Redakcja: Na co powinni zwrócić uwagę PR-owcy rozpoczynający współpracę z fotografami.
Marcin Zawadzki: Mam wrażenie, że ogólnie nie przykłada się zbyt dużej wagi do przygotowania imprez pod kątem ułatwienia pracy fotografom. Pomieszczenia, w których odbywają się eventy dobierane są tak, aby spodobały się klientom, dziennikarzom, natomiast rzadko kiedy zwraca się uwagę na to, jak się będzie w nich pracowało fotografowi. Zdarza mi się pracować w ciemnych, ciasnych pomieszczeniach, w których bez lamp studyjnych bardzo trudno o porządne zdjęcia.
Red: Czy to znaczy, że nie da się zrobić zdjęć w ciemnościach? Fotografowie dysponują przecież przeróżnymi lampami, aparaty są coraz doskonalsze – czy organizatorzy w natłoku obowiązków związanych z organizacją imprez naprawdę muszą myśleć też o fotografach?
MZ: To nie tak, że w ciemnościach, czy ogólnie w trudnych warunkach nie da się zrobić dobrych zdjęć. Problem polega na tym, że często zleceniodawcy nie chcą słyszeć o dodatkowych kosztach, które są związane z zapewnieniem w danym miejscu odpowiednich warunków oświetleniowych. Chcą natomiast dobrych zdjęć – tych dwóch kwestii nie da się pogodzić.
Red.: Jakie są najczęstsze błędy osób odpowiedzialnych za organizację imprez w tym wydarzeń plenerowych przy współpracy z fotografami?
MZ: Uogólniając, najczęściej są to problemy z brandingiem. Z jednej strony wymaga się np. zdjęć ważnych gości na tle brandingu, z drugiej strony brandingu nie ma w wystarczającej ilości, lub jest umieszczony w takich miejscach, że owszem, jest widoczny dla gości, jednak wyjątkowo trudno ująć go w kadrze razem z uczestnikami eventu. A o to przecież w głównej mierze chodzi.
Najczęstszy przypadek: Pianki z logo głównego sponsora imprezy są umieszczone 2.5 metra nad ziemią. Są oczywiście dobrze widoczne, ale kiedy próbuję ująć np. prezesa owej firmy wraz z pięknym logo, muszę zrobić mu zdjęcie z dołu. Wychodzą potem z tego ładne kwiatki…
Połowę kadru wypełniają dziurki w nosie prezesa I jego podwójny podbródek…
Red.: Co wobec tego zrobić, aby unikać takich etektów?
MZ: Zazwyczaj w takich sytuacjach unikam zdjęć brandingiem w tle, jeżeli je robię, to w sumie tylko po to, by pokazać klientowi, że starałem się, lecz efekty są marne… Czasem, o ile to możliwe, staram się przearanżować branding na potrzeby zdjęć. Ze zrozumiałych względów nie zawsze jest to mile widziane.
Red.: Zdjęcia szefów firm, członków zarządu czy pracowników są wizytówką firmy i elementem zarządzania jej wizerunkiem. Jak Pana – czyli profesjonalnego fotografa – zdaniem powinny takie zdjęcia wyglądać, w jaki sposób powinny być skomponowane. Jak przygotować taką sesję?
MZ: Przygotowanie sesji oraz ich kompozycja to w stu procentach zadanie fotografa i stylistów. Od PR-owców oczekiwałbym zapewnienia co najmniej godziny na jedną fotografowaną osobę. Tak naprawdę rola zespołu ds. PR w tym wypadku kończy się na doborze fotografa. Trzeba dobrze przestudiować jego portfolio, doświadczenie, a następnie konkretnie go poinstruować. Ile ma być zdjęć, jakie ma być ich zastosowanie, klimat, kolorystyka.
Im więcej szczegółów, tym bardziej będziemy zadowoleni z finalnego efektu.
