oparciu o tendencyjnie wybrane fakty i dane. Dostając jedynie informacje o zaletach tej technologii i przemilczeniu jej licznych wad, Polacy za jakiś czas będą po prostu zmanipulowani, a nie poinformowani. W takich chwilach wstydzę się, że reprezentuję ten zawód.
PRoto.pl: Pytaliśmy ostatnio Sebastiana Włodarskiego, czy nie uważa, że w związku z ostatnimi tragicznymi wydarzeniami w Japonii, Ministerstwo Gospodarki nie powinno rozpisać na nowo przetargu na promocję atomu w Polsce. Odpowiedział, że nie. Jaka jest Pańska opinia?
J.W.: Tak, jak mówiłem. Samo sformułowanie „promocja atomu” w Polsce jest skandalem. Albo informujemy uczciwie pokazując za i przeciw oraz wskazując alternatywy, albo nie róbmy tego w ogóle. Inaczej decyzja Polaków w ewentualnym referendum będzie oparta na wątłej wiedzy, a PR znów będzie kojarzony z manipulacją opinią publiczną. Mówimy o 20 mln. zł. z budżetu Państwa. Agencje PR z pewnością ostrzą sobie na nie zęby. Apeluję, aby nie zapominać przy tym o elementarnej etyce i mieć w tyle głowy to, że jeśli coś by poszło nie tak, to wszyscy słono za to zapłacimy, także pracownicy agencji, która wygra przetarg. Odpowiadając na pytanie – to nie przetarg powinien zostać rozpisany na nowo, ale ponownie powinien być przemyślany sam pomysł budowy elektrowni atomowej w Polsce.
PRoto.pl: Greenpeace domaga się przedłużenia konsultacji Programu Energetyki Jądrowej. Jeśli nie uzyska zgody – mówi się, że złoży doniesienie do Brukseli. Jak teraz wygląda sytuacja?
J.W.: Te konsultacje to była farsa. Pierwotnie miały trwać jedynie 2 tyg. Na skonsultowanie 1200 stron dokumentów. Po licznych skargach organizacji pozarządowych, w tym Greenpeace, oraz dużej grupy naukowców i ekspertów, zostały przedłużone do 3 miesięcy. Właśnie się skończyły, dlatego mogę stanowczo powiedzieć, że Program Polskiej Energetyki Jądrowej i jego ocena oddziaływania na środowisko, to jakiś koszmarny żart. Mamy wrażenie, że były pisane „na kolanie”. Zaledwie kilka dni temu informowaliśmy media o tym, iż eksperci Greenpeace znaleźli w nich masę błędów i nieścisłości. Niektóre z zawartych w nich informacji pochodzą z nieaktualnych broszur reklamowych zagranicznych firm energetycznych, nieraz bez podania źródła. Brakuje w nich także analizy wariantów alternatywnych, w tym także tych, które zakładają brak potrzeby budowy elektrowni jądrowej. Nie ma tam odpowiedniej analizy kosztów związanych z wystąpieniem poważnego wypadku w elektrowni atomowej. Jest to szczególnie ważne po doświadczeniach katastrofy w Fukushimie, gdzie wstępne szacunki wskazują na koszty rzędu dziesiątek miliardów Euro. Tego typu strategiczne dokumenty nie mogą być tworzone w pośpiechu metodą kopiuj-wklej, bo od nich ma zależeć przyszłość, bezpieczeństwo i koszty, które Polska poniesie. Dokument ten powinien zostać stworzony od nowa w sposób profesjonalny i rzetelny. Ministerstwo Gospodarki powinno dać jego autorom realistyczny termin na sporządzenie analiz, a nie jak to się stało tym razem, raptem 30 dni. Jeśli kiedyś dojdzie do budowy elektrowni atomowej w oparciu o ten program, to jest się czego bać. Co do skargi do Brukseli – nigdy o tym nie wspominaliśmy, ale dziękuję za podsunięcie pomysłu.
PRoto.pl: Odsuwanie kampanii informacyjnej ze względu na nastroje i emocje nasz poprzedni rozmówca porównał do odsuwania koniecznej wizyty u dentysty ze względu na to, że jest np. pochmurny dzień. Co zwykły odbiorca kampanii zyska na czasie?
J.W.: Pan Włodarski jako przedstawiciel sektora energetycznego traktuje kampanię PR jako konieczność. Już sam ten fakt jest nieporozumieniem. Wspomniałem już, że należy cofnąć się o krok, przeanalizować warianty alternatywne. Wtedy okaże się, że elektrownia atomowa nie jest potrzebna, podobnie i kampania PR. Porównanie Pana Włodarskiego jest poza tym nie na miejscu. Tragedia w Japonii to coś więcej niż pochmurny dzień. To niebezpieczny wzrost promieniowania w wielu miejscowościach, w których żyją ludzie, ewakuacja dziesiątek tysięcy mieszkańców, gigantyczne skażenie środowiska i żywności, ogromne koszty, niepewna przyszłość. Ten wypadek obnażył z ogromną siłą słabości energetyki jądrowej i uwidocznił niebezpieczeństwa z nią związane. Japońskie elektrownie atomowe były dotąd podawane jako wzór. Miały być szczytem osiągnięć technologicznych, odpornym na trzęsienia ziemi i co? Nie zadziałał system chłodzenia, czyli podstawowe zabezpieczenie. Ludzie mają prawo czuć się zaniepokojeni i zadawać pytania.
