Redakcja PRoto.pl: „Wszystko wskazuje na to, że PiS, będące najlepszą agencją piarowską PO, wykonało dobrą robotę.” – pisał Pan na łamach PRoto.pl. Czy teraz też wykonuje „dobrą robotę”, gdy wszystkie media dyskutują o rozgrywkach personalnych w tej partii? Kto najbardziej zyska na tym zamieszaniu?
Wiesław Gałązka: Zaraz, ale w tej chwili sytuacja jest taka, że obie partie mają wewnętrzne konflikty. Media, powiedziałbym, dość sprawiedliwe zajmują się problemami jednej i drugiej partii. Więc trudno powiedzieć, która partia której „robi dobrze”.
Red.: Czy Pana zdaniem PiS i PO wyjdą z tych konfliktów obronną ręką i te konflikty nie wpłyną negatywnie na ich ogólny wizerunek?
W.G.: Biorąc pod uwagę zdolność naszych wyborców do zapamiętywania, bardzo szybko zapomnimy o tych problemach, które zostaną uregulowane. Uregulowanie to zostanie nagłośnione w ten sposób, aby jak najbardziej wiarygodnie przedstawić sytuację. Zatem jeżeli pan Kaczyński by się pozbył Zbiory to i tak większość jego akolitów będzie uważała, że zrobił dobrze a Ziobro jest zdrajcą. Z kolei w drugą stronę – ze względu na to, że sylwetka pana Schetyny nie zawsze była przedstawiana w sposób pozytywny, to część osób będzie uważała ze Donald Tusk zrobił dobrze i jest przykładem najlepszego polityka odnoszącego sukcesy.
W tej chwili nie mamy już do czynienia z marketingiem wyborczym, tylko marketingiem politycznym. W tym momencie każda partia zmaga się ze swoimi problemami a ta druga patrzy, jak to wykorzystać. A my z kolei nie jesteśmy już w takim stanie podniecenia do jakiego doprowadzały nas sondaże i media przed wyborami, więc w gruncie rzeczy większości z nas to mało obchodzi.
Red.: Szefem klubu parlamentarnego SLD został Leszek Miller. „Stare twarze” powracające do SLD świadczą o odwrocie partii od budowania wizerunku partii młodych i dynamicznych?
W.G.: Tak, powiedziałbym że na najgorszej pozycji na polskiej scenie politycznej stoi właśnie ta partia, ze względu na kłopoty wizerunkowe i personalne. W tej chwili wygląda na to, ze Sojusz nie posiada żadnych kadr. Ich cała kadra mieściła się w jednym kadrze spotu reklamowego.
Red.: Janusz Palikot w radiu Tok.fm przyznał, że nazwa jego ugrupowania była chwytem marketingowym. Wspominał Pan, że jest on politykiem autentycznym. Czy deklaracja Palikota nie zburzy tego wizerunku?
W.G.: W polityce wszystko może być marketingiem. Chwytem marketingowym niewątpliwie było to, na co mało kto zwrócił uwagę: mówimy o partiach wodzowskich, a nie jest napisane, ze PiS to jest partia Jarosława Kaczyńskiego, a PO nie określimy mianem „partia Tuska”. A w przypadku Palikota wiadomo, że jest to ruch poparcia – i pada nazwisko wodza. To był chyba największy majstersztyk. Natomiast to, że stosuje się chwyty marketingowe – przecież chwytów marketingowych uczą się także jego posłowie. Może to dobrze, dzięki temu będą mniej podatni na marketing innych ugrupowań, a poza tym jeśli chcemy grac w jakąś grę, to musimy nauczyć się zasad.
Natomiast to, że Palikot był autentyczny – był autentyczny na tle pozostałych „umarketingowionych” partii. Zresztą nadal większość osób głosujących na niego nie uważa się za oszukanych. Zobaczymy co wskażą badania.
Red.: Wśród posłów formacji Palikota praktycznie wszyscy, poza liderem, nie mają parlamentarnego doświadczenia. Czy jest szansa, że nowi parlamentarzyści odmienią stereotypowy obraz posła?
W.G.: To i tak za mało moim zdaniem, dlatego, że w parlamencie pozostało, w sensie stażu, dużo starych polityków. Są oni, nazwijmy to, zdemoralizowani – bo każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Myślę że ci początkujący posłowie niestety będą coraz bardziej przesiąkać negatywnymi nawykami tamtej grupy. Szkoda, że tak mało jest świeżych ludzi w parlamencie.
To ze, po raz pierwszy znajda się w parlamencie przypomina sytuacje z 1989 roku. Wówczas do parlamentu w znacznej liczbie przyszli ludzie nie mający z nim nic wspólnego. A przecież ten sejm kontraktowy bardzo sprawnie działał. Jeśli ktoś się bierze za politykę to albo ma umiejętności, albo ich nie ma i szybko wypada. Jeśli ma, to szybko się nauczy.
Red.: W tegorocznych wyborach frekwencja wyniosła niecałe 49 proc. Jak przyciągnąć Polaków do urn? Czy jest to w ogóle możliwe?
W.G.: Rzecz tkwi w dwóch sprawach. Po pierwsze Polacy nie nawykli do angażowania się w działalność publiczną czy społeczną. Na co dzień niechętnie bierzemy udział w jakichkolwiek akcjach charytatywnych, natomiast potrafimy dokonać wielkiego zrywu raz w roku przy Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Jesteśmy świetni akcyjnie – czyli wyborczo też jesteśmy nieco bardziej zaangażowani, niż na co dzień w politykę. Niska świadomość obywatelska powoduje ze polityka nas nie interesuje natomiast ci, co tak uważają nie zdają sobie sprawy, że polityka oraz politycy interesują się nimi i patrzą, jak ich wykorzystać. Drugi element to jest zniechęcenie do klasy politycznej. Dlatego na tym tle taki sukces odniósł Ruch Palikota, ponieważ ludzie chcieli kogoś nowego.
Rozmawiał Karol Schwann