Red.: Wiele korporacji w swoich internetowych biurach prasowych zamieszcza zdjęcia kluczowych pracowników do pobrania przez dziennikarzy. Jak oceniłby Pan poziom takich materiałów. Co godne jest pochwały, a co wymaga poprawy? Czy zmienia się w Polsce poziom tych materiałów i rośnie świadomość potrzeby takich profesjonalnych sesji?
MZ: Zdecydowanie tak, coraz więcej firm przyjmuje do wiadomości to, że dobre zdjęcia pracowników to przede wszystkim świetne pierwsze wrażenie na klientach odwiedzających strony internetowe, oglądających foldery, itp. Ciągle jednak istnieje cała masa prezesów, rzeczników prasowych i innych „twarzy firm”, które totalnie ignorują to, jak reprezentują swoje firmy na zdjęciach. Na pewno większość czytelników PRoto.pl spotkało się z straszącymi klientów zdjęciami z legitymacji z liceum, „główkami” wyciętymi ze zdjęcia z wakacji z obowiązkową koszulą w kwiatki, I tak dalej…
Kilka razy zdarzyło mi się też odbierać telefony od zatrwożonych PR-owców błagających o szybkie sfotografowanie prezesa firmy X, bo jutro ma się ukazać z nim wywiad, a nie ma żadnego zdjęcia. Czas – 1 godzina, wymogi – 50 różnych zdjęć, bo nie wiadomo, na co dana gazeta się zdecyduje. Koniecznie wizaż, stylizacja, itd…
Mało kto zdaje sobie sprawę, ile czasu i energii trzeba poświęcić na zrobienie dobrego zdjęcia sesyjnego. Większość klientów fotografię kojarzy z podniesieniem aparatu do oka, pstryknięciu – i gotowe. Stąd czasem zupełnie nierealne wymagania. Pół biedy, jeśli wszystko zostanie ustalone przed sesją. W większości przypadków zleceniodawca słysząc to, ile zajmuje zrobienie kilku dobrych i co ważne, różnorodnych zdjęć, wybiera sobie jedną, lub dwie opcje. Gorzej, jeżeli dział PR zleca „jakieś tam zdjęcia”, po czym już podczas sesji słyszę uwielbiane przeze mnie: „to niech Pan może pstryknie jeszcze ze dwie fotki na tle tego krzaczka / kolumny / ścianki / – może coś z tego wyjdzie…”
Red.: A co w Pana dotychczasowej karierze fotografa było największym wyzwaniem podczas współpracy z klientem korporacyjnym lub agencją PR-owską – co było najtrudniejsze?
MZ: Największe wyzwania to eventy, które przyniosły mi najwięcej frajdy w mojej zawodowej karierze. Najmilej wspominam reportaż z imprezy promującej pewną bardzo dobrze znaną grę komputerową. Impreza na plaży w Helu, jedną z atrakcji przygotowaną dla dziennikarzy było pływanie szybkimi motorówkami po morzu. Żeby zrobić dobre zdjęcia, musiałem siedzieć na dziobie. Oczywiście nikt mi nie powiedział, że będzie tam trzęsło jak diabli! Zaczęło się istne piekło! Podskakiwałem na znaczne wysokości do góry, nie mogąc się nijak asekurować. Jedną ręką trzymałem się liny, drugą musiałem trzymać aparat. Wszędzie było pełno morskiej wody. Słowo daję, w pewnej chwili pożegnałem się już z aparatem, modliłem się tylko żeby karta ze zdjęciami wyszła z tej opresji cało.
Ale cała impreza udała się świetnie, to samo mogę powiedzieć o moich zdjęciach. Byłem zadowolony jak nigdy.
Red.: Czy w branży fotograficznej widać znamiona szalejącego w branży PR kryzysu?
MZ: Zdecydowanie tak. Jak powszechnie wiadomo, firmy zaczynają cięcie kosztów zawsze od promocji, co odbija się na ilości zleceń. Choć nie jest zbyt lekko, mam wrażenie, że najgorsze jednak już za nami.