PRoto.pl: Jak chce Pan walczyć z tymi, którzy nie zgadzają się z Pana poglądem, iż elektrownie atomowe są zbyt niebezpieczne, a w konsekwencji nieopłacalne?
J.W.: To nie jest mój pogląd. To w ogóle nie jest pogląd, tylko wniosek wynikający z rzetelnych analiz ekspertów, którzy nie są powiązani interesami z sektorem energetycznym. Wystarczy chociażby wspomnieć nazwisko byłego Ministra Środowiska prof. Maciej Nowickiego czy prof. Władysława Mielczarskiego z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej. Lista autorytetów, które podważają opłacalność energetyki jądrowej jest długa. Nie zamierzamy z nikim walczyć. Greenpeace jest organizacją kampanijną i zamierzamy prowadzić działania metodami, jakich używamy na co dzień, tzn. informowaniem, pracą z mediami, rozmowami z politykami. Oczywiście będziemy też promować alternatywy, tzn. odnawialne źródła energii i efektywność energetyczną.
Gdy mówimy o niebezpieczeństwie i nieopłacalności energetyki jądrowej to należy te dwie rzeczy rozróżnić. Już od dawna komunikujemy i będziemy komunikować najważniejsze problemy np. odpadów radioaktywnych. Nikt nie mówi głośno o tym, że ludzkość nie znalazła do tej pory bezpiecznego sposobu na ich ostateczne przechowywanie. Wszystkie składowiska są tymczasowe i nikt nie ma pomysłu jak je zabezpieczyć na tysiące lat, bo tak długo pozostaną radioaktywne. Warto podkreślić, że problemem jest także samo zabezpieczenie elektrowni atomowych na wypadek np. ataku terrorystycznego. Wejście na teren takich obiektów i wywieszenie transparentów na reaktorach nie było problemem dla aktywistów Greenpeace w wielu krajach świata. Greenpeace to organizacja pokojowa, nie stosująca przemocy, ale co by było gdyby na taki pomysł wpadli np. przywódcy Al Kaidy…
Jeśli chodzi o nieopłacalność, to istnieje wiele analiz mówiących o tym, że jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie koszty, w tym koszty obsługi ogromnego kredytu, ubezpieczenia i przechowywania odpadów, to bilans wypada bardzo nieciekawie. Pokazują to np. analizy międzynarodowych agencji ratingowych. Ostatni raport agencji Moody’s Corporation Finance, która doradza biznesowi na całym świecie, wskazuje, że opłacalność elektrowni atomowej w całym cyklu jej eksploatacji oznacza sprzedaż energii po cenie minimalnej 15 centów USD za KWh, a więc więcej niż obecnie na polskim rynku wynosi cena energii wiatrowej (ok. 36 gr na KWh). Co więcej, koszty związane z budową, utrzymaniem i zamknięciem elektrowni atomowych systematycznie rosną, tymczasem energetyka wiatrowa i biomasa wraz z postępem technologicznym są coraz tańsze. Szacuje się, że w roku 2020 energetyka wiatrowa będzie konkurencyjna w stosunku do energetyki konwencjonalnej bez dodatkowego systemu wsparcia. I to nie są dane Greenpeace, a prognozy samej Komisji Europejskiej.
PRoto.pl: Bywa, że działania, jakie po katastrofie w Japonii podjęli Niemcy czy Amerykanie, są uznawane za wychłodzenie nastrojów społecznych i swoiste placebo. Zgadza się Pan?
