piątek, 18 października, 2024
Strona głównaPublikacjeWywiad z Jarosławem Gugałą, o publikacji RMF FM i podejściu polskich mediów...

Wywiad z Jarosławem Gugałą, o publikacji RMF FM i podejściu polskich mediów do katastrofy smoleńskiej

PRoto.pl: Czy Pana zdaniem słusznie, że redakcja RMF FM zdecydowała się na publikację stenogramów z Tupolewa?

Jarosław Gugała, dziennikarz i dyplomata, prowadzący główne wydanie „Wydarzeń” w telewizji Polsat: Media w sprawie katastrofy smoleńskiej w Polsce zachowują się od samego początku bardzo nieodpowiedzialnie. Widzimy tutaj dwa główne grzechy. Pierwszy z nich to szukanie sensacji. Nie posiadają własnych możliwości sprawdzenia i zweryfikowania wiedzy i opierają się na swego rodzaju przeciekach, doniesieniach i wygrzebanych nie wiadomo skąd informacjach. Oferują to później publiczności, podbarwiając jednocześnie wagę danej wiadomości. Tak było chociażby w przypadku słynnego artykułu „Rzeczpospolitej”, ale takich przykładów jest oczywiście znacznie więcej.

Prawie wszystko, co dotyczy katastrofy smoleńskiej, jest podlane sosem sensacji. Trudno się zresztą temu dziwić, bo zainteresowanie tym tematem jest tak wielkie, że na tym się robi dobry interes. Jest to haniebne dla misji, jaką powinny spełniać media. Ale tutaj się nikt nie powstrzymuje. Druga przewina mediów w tej sprawie dotyczy ich upolitycznienia. Z katastrofy smoleńskiej utrzymuje się cały segment mediów, które analizują każdy szczególik dotyczący tej katastrofy.  Przedstawiając kolejne spiskowe teorie, zwielokrotniły swoje nakłady. Zarobiły przy tym bardzo dużo pieniędzy, a jednocześnie zaangażowały się w walkę polityczną.  W ślad za tym odpowiedziały inne media, które zajęły się pisaniem o politycznym aspekcie tej sprawy, a nie o okolicznościach katastrofy. Stąd jest w tej chwili takie przekonanie, że sprawa katastrofy nie została wyjaśniona. Że nie dowiedzieliśmy się prawdy. To błędne przeświadczenie jest efektem działań polskich mediów. Były też oczywiście głosy, które merytorycznie zajmowały się tymi sprawami, ale one się po prostu nie przebijały, bo były za mało sensacyjne i nie budziły emocji politycznych.

PRoto.pl: Mam wrażenie, że na podobną rzecz zwróciła uwagę Dominika Wielowieyska podczas swojej audycji. „Absurdalne teorie dotyczące Smoleńska to także zasługa dziennikarzy, którzy powtarzają bezmyślnie »nie wiem, co się stało«” – mówiła w Poranku Radia TOK FM. Skrytykowała przy tym wypowiedź Bogdana Rymanowskiego. Dziennikarz wyznał, że on właśnie jest w grupie ludzi, „którzy wciąż nie wiedzą”.

J.G: Właśnie, a w tej sprawie wiadomo już prawie wszystko. Jeżeli wszystko jest już wyjaśnione, to nie można eksploatować tego tematu, zarabiać na nim. To byłoby nierozsądne z gospodarczego punktu widzenia każdego medialnego przedsięwzięcia.

PRoto.pl: Warszawski oddział SDP w odpowiedzi na publikację RMF FM apelował, by dziennikarze nie brali udziału w politycznym rozgrywaniu katastrofy smoleńskiej..

J.G: W pełni zgadzam się z apelem warszawskiego oddziału, z tym że podpisali się pod nim ludzie, którzy są zaangażowani w dziennikarstwo propartyjne, propagandowe. Oni sami mają na sumieniu bardzo dużo „grzechów” dotyczących robienia sensacji i upolitycznienia całego przekazu dotyczącego katastrofy smoleńskiej. To jest po prostu paranoja. „Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni”  – tak to wygląda. Akurat to środowisko – choć nie ma czegoś takiego jak środowisko dziennikarskie – w tej sprawie powinno milczeć, ponieważ samo ma dużo za kołnierzem.

PRoto.pl: Dziennikarze RMF FM, odpowiadając na częstą krytykę, mówili o interesie społecznym. Czy tą argumentacją, Pana zdaniem, mogą się obronić?

J.G: Ja bym tutaj tego nie bronił w żadnym razie, bo te działania wynikają według mnie z pogoni za sensacją. Nie ma w tym nic dobrego, to jest po prostu czyste zło.

