Naukę zacząć od pracy w agencji lub w komórce PR dobrej firmy, czy może podjąć studia podyplomowe? A może jeszcze wcześniej, już na studiach, wybrać specjalność PR na kursie licencjackim i jednocześnie „zaczepić” się gdzieś wśród praktyków zdobywając doświadczenie? A może w ogóle tylko praktyka, a z teorią dać sobie spokój? Pytania częste i dosyć oczywiste, ale odpowiedź wcale niełatwa. Tym bardziej, że nieco innych rad udzieliłbym młodym, którzy chcą zostać piarowcami, a innych tym osobom, które już mają kilkuletni bagaż doświadczeń zawodowych. Bardziej doświadczonym zdecydowanie radzę studia podyplomowe. Zakładam, że mają już ukończone przyzwoite studia wyższe o charakterze humanistycznym – te przydają się w PR najbardziej – a chodzi im jedynie o usystematyzowane poznanie warsztatu i o wskazanie kierunków własnej pracy. Wreszcie zgódźmy się, że nawet najlepsze studia zawodowe zawsze należy traktować jednak tylko jako wstęp lub pomoc w zgłębianiu tajników zawodu. Naiwna wiara, że w trakcie dwóch lub nawet czterech semestrów adept opanuje wszystko co powinien wiedzieć i potrafić dojrzały piarowiec jest raczej pokłosiem buńczucznych zapewnień rodem z mało wiarygodnych anonsów reklamowych. O tym, jak wybrać studia podyplomowe – za chwilę, a teraz rady dla młodych, którzy dopiero zaczynają. Otóż piarowiec przede wszystkim powinien być dobrze wykształcony. To truizm, ale jednak trzeba go powtarzać. Spotykam niestety wielu młodych ludzi starających się o pracę lub nawet praktykę w mojej agencji, którzy mają koszmarne braki w wykształceniu. Podkreślam, nie chodzi o to, że nic lub niewiele wiedzą o PR, to zrozumiałe, ale nie znają i nie rozumieją podstawowych zjawisk społecznych, mechanizmów funkcjonowania współczesnego społeczeństwa, gospodarki i państwa. Kaleczą polszczyznę, mają poważne kłopoty z wyrażaniem myśli i umiejętnością metodycznej samodzielnej pracy. Są często absolwentami tzw. „Wyższych Szkół Gotowania na Gazie” i sądzą, że zdobyty tam dyplom licencjata czy nawet magistra siłą rzeczy jest gwarancją czegokolwiek. Nie rozumieją, że na szczęście lub niestety – sam nie wiem – minęły czasy, gdy w całym kraju w uczelniach państwowych na podobnych kierunkach uczono tego samego i podobnie. Choć wówczas także uczelnie dzieliły się na lepsze i gorsze, to jednak różnice poziomu kształcenia nie były tak znaczne. Dziś jest zupełnie inaczej. Słowem najpierw porządne studia, oczywiście porządnie odbyte, przyzwoicie opanowana polszczyzna i przynajmniej jeden język obcy, a jeszcze lepiej dwa. Odradzam edukacyjny marsz na skróty. To tak jak z kupowaniem rzeczy tanich – per saldo się nie opłaca. Potem – to może być już na piątym roku – nadchodzi czas szukania praktyki w agencji lub w firmowej komórce PR. Trzeba się spotkać z polską rzeczywistością piarowską. Być może szybko okaże się, że wymarzony zawód piarowca nie jest jednak tym co „tygrysy lubią najbardziej”. To nic, że młody adept wykonuje najczęściej „głupie prace”. Po pierwsze – delikatnie mówiąc – zleca mu się adekwatne do jego rzeczywistych możliwości. Po drugie – to właśnie jest znakomita okazja do głębszych obserwacji skoro odpada stres spowodowany koniecznością wykazania się jakimiś szczególnymi umiejętnościami. Trzeba tylko podglądać starszych kolegów być uważnym, dokładnym, odpowiedzialnym, szybkim i chętnym do roboty. Dopiero jeżeli po minimum pół roku takiego terminowania ktoś nadal chce być piarowcem wówczas dopiero można myśleć o studiach podyplomowych. Jak je wybrać? Cóż nie jest łatwo w Polsce działa ich obecnie około 25. Po pierwsze znów radzę przyjrzeć się ofertom renomowanych uczelni państwowych lub prywatnych. Wbrew przekonaniu wielu – Public Relations wymaga konkretnej wiedzy zawodowej i jasno określonych umiejętności a tylko uczelnie z prawdziwego zdarzenia gwarantują porządne programy i skupiają wykładowców na odpowiednim poziomie. Zarówno akademików, jak i praktyków sprawnych dydaktycznie i metodycznie. Po drugie – trzeba bardzo starannie przejrzeć program. Powinien być jasno i obszernie zaprezentowany. Dobrze porównać jego zawartość, np. z tym, co oferują porządne publikacje na temat PR. Nie ma ich w Polsce jeszcze wiele, ale kilka jest bardzo dobrych. Na przykład wydana 2 lata temu przez wydawnictwo EMKA książka dr Barbary Rozwadowskiej „Public Relations – teoria, praktyka, perspektywy”. Wybierając studium pytamy także o to, kto nas będzie uczył? Lektura notek informujących o doświadczeniach wykładowców będzie zawsze dobrym wskaźnikiem czy rzeczywiście mamy do czynienia z zawodowcami. Na koniec dowiadujemy się, ile godzin z przynajmniej dwusemestralnego programu zajmują wykłady, ile konwersatoria i seminaria, ile ćwiczenia warsztatowe. Te dwa ostatnie typy zajęć powinny zdecydowanie dominować. No i jak pomyślane jest zakończenie nauki? Powinno wieńczyć ją samodzielne sporządzenie pełnego projektu kampanii public relations. Ta umiejętność dowodzi opanowania podstaw zawodu. Pamiętajmy jednak, że nawet najlepsze studium nie jest warte wiele, jeżeli sami nie będziemy pracowali nad sobą. PR jest rzemiosłem – uczymy się od mistrzów, ale rozwijamy sami. Zbyt często prowadząc rozmaite zajęcia warsztatowe mam wrażenie, że ich uczestnicy pracują tylko tyle, ile muszą naciskani przez wykładowcę. Śmieszne to trochę, bo przypomina mi szkołę podstawową, w której wszyscy cieszyli się, że „dzisiaj pani nic nie zadała”.