J.W.: Przez kogo? Ja słyszałem o tym tylko w wywiadzie Włodarskiego, który jako rzecznik Czeskiego Przedsiębiorstwa Energetycznego ma osobisty interes w głoszeniu takich tez. Elektrownie atomowe w obu tych krajach nie należą do najmłodszych, więc w dobie zmieniającego się klimatu i nieprzewidywalnych anomalii pogodowych, mogących doprowadzić do tak niewyobrażalnych katastrof, jak ta w Japonii, lęk taki jest jak najbardziej uzasadniony. Amerykanie są ponadto progresywnym narodem i zdają sobie sprawę, że najbardziej przyszłościową energią jest tzw. zielona energia. Było to jedno z haseł, dzięki któremu Barack Obama wygrał wybory. W Niemczech od dawna trwa debata o wycofaniu się z energetyki jądrowej. Tragedia w Fukushimie tylko ją aktywowała. Właściwie to Niemcy już zdecydowali o tym kierunku. To nie jest kwestia „czy”, ale „kiedy” zakończą ten proces. Nasi zachodni sąsiedzi ze źródeł odnawialnych uzyskują już w tej chwili ponad 15% energii i ta liczba rośnie. Nie zapominajmy też, że ludzie czują, iż oficjalne komunikaty, jakie słyszą w mediach, co rusz okazują się fałszywe. To potęguje lęk. Od trzech tygodni słyszymy uspokajające wypowiedzi na temat awarii w Fukushimie i co rusz rzeczywistość je dementuje, a przedstawiciele firmy TEPCO, zarządzającej tym obiektem, ciągle za coś przepraszają. Ludzie zorientowali się, że sytuacja wcale nie jest pod kontrolą. Zapewniam, że gdyby informacje o niebezpieczeństwach związanych z energetyką jądrową przebijały się do polskich mediów, ten sceptycyzm społeczny byłby jeszcze większy. Za takie informacje nikt jednak nie płaci 20 mln. zł. i nasi dziennikarze nie wydają się być nimi zainteresowani. Czy ktoś słyszał np. o radioaktywnym wycieku we francuskiej Szampanii kilka lat temu, kiedy to doszło do skażenia okolicy i wód oceanicznych? Czy ktoś wie, że podczas budowy elektrowni Olkiluoto 3 w Finlandii, tamtejszy urząd kontroli stwierdził już ponad 3000 naruszeń zasad bezpieczeństwa. Budowa opóźnia się już o 3,5 roku i przekracza budżet o 60 % czyli prawie 2 miliardy euro? Przypomnę, że taki właśnie reaktor ma powstać w Polsce. Tylko, że nikt jeszcze go nie zbudował i nawet tak bogaty i zorganizowany naród jak Finowie ma z tym problem. Jeśli czytają nas dziennikarze, to namawiam do kontaktu ze mną. Mamy sporo takich danych…
PRoto.pl: W naszym kraju strony wydają się być mocno podzielone. Jak odnosi się Pan do opinii w stylu “Greenpeace jest rzecznikiem Rosji”?
J.W.: A Ślązacy to niemiecka 5-ta kolumna, tak? To absurdalne oskarżenia w tabloidowym stylu. Równie dobrze można by to powiedzieć o rządzie, bo np. pozwala na import węgla z Rosji, swoją drogą paliwo jądrowe też prawdopodobnie sprowadzalibyśmy stamtąd. Takie stwierdzenia powstają w myśl zasady „jak się chce psa uderzyć to kij się zawsze znajdzie”. Słyszałem to też w czasie kampanii na rzecz ratowania Rospudy, i co – na koniec okazało się, że mieliśmy rację. Moi koledzy z amerykańskiego Greenpeace też kiedyś słyszeli to samo natomiast ci z Greenpeace Russia, bywali nazywani agentami CIA. Głos organizacji pozarządowych w rozwiniętych społeczeństwach obywatelskich jest traktowany poważnie i są one istotnym elementem debaty publicznej. W Polsce często jesteśmy obsypywani stekami epitetów. Oby kiedyś nie okazało się, że i w przypadku awaryjności elektrowni atomowej mieliśmy rację. Gdyby w Polsce doszło do atomowej tragedii, żadna to będzie dla nas pociecha.
PRoto.pl: Jak Pan sądzi, dlaczego Polacy są sceptyczni wobec tej technologii? Czegoś zabrakło w dotychczasowej komunikacji, czy może to ciągle efekt Czarnobyla – widma przeszłości?
J.W.: Problem w tym, że nie są sceptyczni. Kampania rządowa jest skuteczna. Jeszcze niedawno wyniki badań opinii publicznej dawały przewagę przeciwnikom atomu. Teraz to się zmienia, pamięć o Czarnobylu zanika i wyniki badań oscylują w granicach 60 % – 40 % dla jej zwolenników. Spora jest grupa niezdecydowanych. Jeśli agencja, która dostanie te 20 mln., zrealizuje kampanię z powodzeniem, to za jakiś czas okaże się, że 80% Polaków jest za tą formą pozyskiwania energii. Tylko, czy w ten sposób rozwiążemy problemy energetyczne Polski i zapewnimy sobie bezpieczeństwo energetyczne? Z pewnością nie. Co najwyżej premier zapewni sobie reelekcję. Ta część, która jest przeciwna, po prostu myśli racjonalnie i nie wierzy w zapewnienia „ekspertów”, którzy z atomu czerpią lub będą czerpać zyski, nie daje sobą manipulować i w przeciwieństwie do rządu potrafi wyciągać wnioski z takich tragedii, jak ta w Czarnobylu i Fukushimie.
rozmawiała: Edyta Skubisz