Natomiast faktem jest, że prokuratura  prowadząca śledztwo w tej sprawie komunikuje się z opinią publiczną w sposób bardzo nieudolny. Nie tłumaczy ludziom pewnych rzeczy, albo je tłumaczy w sposób zawiły. To powoduje, że zostaje bardzo duże miejsce dla wszystkich tych, którzy próbują przedstawiać rzeczy w bardzo prosty sposób, albo w sposób podlany pewną sensacją.  Dziennikarze często publikują rzeczy, które przy tym wymagają komentarza, a więc znajomości całego tła, przepisów. Podają wiadomości bez odpowiedniego kontekstu i  interpretują je tak, jak sobie mały Kazio przeglądający prasę wyobraża. To jest po prostu zwyczajna amatorszczyzna. Media są na bardzo niskim poziomie i nie pełnią swojej podstawowej roli, jaką jest wyjaśnianie ludziom świata.

PRoto.pl: Do dyskusji o tym poziomie mediów dochodzi także najnowsza okładka tygodnika „Newsweek”.

J.G: Jest ona typowym tabloidowym zagraniem. Budzi ogromne emocje polityczne i temu ma służyć. Ma powodować polaryzację i ekscytację. W końcu ludzie spolaryzowani, skłóceni, którzy widzą wroga, przeciwnika i jednocześnie są rozemocjonowani, nie podejmują racjonalnych działań. Ta okładka jest wynikiem antypisowskiej narracji, którą przyjął „Newsweek”. To jest złe, bo gazeta, a zwłaszcza tygodnik opinii, nie powinien być zaangażowany politycznie. Powinien być taką platformą, na której bezstronnie analizuje się rzeczywistość. Można mieć oczywiście swoje poglądy i przekonania na temat kogoś, natomiast nie można sugerować takich rzeczy, jakie sugeruje ta okładka. I to jest niestety kolejny obraz, który składa się na pewną całość: kryzys mediów, pogoń za zyskiem, manipulacja polityczna i ekscytacja odbiorców. Nie wiem, dokąd to doprowadzi. Moim zdaniem do niczego dobrego.

Są też poważne media, które na takie rzeczy nigdy sobie nie pozwolą. One stawiają na jakość, dostarczają rzetelnej wiedzy o świecie. Nie są od tego, żeby ekscytować ludzi, wywoływać wojny polsko-polskie albo przyłączać się do jednej lub drugiej bandy politycznej. To wszystko to jest taki dwugłowy smok: jedna strona to komercha – która powoduje skomercjalizowanie, druga to polityka. Ten dwugłowy smok nas zżera od początku wolnej Polski. Jak się odrąbie mu jeden łeb, to zaraz odrasta i tak po prostu dzieje się w nieskończoność. Niestety za każdym razem te łby robią coraz większe i coraz silniejsze.

PRoto.pl: Temat tabloidyzacji mediów przewija się coraz częściej. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest. Ale co zrobić, by było jej mniej?

J.G: Widzę dwa rozwiązania. Muszą się znaleźć ludzie dobrej woli, którzy będą chcieli mieć w Polsce dobre media i będą skłonni te media popierać także finansowo. Do tego dobiorą sobie uczciwych i neutralnych dziennikarzy, którzy nie będą robili ludziom wody z mózgu, epatując pseudosensacjami. To po pierwsze. Po drugie, powinny istnieć media publiczne z prawdziwego zdarzenia, na które wszyscy byśmy się składali jako społeczeństwo. Po to, żeby utrzymać takie wartości, jak: wiarygodność, umiarkowanie, niezaangażowanie polityczne, piękna polszczyzna, świadomość historyczna, background społeczny i inne sprawy, które powinny cechować dojrzałe, prawdziwe media. Wszyscy wiemy, co trzeba zrobić, tylko nie dojrzeliśmy jeszcze do zmiany.  

PRoto.pl: Być może ma na to wpływ także fakt, że od kiedy są media społecznościowe, odbiorcy przyzwyczaili się do szybkiego dostępu do informacji. Ta pogoń „za newsem” przekłada się także na działania mediów tradycyjnych. 

