Rośnie skuteczność marketingu szeptanego, uprawianego głównie na portalach społecznościowych. Nieufni internauci coraz częściej źle odbierają komercyjną działalność w sieci, dlatego dziś – nawet w przypadku ofert pracy – sprawdza się przede wszystkim viral , „wirusowa, pozornie bezstronna informacja” – czytamy w Dzienniku Gazecie Prawnej.
Aleksandra Kozicka-Puch powołuje się w swoim materiale na dane z badań „Trust in Advertising” przeprowadzonych przez firmę analityczną Nielsen. Pisze, że szczególnie skuteczne są ogłoszenia oferujące pracę „na atrakcyjnych warunkach”. Ale nie wolno przesadzić. „Nie może ono, rzecz jasna, być prymitywnym, nastawionym jedynie na krótkoterminowy efekt, blefem” – podkreśla autorka. A Maciej Campioni, współwłaściciel agencji marketingowej Buzzz! zastrzega: „W dłuższej perspektywie jego efektem będzie niechęć do firmy, produktu lub marki, która może wyrządzić więcej szkody niż pożytku”. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie – dodaje dalej Kozicka-Puch – by „stworzyć stanowisko pracy, bardziej kojarzące się z rozrywką i wypoczynkiem” i przeprowadzić taką samą rekrutację, jak w przypadku przyjmowania innych pracowników. „Ważne jest przy tym, jak twierdzą osoby specjalizujące się w tego rodzaju marketingu, właściwe przeprowadzenie całego procesu. Nazwa stanowiska powinna brzmieć atrakcyjnie (np. tester marzeń, tajemniczy klient, poszukiwacz przyjemności). Wymagane doświadczenie z jednej strony nie powinno być zbyt banalne, z drugiej – zbyt duże i specjalistyczne, bo siła rażenia takiej informacji będzie mała i na ogłoszenie odpowie niewielu chętnych” – radzi dziennikarka. I zaznacza, że zasięg takiej kampanii jest zadziwiająco duży. Na dowód informuje, że na przeprowadzony niedawno przez znanego producenta alkoholi nabór na stanowisko młodszego farciarza wpłynęło 6,5 tyś. zgłoszeń. Nie gorzej wypadła rekrutacja na stanowisko testera destylacji w jednym z biur podróży (8 tys. chętnych).
Najlepiej jednak, jak zapewniają specjaliści w dzienniku, kampanie viralowe sprawdzają się w procesie upowszechniania adresów internetowych sklepów, serwisów poradnikowych. Ich efektem jest zarówno większy obrót wirtualnej placówki, jak i liczba odwiedzin, która ma wpływ na przychody z zamieszczanych na jej stronach reklam lub linków prowadzących do innych, podobnych serwisów. „Przyjmuje się, że liczba napływających w odpowiedzi na atrakcyjne ogłoszenie aplikacji to mniej niż jeden procent osób, do których w ogóle dotarła wiadomość. Natomiast nawet 20-30 proc. zajrzy na stronę firmy, aby dowiedzieć się, jaki jest jej profil, czy oferta jest wiarygodna itp.” – mówi Jacek Ebert, współwłaściciel agencji Kot Bury. Kto najczęściej łapie się na ten haczyk? Osoby młode, do 35. roku życia, czyli – jak tłumaczy Anna Załuska, menedżer ds. PR producenta alkoholi – „eksperci w kwestiach internetu i wszystkiego, co się z nim wiąże”. Wysoko wykwalifikowane osoby, omijają takie oferty szerokim łukiem – informuje gazeta. (es)