Jedna z dam, która go znała, napisała w swoich pamiętnikach: „Trudno wprost uwierzyć ile zdrowych poglądów wyraża ten amator każdego systemu władzy, ten zdumiewający mędrzec, będący uosobieniem wszelkich wad. Czerpanie z jego rozumu i jego doświadczenia może dać wiele korzyści”. Te słowa chciałbym skierować do panów Jarosława Kaczyńskiego, Adama Hoffmana i Joachima Brudzińskiego. Najpierw powiedzmy jednak, o kogo chodzi?
Książę Karol Maurycy de Talleyrand-Périgord przeszedł do historii jako największy „praktyk machiawelizmu”, cyniczny i bezwzględny polityk, symbol wiarołomstwa i politycznego cwaniactwa. Jednak, nikt tak jak on nie znał polityki, nikt przed nim nie umiał tak zręcznie lawirować wśród różnych reżimów, z którymi miał do czynienia. Wszyscy nienawidzili eksbiskupa, wszyscy nim gardzili, wszyscy krytykowali, ale nikt nie potrafił się obejść bez tego niekwestionowanego „króla dyplomatów”. To była właśnie tajemnica jego sukcesów.
A teraz, o co chodzi?
Chodzi o tzw. „efekt Kopacz”, czyli o to, dlaczego Jarosław Kaczyński podał rękę Donaldowi Tuskowi podczas exposé pani premier, w którym zaapelowała do prezesa PiS o pojednanie i „zdjęcie z Polski klątwy nienawiści”.
Jak stwierdził w TVN24 rzecznik PiS A. Hoffman, to sam Prezes wpadł na ten „świetny ruch” – pomysł, żeby podejść do Tuska i podać mu dłoń. I ten gest z pewnością był bardzo dobrym posunięciem z punktu widzenia jego wizerunku. Zdecydowanie przyćmił wystąpienie pani premier i mógł być analizowany i omawiany przed długie tygodnie, niewątpliwie z korzyścią dla PiS. Jednak w świetle tego, co mieli do powiedzenia następnego dnia dwaj prominentni politycy PiS, ciśnie się tu niewątpliwie jedna rada Talleyranda, którą należałoby skierować w tym przypadku do J. Kaczyńskiego: „Obawiajcie się pierwszego odruchu duszy, gdyż jest on zwykle szlachetny”, a to politykowi może tylko zaszkodzić. Jak?
Otóż następnego dnia, w studiu Radia Zet Joachim Brudziński ujawnił „kulisy” tej „prowokacji” przygotowanej przez „śmiesznych i żałosnych szarlatanów medialnych” z Platformy Obywatelskiej, a którą Kaczyński „jako wytrawny polityk rozbił w pył i w puch”. Kropkę nad „i” postawił A. Hoffman mówiąc, że „Ewa Kopacz jest dwa, a nawet trzy poziomy niżej niż Jarosław Kaczyński”.
Odarli w ten sposób ze złudzeń tych, którzy może przez chwilę uwierzyli w przemianę Prezesa (która to już z kolei) i sprowadzili wizerunek swojego szefa do „normalnego poziomu”.
Sprawili przy okazji, że w „spontaniczne” zachowania i „przemiany” Prezesa Kaczyńskiego nikt już chyba nie uwierzy. A trzeba pamiętać, że „ocieplanie” jego wizerunku przed wyborami, tak prezydenckim w 2010, jak i parlamentarnymi w 2011 roku stało się już strategiczną regułą jego sztabu wyborczego.
Przy okazji, zamknęli dyskusję nad „efektem Kopacz” (pozytywną dla PiS), a wywołali ją nad swoimi wypowiedziami, zbierając w większości wcale niepochlebne oceny za „wartość techniczną i artystyczną” swoich wystąpień.
Tajemnicą „szarlatanów medialnych z PiS” pozostanie chyba przyczyna dla której postanowili zmarnować ten „świetny ruch”, taką „wizerunkową” okazję, robiąc to przy tym w sposób tak prymitywnie arogancki.
Polityk zdecydowanie wyższego „poziomu” (również manier i elokwencji), książę de Talleyrand uczy, że „człowiek posiada język po to, by ukrywać swe myśl” oraz tego, że „podejmujemy kogoś stosownie do nazwiska lub ubrania, jakie nosi, odprowadzamy go do drzwi stosownie do dowcipu, jakim się wykazał”.
fot. Krzysztof Białoskórski