J.G: Tylko, że nowe media nie są tak naprawdę mediami. To są – nazwijmy to – komunikatory, które służą pewnym kołom zainteresowań. Coś ich łączy, więc się po prostu razem skrzykują. Media muszą jednak z natury przyjmować pozycję sędziowsko-oceniającą. Nie powinny być zaangażowane. Mogą oczywiście promować pewne idee, ale to nie jest ich główne zadanie. Podstawowa rzeczą jest utrzymywanie wysokiego poziomu świadomości na różne ważne społeczne i polityczne tematy oraz stwarzanie platformy do debaty politycznej. Media muszą być areną, na której ta debata będzie się odbywać w sposób kontrolowany. To znaczy, one nie mogą być tylko stojakiem do mikrofonu, do którego to każdy może dorzucić, co chce bez absolutnie żadnej kontroli. A to się dzieje właśnie w mediach społecznościowych. Tam każdy  może pisać, co chce i  nikt tego nie sprawdza. Każdy jest tak samo mądry.

Media z prawdziwego zdarzenia wymagają pewnej hierarchii, doświadczenia i czegoś, co jest ich istotą, czyli klejnotu zaufania. Ludzie muszą wierzyć, ze  media dążą do prawdy i nie będą sprzedawać kitu, bo coś reklamują, albo są zaangażowane politycznie. Nawet jeżeli się w czymś pomylą, to będą wykazywały staranność w dążeniu do prawdy. U nas takich mediów jest mało, ale być może nadchodzi czas, w którym będzie trzeba coś z tym zrobić.

PRoto.pl: Czy jest szansa, że kiedyś w medialnej dyskusji o Smoleńsku będzie mniej emocji?

J.G: Dziś – i to dotyczy nie tylko tematu Smoleńska, ale także całej Polski – obraz medialny jest taki, jakbyśmy przeżywali największą katastrofę w dziejach. Wszystko jest złe, jedna wielka tragedia. Rzeczywistość jest zaś taka, ze to najlepszy okres w naszej historii. Nigdy Polska nie była tak bogata, nigdy się tak szybko nie rozwijała, nie była też tak bezpieczna. Tego akurat media nie komunikują. Nie znalazły bowiem sposobu, żeby z tego typu informacji żyć. Widzimy to też na innym przykładzie – służby zdrowia, przy której mówi się o  ciężkim kryzysie. Jest jednak mnóstwo dobrych przykładów na to, że współczesna polska medycyna jest coraz lepiej zorganizowana. Tylko po co o tym komunikować? To samo dotyczy katastrofy smoleńskiej. Rok po katastrofie ukazała się książka, którą Pani serdecznie polecam. Nazywa się „Ostatni Lot”. Jej autorami byli: Tomasz Białoszewski, pilot Robert Latkowski i dwóch dziennikarzy – Jan Osiecki i Mieczysław Prószyński. Napisali raport o przyczynach katastrofy i wszystkie rzeczy, które tam opisali do dziś są aktualne.  W niczym się nie pomylili, podali nawet dokładniejsze dane niż komisje MAK-u i Millera. Czyli można. Ale obok tej publikacji ukazało się mnóstwo innych, które są stekiem bzdur. Pisali je ludzie, którzy się na tym nie znali, ale chcieli zarobić pieniądze albo też byli zaangażowani i próbowali zbijać kapitał polityczny.

Jesteśmy społeczeństwem na dorobku. Pewnych rzeczy dopiero się uczymy, więc na razie to tolerujemy. Jest w Polsce niewiele jeszcze osób, które mają „ból zębów”, gdy czytają polską gazetę. Bo nie mają żadnego wyboru.  Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do tabloidów, bo czytamy je codziennie.

PRoto.pl: A co z SDP? Też do zmiany?

J.G: SPD się właśnie zmieniło. Jakaś grupa przejęła to SDP i oni po prostu sobie rządzą i robią sobie, co chcą. Prezes SDP-u prowadzi partyjne imprezy, co było kiedyś nie do pomyślenia nawet w PRL-u. W tej chwili okazuje się, że można coś takiego zrobić. Oczywiście na te działania oburza się część środowiska. Sprzeciwiają się przeciwnicy PiS-u, ale chwalą je już zwolennicy PiS-u. To jest chore po prostu. Bo my nie jesteśmy dziennikarzami po to, żeby być żołnierzami frontu ideologicznego, jakimiś hochsztaplerami, którzy wmawiają ludziom idiotyzmy i z tego czerpią pieniądze. My powinniśmy pełnić pewną misję, która polega na bezstronnym opisywaniu świata i szukaniu prawdy.  Jeśli chodzi o SDP, to ja nie mam żadnych oczekiwań. Stowarzyszenie zostało zbrukane w ciągu tych ostatnich lat i nie ma w  nim środowiska, autorytetów. Kto głośniej krzyczy, ten ma rację. I z naszymi mediami też tak jest.

Rozmawiała Magdalena Wosińska

 

Zdjęcie: Antonina Gugała

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj